Wpadła mi do głowy taka myśl:
"Jak się ma przewlekle chorego w rodzinie, trzeba mieć bardzo otwarte serce, i bardzo twardą dupę".
Tak, trzeba myśleć realnie. Wyciągać pieniądze z ZUSu tam gdzie się należą, pisać o zasiłki tam gdzie się da, pytać lekarzy o zamienniki leków (mój ChADowiec chodził do dupka, który fundował mu terapię lekami za 250 zł. miesięcznie, a potem inna lekarka przepisała mu lepiej działające, ale refundowane, kosztujące ... 17 zł. miesięcznie).
Trudne chwile też trochę hartują - ChADowca kilka lat temu w ostatniej chwili zaciągnąłem do szpitala po duuuużej dawce leków. Nawalił się mocnymi psychotropami podczas mojego wyjazdu. To zabawne, ale jak wróciłem do chaty, chodził i rozmawiał, a jak się potem okazało, w tym czasie zaczął się już rozpad tkanek i był już totalnie nieświadomy tego co się dzieje. Aaaaa! Był taki cwany w samobójstwie, że do kosza na śmieci wyrzucił jakieś 5 opakowań po lekach, a 20 przez okno w krzaki z czwartego piętra, standardowe sprawdzenie jaką wziął dawkę po przeliczeniu zawartości śmietnika było zafałszowane jak jasna cholera.
Przez dwa tygodnie był nieprzytomny, przez tydzień nie działały nery i ledwo-ledwo wątroba, mówili mi, że nie ma już szans, potem nerki ruszyły... Zabrzmi okrutnie, ale przed tym wszystkim strasznie histeryzowałem na myśl, że się zabije, a potem zacząłem myśleć jakoś tak bardzo zwyczajnie o takiej możliwości.
W perspektywie bliskości z kimś jeśli będą to np. tylko dwa lata życia a nie dwadzieścia, to raczej myślę, żeby były dobre, a nie rozpaczam, że będą tylko dwa. Niech będzie tylko chwila, ale niech ma swoją jakość. Myślę, że dotyczy to także ludzi chorych somatycznie.
Trochę bardziej też dociera do mnie, że każdy kiedyś umrze - i wracają myśli, że należy żyć tak, jakbym wiedział, że umrę za kilka dni.
Na razie nie wyciągam z tego praktycznych wniosków
ale każde zasiane ziarno kiedyś kiełkuje.
Maks