Czy on się zmieni...?

Problemy z partnerami.

Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 29 paź 2011, o 14:10

Witam Was serdecznie po długiej przerwie.
Pierwszy raz pojawiłam się na forum jakieś 3 lata temu, kiedy nie umiałam poradzić sobie z problemami w moim związku... Teraz - postanowiłam napisać bo nie radzę sobie z problemami... PO związku...

Było różnie między nami - prawie 5 lat sinusoidy - od wspaniałych przeżyć, szczęścia i chwil pełnych wzruszeń, po kompletną rezygnację i brak sił. Nie miał/ma łatwego charakteru. Jest apodyktyczny, zazdrosny i obrażalski - z drugiej strony czuły, kochający i oddany. Niemożliwe? A jednak...

Już od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać, czy to facet na całe życie - kiedyś byłam tego pewna, ale po 4 latach w związku przychodzi ten moment kiedy trzeba coś postanowić - albo w jedną, albo w drugą stronę. To co budziło mój niepokój to (pozwólcie, że wypunktuję):
1) zazdrość... chorobliwa wręcz czasem - podejrzewanie mnie, że nie mówię prawdy, jak gdzieś wychodziłam, prawienie wykładów nt smsów od kolegów z pracy, krytykowanie mnie, jak zdarzyło mi się wrócić trochę później ze spotkania z koleżanką, imprezy z ludźmi z pracy etc.,
2) zaciętość - notoryczne obrażanie się po kłótni, bo przecież zazwyczaj ja byłam winna; nawet jak się chciałam pogodzić i przepraszałam, to nie mogłam nic wskórać dopóki jemu nie przeszło, nieodzywanie się kilka dnia, nawet z powodu błahostki, wyolbrzymianie drobiazgów do rangi wielkich problemów,
3) bardzo dziwne, wręcz chłodne jego układy z najbliższą rodziną - brak szacunku do matki, brata, ciągłe kłótnie, niechęć do wzajemnej pomocy (z obu stron),
4) ignorancja w sprawach dotyczących codziennego życia - niechęć uregulowania zobowiązań w banku nawet pod groźbą wpisania do rejestru dłużników, wybór OFE - odwlekany aż do wylosowania, spis powszechny - niechęć wypełnienia wniosku on-line, a potem nieotwieranie drzwi urzędnikowi,
5) on i to co z nim związane, jako główny punkt wielu rozmów - podczas 30 minutowej rozmowy telefonicznej potrafił opowiadać o sprawach z nim związanych mniej więcej 25, a na koniec rzucał - "a co u Ciebie, jak w pracy?".

Wiem - brzmi okropnie. Ale moje pytanie nie będzie brzmiało - czy z nim być? Tylko czy jest szansa, że on się zmieni??

Bo w końcu już nie wytrzymałam - jak wyjechałam na planowany od dawna wyjazd integracyjny z pracy. Najpierw on wymyślił sobie dzień przed moim wyjazdem spotkanie ze znajomymi, na które kompletnie nie miałam czasu, więc odmówiłam. Zareagował agresywnie - że on nieraz ze mną chodził, a ja się nie mogę "poświęcić", że wyjazd jest dla mnie najważniejszy, że czemu ja się muszę tak strasznie przygotowywać, że nie mogę z nim wyjść (jak napisałam, że chcę się wyspać - to on, że pewnie chcę być "królową nocy")... Ja mimo wszystko napisałam mu przed wyjazdem, że go kocham i żeby niczym się nie martwił - to zdawkowo odpisał, żeby mnie zbyć. Potem nawet nie zadzwonił, czy dojechałam szczęśliwie; gdy po powrocie (wyjazd trwał 1 dzień) zadzwoniłam do niego to odrzucił moje połączenie i napisał, że ma nadzieję że libacja była udana, i że ten wyjazd wszystko przekreślił...

