Witam Was serdecznie po długiej przerwie.
Pierwszy raz pojawiłam się na forum jakieś 3 lata temu, kiedy nie umiałam poradzić sobie z problemami w moim związku... Teraz - postanowiłam napisać bo nie radzę sobie z problemami... PO związku...
Było różnie między nami - prawie 5 lat sinusoidy - od wspaniałych przeżyć, szczęścia i chwil pełnych wzruszeń, po kompletną rezygnację i brak sił. Nie miał/ma łatwego charakteru. Jest apodyktyczny, zazdrosny i obrażalski - z drugiej strony czuły, kochający i oddany. Niemożliwe? A jednak...
Już od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać, czy to facet na całe życie - kiedyś byłam tego pewna, ale po 4 latach w związku przychodzi ten moment kiedy trzeba coś postanowić - albo w jedną, albo w drugą stronę. To co budziło mój niepokój to (pozwólcie, że wypunktuję):
1) zazdrość... chorobliwa wręcz czasem - podejrzewanie mnie, że nie mówię prawdy, jak gdzieś wychodziłam, prawienie wykładów nt smsów od kolegów z pracy, krytykowanie mnie, jak zdarzyło mi się wrócić trochę później ze spotkania z koleżanką, imprezy z ludźmi z pracy etc.,
2) zaciętość - notoryczne obrażanie się po kłótni, bo przecież zazwyczaj ja byłam winna; nawet jak się chciałam pogodzić i przepraszałam, to nie mogłam nic wskórać dopóki jemu nie przeszło, nieodzywanie się kilka dnia, nawet z powodu błahostki, wyolbrzymianie drobiazgów do rangi wielkich problemów,
3) bardzo dziwne, wręcz chłodne jego układy z najbliższą rodziną - brak szacunku do matki, brata, ciągłe kłótnie, niechęć do wzajemnej pomocy (z obu stron),
4) ignorancja w sprawach dotyczących codziennego życia - niechęć uregulowania zobowiązań w banku nawet pod groźbą wpisania do rejestru dłużników, wybór OFE - odwlekany aż do wylosowania, spis powszechny - niechęć wypełnienia wniosku on-line, a potem nieotwieranie drzwi urzędnikowi,
5) on i to co z nim związane, jako główny punkt wielu rozmów - podczas 30 minutowej rozmowy telefonicznej potrafił opowiadać o sprawach z nim związanych mniej więcej 25, a na koniec rzucał - "a co u Ciebie, jak w pracy?".
Wiem - brzmi okropnie. Ale moje pytanie nie będzie brzmiało - czy z nim być? Tylko czy jest szansa, że on się zmieni??
Bo w końcu już nie wytrzymałam - jak wyjechałam na planowany od dawna wyjazd integracyjny z pracy. Najpierw on wymyślił sobie dzień przed moim wyjazdem spotkanie ze znajomymi, na które kompletnie nie miałam czasu, więc odmówiłam. Zareagował agresywnie - że on nieraz ze mną chodził, a ja się nie mogę "poświęcić", że wyjazd jest dla mnie najważniejszy, że czemu ja się muszę tak strasznie przygotowywać, że nie mogę z nim wyjść (jak napisałam, że chcę się wyspać - to on, że pewnie chcę być "królową nocy")... Ja mimo wszystko napisałam mu przed wyjazdem, że go kocham i żeby niczym się nie martwił - to zdawkowo odpisał, żeby mnie zbyć. Potem nawet nie zadzwonił, czy dojechałam szczęśliwie; gdy po powrocie (wyjazd trwał 1 dzień) zadzwoniłam do niego to odrzucił moje połączenie i napisał, że ma nadzieję że libacja była udana, i że ten wyjazd wszystko przekreślił...
Miałam już dość. Zrobił to, chociaż tydzień wcześniej wyznałam mu, że mam obawy co do naszego związku, że potrzebuję mieć pewność, że to nie tylko ja będę o ten związek walczyć - zapewniał mnie, że mogę na niego liczyć, na jego wsparcie - bo mu zależy strasznie. Minęło parę dni i zrobił coś takiego...
Odbijałam się jak od ściany chcąc się pogodzić - aż w końcu rozbiłam sobie głowę... Zerwałam z nim.
Potem spotkaliśmy się parę razy... On był załamany - mówił, że nigdy się tak wcześniej nie czuł, że chodzi po ścianach, że nigdy nie bał się że mnie straci, bo ja zawsze byłam ugodowa i nie stawiałam spraw na ostrzu noża. A tu nagle go zostawiłam... i on teraz wie, jak mu strasznie zależy, jak bardzo mnie kocha...
Że to co zrobiłam wstrząsnęło nim na tyle... że on wreszcie zrozumiał JAK mnie traktował wcześniej, że on się zmieni, będzie nad sobą pracował, pójdzie do psychologa... Bo nie wyobraża sobie życia beze mnie...
Czy istnieje szansa, że takie traumatyczne przeżycia mogą zmienić charakter człowieka? Czy spotkaliście się kiedyś z podobnym przypadkiem - że człowiek naprawdę się zmienił, że zrozumiał?
Czy to po prostu czcze gadanie - po to, żeby mnie zatrzymać przy sobie?
Nie radzę już sobie, nie wiem co mam robić... Czy warto zaufać?