Witajcie, mam troche klopocik, stary jak swiat, a raczej dylemat.....Spotkalam sie 2 razy z mezczyzna, pierwszy raz z jego inicjatywy, drugi z mojej. Za drugim razem zaprosilam do knajpki i po zamowieniu podkreslilam, ze to ja zapraszam. Zdziwil sie, to znaczy powiedzial ze nie (chodzilo o placenie) a ja ze tak postanowilam, bo to w koncu ja go tam wyciagnelam. Zgodzil sie pod warunkiem, ze nastepnym razem on mnie gdzies zabiera i on za wszystko placi. Ok. Jak przyszlo do placenia zobaczylam jednak, ze sie czuje nieswojo, spytalam go o to, odpowiedzial, ze to na nim zrobilo wrazenie, bo to nowe doswiadczenie dla niego (hm widocznie wczesniej jak sie spotykal z jakas dziewczyna zawsze uiszczal rachunki).
Zalezy mi na tej znajomosci, poszlo w ogole wszystko bardzo ladnie, ale potem sie zaczelam zastanawiac, czy nie popelnilam bledu z tym rachunkiem, nie znam Jego zbyt dobrze, w kazdej chwili zachwuje sie bardzo po dzentelmensku i nie wiem czy troche nie pojechalam po jego honorze, wiecie co mam na mysli. To raczej ja nigdy nie bylam w ten sposob "rozpieszczana" przez mezczyzn i dla mnie jest naturalne gdy ja zapraszam to ja place albo place za siebie. No i teraz jeszcze doszlo do mnie, ze mogl pomyslec, ze ja chcialam dac mu tym do zrozumienia, ze to z mojej strony czysto kolezenskie spotkanie....a moze ja za duzo sie nad tym zastanawiam? Pierwszy raz sie spotkalam z takimi dylematami...mimo ze taka mloda to nie jestem;) Powiedzcie mi jak to jest i czy nie popelnilam jakiejs gafy i czy zostawic to jak jest i po prostu czekac na kolejne zaproszenie od niego?
Pozdrawiam Dobranocka