Miałam już dość. Zrobił to, chociaż tydzień wcześniej wyznałam mu, że mam obawy co do naszego związku, że potrzebuję mieć pewność, że to nie tylko ja będę o ten związek walczyć - zapewniał mnie, że mogę na niego liczyć, na jego wsparcie - bo mu zależy strasznie. Minęło parę dni i zrobił coś takiego...

Odbijałam się jak od ściany chcąc się pogodzić - aż w końcu rozbiłam sobie głowę... Zerwałam z nim.

Potem spotkaliśmy się parę razy... On był załamany - mówił, że nigdy się tak wcześniej nie czuł, że chodzi po ścianach, że nigdy nie bał się że mnie straci, bo ja zawsze byłam ugodowa i nie stawiałam spraw na ostrzu noża. A tu nagle go zostawiłam... i on teraz wie, jak mu strasznie zależy, jak bardzo mnie kocha...

Że to co zrobiłam wstrząsnęło nim na tyle... że on wreszcie zrozumiał JAK mnie traktował wcześniej, że on się zmieni, będzie nad sobą pracował, pójdzie do psychologa... Bo nie wyobraża sobie życia beze mnie...

Czy istnieje szansa, że takie traumatyczne przeżycia mogą zmienić charakter człowieka? Czy spotkaliście się kiedyś z podobnym przypadkiem - że człowiek naprawdę się zmienił, że zrozumiał?

Czy to po prostu czcze gadanie - po to, żeby mnie zatrzymać przy sobie? :(

Nie radzę już sobie, nie wiem co mam robić... Czy warto zaufać?
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez caterpillar » 29 paź 2011, o 16:35

kaycee witaj!

oj dlugo wytrzymalas :?

przeczytalam Twoje punkty i szczerze,to mysle sobie ,ze zycie z takim czlowiekiem to wieczne rezygnowanie z siebie na rzecz niego ..a moim zdaniem powinna byc w zwiazku rownowaga

na Twoje pytanie to mysle ,ze moze odpowiedziec jedynie wrozka ;)
a tak serio to nie weim ,bo to wszystko zalezy od niego. Byc moze ma niskie poczucie wlasnej wartosci stad ta zazdrosc, byc moze wiele zlego wydarzylo sie w jego dziecinstwie i robi jak robi ale to jego sprawa aby to zmienic..a czy mu sie uda? to zalezy jak bardzo chce

co ja bym zrobila?

chyba chcialabym sepracacji na jakis czas aby tez zobaczyc czy faktycznie nie jest to slomiany zapal i sprawdzic czy pojdzie na terapie ...no i bylo by to czas na remanent w zwiazku taki prawdziwy

tyle ode mnie ;) pozdrawiam!
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Abssinth » 29 paź 2011, o 17:08

Tylko czy jest szansa, że on się zmieni??


nie.
Czy istnieje szansa, że takie traumatyczne przeżycia mogą zmienić charakter człowieka? Czy spotkaliście się kiedyś z podobnym przypadkiem - że człowiek naprawdę się zmienił, że zrozumiał?


nie.
Czy to po prostu czcze gadanie - po to, żeby mnie zatrzymać przy sobie?

Tak.


Dziewczyno, byliscie ze soba piec lat.
Na pewno nie raz i nie dwa mu powtarzalas, jak Cie rani.
nie obchodzilo go to.

teraz zobaczyl, ze mu sie ofiara wymyka z rak - to powie cokolwiek tylko chcesz uslyszec, zeby Cie zatrzymac. Bo wie, ze kazda inna kobieta od samego poczatku by go ze schodow spuscila.


poczytaj sobie :
http://f.kafeteria.pl/temat.php?id_p=4458964&start=0

Twoja historia, Twoj facet - sa jakby wziete prosto stamtad.
na tamtym forum byly setki kobiet. Kazda miala nadzieje, ze 'On sie zminie'. Kazdy z tych facetow w takim momencie 'nagle doznawal sowiecenia', a po tygodniu czy dwoch robil dokladnie to samo.

