Przejdzie im albo nie przejdzie, a nawet jeśli to nie wiadomo kiedy. Weroniko, moi rodzice także, choć z innych powodów, nie chcieli mieć ze mną kontaktu latami. Czy raczej chcieli, ale na swoich warunkach, które dla mnie były nie do zaakceptowania. Tak zresztą przypuszczam jest i w Twojej sytuacji. W dawniejszych czasach wyklinali i wyrzucali z rodziny za mezalians czy odejście od wiary, w obecnych za inne sprawy, ale zdarzało się to niestey zawsze. I dorosle dziecko nie ma innego wyjścia - musi sie nauczyć z taką a nie inną decyzją rodziców żyć. Bo to jest ich decyzja. Będąca zdradą zaufania dziecka, zdradą miłości między rodzicami a dzieckiem, której dziecko było przez większość życia pewne jak niczego na swiecie. To jest jak wyrwanie części fundamentu z budynku - walić się zaczyna, i im dłużej to trwa tym bardziej budynek zwany życiem zaczyna się chwiać.
Najgorsze co można zrobić to chyba utknąć w sytuacji - ja ich przekonam, że nie jestem wielbłędem, że miałam prawo do takiego a nie innego wyboru i zdecydowania o swoim życiu. Dlaczego? Ano dlatego, że masa energii idzie wtedy na myślenie o dokonaniu niemożliwego i na próbie zrobienia czegoś, czego zrobić się zwyczajnie nie da. Na zmienienie innego człowieka.
Co ma sens - zaakceptowanie istniejacego stanu rzeczy, budowanie swojego życia, cierpliwa nadzieja na to, że w kimś dokona sie zmiana, praca trudna nad wybaczeniem, które daje uwolnienie. Nawet jeśli Twoi rodzice uznali, że "nie jesteś naszą córka" to nie zmienia faktów - jesteś nią i zawsze bedziesz. Ich decyzja nie ma mocy sprawczej. Możesz być córką odrzuconą, niechcianą, wyklętą, ale nie przestaniesz być córką, ich dzieckiem.
Możesz sobie w ramach pomocy wyobrazić, że Twoi rodzice zachorowali na jakąś chorobę, któa powoduje, że nie da sie z nimi porozumieć. Potraktować to odrzucenie jako efekt ich ułomności, nie zaś w pełni świadomej decyzji. I kochać ich tak, jak można kochać chorego, który jest już w jakimś innym, "swoim" świecie. Nie będzie dla nas oparciem ani pomocą, nic nam już nie da, może nawet nas nie poznawać czy mieszać nas z błotem. Jedyne nam pozostaje, to dawać znać, że jesteśmy i żyjemy i jakby co to nadal jesteśmy gotowi na zmianę. I żyć swoim życiem nie walcząc z wiatrakami. W przeciwieństwie do chorób zmieniających osobowość w takiej sytuacji nadzieja na zmianę istnieje większa znacznie, bo jednak postępowanie rodziców nie jest wynikiem zmian chorobowych tylko ich konstrukcji psychicznej, układu rodzinnego, styuacji społecznej i innych czynników, któe mogą ulec zmianie. Problemem Twoim jest między innymi to, że na zaistnienie owej zmiany wpływ masz znikomy. I to akurat lepiej spróbować zaakceptować dla własnego dobra. Może z pomocą terapeuty nawet, bo zranienie odrzuceniem przez rodziców należy do grupy dużych urazów.
Jako wydziedziczona i wyrzucona z rodziny (całej mojej z obu stron, i ojca i matki), ale nadal żywa i nawet szczęśliwa - życzę Ci dobrego dalszego życia