Powiem szczerze, że niepokoi mnie to. Mieszkamy na szczęście kilkaset km od niej, ale mama dzwoni (kiedyś codziennie), teraz co 2-3 dni do niego. Jak z nim nie mieszkałam, to stwierdziłam, że ok. niech dzwoni, jeśli ma taką potrzebę. Ale teraz kiedy mieszkamy razem, to widzę, że te telefony mają jakiś dziwnie destrukcyjny wpływ na mojego partnera. On mi mówi, że jego mama dzwoni do niego co dwa dni, żeby mu powiedzieć że dziwakiem i do niczego się nie nadaje + oczywiście dodaje do tego mieszankę gorzkich słów, że on do niej nie dzwoni, że nikt już jej nie potrzebuje itp. Myślałam, że ona dzwoni rzadziej, żeby się przyzwyczajać do rzadszych kontaktów z synem, a tu się okazuje, że stosuje te "przerwy" w celu późniejszej manipulacji i wywoływania w nim poczucia winy. Nie wiem, nie wiem. Myślałam, że ona po prostu dzwoni, żeby zapytać co słychać i tyle, a tu się dowiaduję takich rzeczy.
Widziałam, podczas wizyty w rodzinnym domu mojego chłopaka, jak ona mu się rzuca(!) na szyję i jak go klepie po tyłku(!). Prasowała mu koszule, potem pobiegła pakować mu plecak(!) komentując to, że ona musi go spakować, bo syn jest taki niezaradny. Jak wyraziłam swoją opinię, że przecież może sam to zrobić, to uśmiechnęła się prosząco do mnie i powiedziała, żebym nie odbierała tej przyjemności(?) matce. No przepraszam bardzo, ale pakowanie siebie, a co dopiero kogoś, nie jest przyjemnością. Właściwie byłam w domu chłopaka tylko dwa razy, wszyscy traktują mnie tam dobrze i ciągle zapraszają, ale nie wiem, mam jakieś olbrzymie opory przed jechaniem tam. Po prostu nie chcę i tyle. Chłopak też nie chce, a jego mama dzwoni do niego codziennie i pyta "kiedy wreszcie przyjedziesz". Mam poczucie, że ja jestem temu wszystkiemu winna. On się zaczyna stawiać, ja boję się, że jego rodzice odbiorą to, jako że ja nastawiam partnera przeciwko nim. Nie chcę nastawiać, powtarzam mu, że obojętnie jacy by nie byli rodzice, to zawsze jak znajdzie się w poważnych kłopotach, to oni mu pomogą, że jak by nie było oni go wychowali, dlatego należy im się szacunek. Jednocześnie nie mogę tolerować czegoś takiego, żeby matka podkopywała jego i tak bardzo nadwątlone poczucie własnej wartości, jego siły, poczucia zaradności. Nie mogę w tym jej potakiwać. Bo generalnie partner sobie radzi - mamy gdzie mieszkać bo dostał mieszkanie służbowe, robi doktorat, potrafi zrobić obiad, potrafi wyprać sobie rzeczy, potrafi sobie wyprasować (chociaż niechętnie), robi mi śniadania, etc. Jedyne z czym ma problem to utrzymywanie porządku, ale to mi się wydaje rekompensują jego zdolności kucharskie;) Chodzi od prawie roku na terapię, jest coraz lepiej generalnie. Tylko właśnie teraz odkrywam jak wielki wpływ ma na niego matka i to mnie przeraża. Chcę być z nim, a boję się, że w ostatecznym rozrachunku ja zostanę w tym wszystkim poszkodowana. On nie jest miły w stosunku do swojej mamy, można powiedzieć, że rozmawiając z nią stosuje minimalną ilość słów, lub pomruków. Ona biega za nim i pyta "czy przynieść ci to, czy przynieść ci tamto", a on na to reaguje agresywnie, bo że on nie chce jogurtu malinowego tylko brzoskwiniowy itp.
Nie wiem co zrobić. Jak podchodzić do niego? Jak podchodzić do jego mamy? Z chłopakiem dużo rozmawiamy ostatnio na ten temat, zazwyczaj staram się zawsze chwalić, jeśli coś zrobi - jak ugotuje obiad, jak zrobi śniadanie, jak pościera stół, czy umyje wannę. Że jest mądry, że tyle potrafi, że pomoże mi zawsze w komputerze itp. Ale czy to się nie skończy tak, że ja będę za nim biegała, a on będzie w stosunku do mnie taki jak w stosunku do swojej mamy? Bardzo się boję jeśli chodzi o moje relacje z jego mamą - staram się minimalizować kontakt jak najbardziej, bo zwyczajnie nie wiem co robić. Moi rodzice byli wręcz porozrywani przez skłóconą rodzinę - mam na myśli teściów, padało wiele wyzwisk, obelg, wręcz rękoczynów. Doświadczałam tego jako dziecko, nie chcę doświadczać tego jako osoba dorosła. Nie chcę powtórki z rozrywki.
A co Wy o tym wszystkim myślicie?