uciekaj teraz - na razie tylko 5 lat zmarnowalas, jesli zostaniesz z nim, moze sie okazac, ze zmarnujesz cale zycie.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez ophrys » 29 paź 2011, o 23:16

Kaycee,
gdyby nie to, że to Ty z nim byłaś, to bym pomyślała, że ktoś historię mojego byłego związku pisze... :shock:

Przeszłam przez dokładnie takie same zachowania, nawet imprezę integracyjną przeżyłam, tyle, że to on po niej zerwał.
Nie on się nie zmieni ja wróciłam po czasie i NIC się nie zmieniło, było tylko coraz gorzej, bo zauważył, że nie musi się już kompletnie starać. Ja już gdzieś kiedyś napisałam, że to jest teraz okres promocyjny - jak promocja się skończy to będziesz miała sama wiesz co :bezradny:
A w ogóle poczytaj sobie o przemocy psychicznej i fazie miesiąca miodowego - właśnie to teraz masz.

W żadnym wypadku nie warto na takiego pana marnować kolejnych miesięcy czy lat życia. Dobrze zrobiłaś odchodząc, a teraz najlepiej zakończ tę znajomość ostatecznie. Wiele kobiet dało radę, Ty też dasz :cmok:
Avatar użytkownika
ophrys
 
Posty: 1346
Dołączył(a): 10 paź 2008, o 14:18

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 30 paź 2011, o 14:20

To prawda - długo wytrzymałam... Ale to z racji tego, że zawsze starałam się wytłumaczyć jego zachowanie w jakiś mniej lub bardziej "racjonalny" sposób. I tak w kolejności:

Ad1. Była spowodowana moją otwartością na kontakty z ludźmi, jak również to, że cieszyłam się zawsze sympatią płci przeciwnej. Na domiar złego zakochał się w mnie mój kolega z pracy, niestety wyraził to pośrednio w jednym z smsów, kiedy to z wesela, na które pojechał sam, napisał "Wish you were here". Oczywiście smsa odebrałam przy moim byłym - od razu zaczął się stos podejrzeń, że czemu on tak napisał, że pewnie nie dałam mu jasno do zrozumienia "gdzie jego miejsce", że to, że tamto... A ponieważ ja rzeczywiście zaprzyjaźniłam się z tym facetem, więc czułam się winna, że może rzeczywiście go sprowokowałam, czasem flirtowałam niby niewinnie, ale może dałam mu ciche przyzwolenie na takie słowa...
Inną sprawą jest to, że eks był zazdrosny nawet o to, że były facet zaprosił mnie do znajomych na NK czy gość, którego poznałam dawno temu na czacie i nigdy się nie spotkałam twarzą w twarz napisał mi komentarz pod zdjęciem, że ładnie wyglądam i dodał ":*" na końcu...

Ad2. Tłumaczyłam jako negatywną cechę jego charakteru, że po prostu "ten typ tak ma" i że nie robi tego specjalnie. Że wystarczy przeczekać, zagryźć zęby.. i będzie dobrze. Bo zawsze w końcu wszystko było dobrze... Jak się okazało z czasem - wszystko poza moją psychiką... wiecznej cierpiętnicy...

Ad3. Tu z kolei winiłam jego rodzinę, że go nie wspierają, że są zaborczy i traktują swoje dzieci nierówno. Nie przepadałam za jego matką - bo jest typem osoby, która nie liczy się z nikim, zawsze ma być tak jak ona chce, poza tym jest nieodpowiedzialna i rozrzutna... Elementy układanki pasowały mi, żeby ją obarczyć złym traktowaniem jej przez syna...

Ad4. On zawsze wszystko odkładał na ostatnią możliwą chwilę, albo były sprawy ważne i ważniejsze... Tłumaczyłam to brakiem czasu i luźnym podejściem do życia.

Ad5. Sama nie jestem stereotypową kobietą, która potrafi zagadać swojego mężczyznę na śmierć. Zawsze wolałam słuchać niż opowiadać o sobie... Tylko, że proporcje pomiędzy jednym a drugim w pewnym momencie rozjechały się tak bardzo, że to było wręcz nie do wytrzymania...

Generalnie on zawsze miał "powód" żeby tak się zachowywać - długo leczona kontuzja i konieczność rezygnacji z czynnego uprawiania sportu (osobisty dramat chłopaka, który od 6 roku życia żył piłką nożną, studenta AWFu...), problemy z pieniędzmi, rodziną... A ja przyjęłam rolę Matki Teresy, która wszystko rozumie i wszystko zniesie.

Ta empatia mnie dobiła w ostatecznym rozrachunku...

chyba chcialabym sepracacji na jakis czas aby tez zobaczyc czy faktycznie nie jest to slomiany zapal i sprawdzic czy pojdzie na terapie ...no i bylo by to czas na remanent w zwiazku taki prawdziwy


Dokładnie to zaproponowałam - w pierwszym momencie usłyszałam, że im dłużej się nie widzimy, tym bardziej on się oddala. Dodatkowo, że nie może sobie poradzić z rozstaniem, więc żeby nie wpaść w depresję spotyka się z innymi kobietami, choć nic do nich nie czuje, nie wyobraża sobie, żeby którąś dotknąć, przytulić, bo w każdej widzi mnie... Potem niby mówił, że poczeka na mnie, że nawet jakby z kimś był, to ja będę zawsze na pierwszym miejscu i zawsze mogę wrócić...

teraz zobaczyl, ze mu sie ofiara wymyka z rak - to powie cokolwiek tylko chcesz uslyszec, zeby Cie zatrzymac. Bo wie, ze kazda inna kobieta od samego poczatku by go ze schodow spuscila.


Co ciekawe, to samo usłyszałam kiedyś od jego matki, jak się pokłóciliśmy i on nie chciał ze mną rozmawiać. Powiedziała mi, żebym się nie martwiła, że on ze mną zerwie, że on chce mnie tylko zmiękczyć, bo doskonale zdaje sobie sprawę "że drugiej takiej głupiej nie znajdzie"... :(

Nie on się nie zmieni ja wróciłam po czasie i NIC się nie zmieniło, było tylko coraz gorzej, bo zauważył, że nie musi się już kompletnie starać. Ja już gdzieś kiedyś napisałam, że to jest teraz okres promocyjny - jak promocja się skończy to będziesz miała sama wiesz co


Cały czas tłumaczył, że nigdy wcześniej nie poczuł, że może mnie stracić, dlatego teraz kiedy to się stało, on już wie, że jestem wszystkim dla niego, że nie ma jego beze mnie... Chyba się trochę nabrałam, że może rzeczywiście taka trauma nim wstrząśnie, że zrozumie...

A może po prostu sama chciałam siebie okłamać...
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Bianka » 30 paź 2011, o 15:48

Kaycee napisał(a):w pierwszym momencie usłyszałam, że im dłużej się nie widzimy, tym bardziej on się oddala.Dodatkowo, że nie może sobie poradzić z rozstaniem, więc żeby nie wpaść w depresję spotyka się z innymi kobietami

:shock: i co masz zamiar zrobić Kaycee??
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez buka_lu » 30 paź 2011, o 20:13

eh tacy ludzie jak nie odczują porządnie konsekwencji swoich chorych zachowań to raczej marne szanse na zmianę..
już nie mówiąc o tym, że zmiana nie jest za pstryknięciem palca.. ale idzie w parze tylko z ciężką pracą.
Zamiast zastanawiać się czy on się zmieni..
zastanowiłam bym się raczej nad tym..czemu tyle lat była w takiej relacji..jakby nie patrzeć strasznie toksycznej.
Jak już ktoś trafnie tu napisał.. zdrowa, szanująca się kobieta już dawno zrzuciłaby go ze schodów.
To są pytania, z którymi sama się skonfrontowałam..
Tyle, że już po ślubie i z dzieckiem.
pozdrawiam N.
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez caterpillar » 31 paź 2011, o 01:55

Tu z kolei winiłam jego rodzinę, że go nie wspierają, że są zaborczy i traktują swoje dzieci nierówno. Nie przepadałam za jego matką - bo jest typem osoby, która nie liczy się z nikim, zawsze ma być tak jak ona chce, poza tym jest nieodpowiedzialna i rozrzutna... Elementy układanki pasowały mi, żeby ją obarczyć złym traktowaniem jej przez syna...


to chyba wdal sie w mamusie ...

Kaycee po przezytaniu ophrys chyba bym jednak mocno zastanowila sie nad tym powrotem :?


zastanowiłam bym się raczej nad tym..czemu tyle lat była w takiej relacji..jakby nie patrzeć strasznie toksycznej.


dobre pytanie...
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 31 paź 2011, o 11:49

w pierwszym momencie usłyszałam, że im dłużej się nie widzimy, tym bardziej on się oddala.Dodatkowo, że nie może sobie poradzić z rozstaniem, więc żeby nie wpaść w depresję spotyka się z innymi kobietami


:shock: i co masz zamiar zrobić Kaycee??


Kiedy usłyszałam po raz pierwszy, że on w taki sposób ma zamiar się "ratować" po tym, jak go zostawię, odniosłam wrażenie, że chce mnie zmanipulować, żebym poczuła się zagrożona... Że on nie będzie wiernie czekał na mnie, aż mu wybaczę, tylko, że zrobi wszystko, żeby nie myśleć, jak samotny się czuje...

Chyba miało mnie to wystraszyć, żebym nie odkładała decyzji zbyt długo, bo mogę już nie mieć do kogo wrócić. Mimo to byłam zdecydowana, że nie mogę z nim być, że paraliżuje mnie lęk przed tym, że mimo najszczerszych chęci to jest zbytnio zakorzenione w nim, aby miał na to wpływ... ot tak sobie, bo cierpi po mojej stracie. Następnego dnia dostałam smsa, że nie może uwierzyć, że go tak lekką ręką, perfidnie, oddałam innej dziewczynie... :shock:

Później kiedy się spotkaliśmy, to niby twierdził, że się parę razy z kimś spotkał, ale tylko po koleżeńsku, bo nie chce i nie wyobraża sobie być z kimś innym niż ja, ale z drugiej strony - niby mimochodem - wspominał, że ma już kogoś kto pozwoli mu nie myśleć o mnie, nigdy mi mnie nie zastąpi, ale pozwoli mu na co dzień normalnie funkcjonować, choć oczywiście wciąż będzie czekał na mnie...

Ponieważ nie mogłam, i chyba też nie chciałam, żeby na mnie czekał "bo ja tego chcę" napisałam mu, żeby robił co uważa. Odpisał później, że będzie na mnie czekał jak długo da radę, ale nie wiem na ile można mu wierzyć... Skoro tydzień po rozstaniu już umawiał się na "pocieszycielskie" piwko.

Zamiast zastanawiać się czy on się zmieni..
zastanowiłam bym się raczej nad tym..czemu tyle lat była w takiej relacji..jakby nie patrzeć strasznie toksycznej.


Odpowiedź jest banalna - kochałam go, a ja w miłości nie uznaję półśrodków. Poza tym, jak już pisałam wcześniej zawsze mi się wydawało, że coś go tłumaczy, że jego osobiste problemy, które były większe od moich usprawiedliwiają go, a ja jestem od tego, żeby go wspierać. A miłość wymaga poświęceń...

Jak już ktoś trafnie tu napisał.. zdrowa, szanująca się kobieta już dawno zrzuciłaby go ze schodów.


:|
Nie będę udawać, że tym zachowaniem dowodziłam szacunku dla samej siebie, wiem, że nie...
Jak wreszcie przejrzałam na oczy i zaczęłam walczyć o siebie, to nawet mi powiedział, że się cieszy, że się odważyłam, że zawsze chciał być z kobietą, która umie o siebie zawalczyć... A z drugiej strony za tę walkę nieraz mnie karał... wtedy mówił, że strasznie się zmieniłam, i że mnie nie poznaje...

Kaycee po przezytaniu ophrys chyba bym jednak mocno zastanowila sie nad tym powrotem :?


Wciąż szukam w sobie siły na podjęcie tej decyzji... Była jednak jedna sytuacja, która mnie przeraziła. Spotkałam się jakiś czas temu z kolegą z pracy, któremu na mnie zależy i którego ja zawsze bardzo ceniłam, nawet myślałam, że jak mi nie wyjdzie z Eksem to być może będę kiedyś z nim. Chciał mnie pocieszyć... przytulił mnie - ogólnie chyba zinterpretował to spotkanie jako sygnał ode mnie, że chcę z nim spróbować, wziął mnie za rękę etc.
Ale ja za każdym razem jak on próbował się do mnie zbliżyć, czułam się strasznie nieswojo i obco, chciałam uciec. I kilka dni później zobaczyłam byłego i nie mogłam powstrzymać łez, tak bardzo chciałam go przytulić... Aż w końcu to zrobiłam... Wtedy poczułam się... jak w DOMU... Jakby przy nim było moje miejsce...

Spanikowałam, jakbym już nigdy nie miała tego poczuć przy nikim innym... :(
Ostatnio edytowano 31 paź 2011, o 11:58 przez Kaycee, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez ludolfina » 31 paź 2011, o 11:56

Wtedy poczułam się... jak w DOMU

no zalezy jaki mialas dom, moze wlasnie taki, jak i ten zwiazek?
Avatar użytkownika
ludolfina
 
Posty: 689
Dołączył(a): 13 lip 2010, o 22:09

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 31 paź 2011, o 12:06

Wtedy poczułam się... jak w DOMU

no zalezy jaki mialas dom, moze wlasnie taki, jak i ten zwiazek?


To była bardziej metafora - w sensie, że poczułam się spokojnie i na właściwym miejscu. Zaskoczyło mnie to uczucie... Wręcz mnie przeraziło... Bo przecież byłam tak zmotywowana, żeby nie zmienić podjętej decyzji, i nawet nieźle sobie radziłam, aż do tego spotkania - kiedy wszystkie pozytywne uczucia wróciły.

A mój dom był/jest niemal bez zarzutu... Zawsze czułam się szczęśliwa i kochana, a rodzice byli dla mnie wzorem małżeństwa. Mieli później jeden większy kryzys, ale poradzili sobie z nim...
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez ludolfina » 31 paź 2011, o 12:13

poczułam się spokojnie i na właściwym miejscu. Zaskoczyło mnie to uczucie... Wręcz mnie przeraziło...

tak to przerazajace, bo z tego wynika ,z e jakas twoja wazna czesc uwaza ze wlasciwe miejsce jest przy nim, to oznacza, ze jakas czesc ciebie potrzebuje trudnosci, niepewnosci, aby od czasu do czasu na zasadzie kontrastu, doznac blogosci, (wtedy to co zdobyte ciezka praca zdaje sie wazniejsze, najwazniejsze, wartosciowe)
Avatar użytkownika
ludolfina
 
Posty: 689
Dołączył(a): 13 lip 2010, o 22:09

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Abssinth » 31 paź 2011, o 12:44

. Aż w końcu to zrobiłam... Wtedy poczułam się... jak w DOMU... Jakby przy nim było moje miejsce...


jakby Twoje miejsce bylo przy kims, kto Cie nie szanuje
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, kto Toba manipuluje
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, z kim nie mozesz sie czuc bezpieczna
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, z kim musisz ciagle walczyc o swoje
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, kto jest apodyktyczny, zazdrosny i obrazalski
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, kto nie potrafi sie zatroszczyc o swoje sprawy i liczy, ze 'samo sie ulozy'
jakby Twoje miejsce bylo przy kims, kto mysli tylko o sobie, a Ciebie stawia na ostatnim miejscu

az tak siebie nisko cenisz?
czy naprawde myslisz, ze taki facet to cos najlepszego, co moze Cie w zyciu spotkac?

kto Cie nauczyl , ze milosc to poswiecenia i skladanie siebie w ofierze dla kogos, kto Cie ma za nic nie warta dziwke?
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 31 paź 2011, o 13:05

tak to przerazajace, bo z tego wynika ,z e jakas twoja wazna czesc uwaza ze wlasciwe miejsce jest przy nim, to oznacza, ze jakas czesc ciebie potrzebuje trudnosci, niepewnosci, aby od czasu do czasu na zasadzie kontrastu, doznac blogosci, (wtedy to co zdobyte ciezka praca zdaje sie wazniejsze, najwazniejsze, wartosciowe)


Ech... Jak tak teraz o tym myślę, to rzeczywiście - w każdym (z dwóch) moich poważnych związków, trafiałam na toksycznego faceta, i chyba nie umiem sobie wyobrazić innej formy miłości... Bo odkąd skończyłam 17 lat i poznałam moją "pierwszą" miłość... cały czas walczę. Przesiąkłam tym i chyba nie mając lepszego porównania, wydaje mi się, że tak to po prostu wygląda :(

az tak siebie nisko cenisz?
czy naprawde myslisz, ze taki facet to cos najlepszego, co moze Cie w zyciu spotkac?

kto Cie nauczyl , ze milosc to poswiecenia i skladanie siebie w ofierze dla kogos, kto Cie ma za nic nie warta dziwke?


Niestety, chyba przez to, że od zawsze tak się właśnie czułam w związku, nie dopuszczam... nie dopuszczałam (?) do siebie myśli, że w ogóle może być inaczej... Teraz też - pomimo tego, że miałam silne postanowienie, że to już koniec - wystarczył moment, to, że poczułam jego bliskość, i że było mi z nim dobrze przez tą chwilę i wszystko wyglądało "kolorowo" i zaczęłam się łamać... i myśleć znów że moje szczęście jest przy nim, że teraz już będzie dobrze, że teraz na pewno zrozumie...

Bo nigdy wcześniej nie musiał się tak starać, bo nie ma możliwości, żeby to, że go zostawiłam, nim nie wstrząsnęło - bo przecież musi wiedzieć, że traci wartościową osobę, musiał to poczuć...

Z drugiej strony wiem, że to tylko moje czcze życzenia, w które sama już chyba nie wierzę i nawet jak próbuję widzieć światełko w tunelu, to sama je gaszę, bo wiem, że to tylko złudzenie...

Mimo wszystko wciąż brak mi odwagi, mam nadzieję, że w końcu ją w sobie odnajdę - bo ona jest tam gdzieś, schowana, ale odkopię ją... Z Waszą pomocą jest mi o wiele łatwiej.

Do zobaczenia jutro, dziś wyjeżdżam, postaram się przemyśleć to wszystko... Odsunąć emocje i walczyć... o siebie.

Dziękuję Wam... :cmok:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Abssinth » 31 paź 2011, o 13:34

Kaycee, Sloneczko....

mialam dokladnie to samo.
zajrzyj na ten topik z kafeterii, ktory wkleilam...poczytaj, nie jestes sama z takim problemem, i mozna z tego wyjsc. Naprawde.

A jesli powtarzasz ten sam schemat - tym bardziej zajrzyj tam.

Czas na to, zeby pokochac siebie, i nie zgadzac sie na jakies produkty mezczyznopodobne w Twoim zyciu, tylko rozejrzec sie za prawdziwa, zdrowa Miloscia. :buziaki:
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 222 gości