:(Mój ojciec

Problemy z rodzicami lub z dziećmi.

Postprzez Filemon » 3 sty 2008, o 14:11

Powiem szczerze, że kiedy czytam takie historie, to mnie to osłabia po prostu... :-( Osłabia mnie taki "tatuś", taka sytuacja a następnie te wszystkie uczucia, które powstają i ciągną się potem, jak kula u nogi... (w moim wypadku do nawet powiedziałbym: jak kula u szyi...). Osłabia mnie też ta nadzieja, że a nuż może jakimś cudem będzie lepiej i ta plątanina sprzecznych myśli i odczuć - że to przecież ktoś bliski a z drugiej strony zachował się jak wróg, a z trzeciej strony... a znowuż z tej pierwszej, itd... Można się położyć pod takim ciężarem i nie wstać - ze mną już tak prawie było - ciesz się agik, że Ciebie AŻ TAK STRASZLIWIE to wszystko nie powala...

Ja mam taką matkę, która przez wiele lat ubliżała mi (tak jak ojciec agik), atakowała mnie agresywnie w kółko o te same głupstwa (typu wyrzucanie śmieci, na przykład), ale na tego typu tle dochodziło do krańcowych scen... Zrównywała mnie słownie z ziemią jako człowieka i oceniała mnie w najgorszy możliwy sposób - jak ostatnie bydlę. Tymczasem ja nigdy nic naprawdę poważnie destruktywnego ani złego nie zrobiłem w rodzinie ani poza nią a wręcz przeciwnie, bo wnosiłem swoje starania i pewien wysiłek w opiece nad moją babcią, wyręczając w tym moją matkę. Ona jakby nie mogła znieść, że nie jestem doskonały i idealny i że potrafię mieć też swoje, odmienne zdanie. A teraz uwaga - moja matka nie jest alkoholiczką ani nic w tym rodzaju. Przez długie lata wydawało mi się nawet, że jest zupełnie normalna... Obecnie jestem już jednak zdania, że jest to osoba z zaburzeniami emocjonalnymi, których jednak nigdy nie leczyła.

Strasznie ciężko jest mi żyć ze świadomością, że taką właśnie mam matkę. Obecnie już mi nie ubliża i prawie mnie nie atakuje aktywnie, jednak ciągle ma o mnie negatywne zdanie, nosi w sobie żal z powodu niespełniania przeze mnie różnych jej wymagań a kiedy próbuję z nią rozmawiać o faktach, które miały miejsce w przeszłości, to ona oświadcza, że ja... kłamię, gdyż nic takiego nie miało miejsca = kompletnie wyparła to wszystko z pamięci, jakby nie chciała mieć żadnej świadomości, że tak właśnie a nie inaczej robiła i mówiła przez długie lata i jeszcze do niedawna!!!

I do tego to nie jest wszystko spowodowane przez alkohol ani nic takiego a nawet nie jest to osoba psychicznie chora a "jedynie" osoba, która moim zdaniem ma jakieś zastarzałe (nawet bez próby leczenia) zaburzenia emocjonalne, które przez większość mojego życia próbowała odreagowywać głównie na mnie (choć nie tylko) a ja okazałem się zbyt słaby psychicznie, żeby to znieść bez uszczerbku i poniosłem poważne konsekwencje tego wszystkiego (na szczęście nie wylądowałem w psychiatryku ani nie muszę brać na stałe leków, ale generalnie z różnymi sprawami w moim życiu nie jest dobrze...).

Z racji tego, co powyżej, myślę, że jestem w stanie zrozumieć i wyobrazić sobie co czujesz, agik. Mam też wrażenie, że i tak radzisz z tym sobie nie najgorzej. Z własnego doświadczenia mogę Ci tylko powiedzieć, że moim zdaniem te wszystkie dylematy uczuciowe i moralne, które się w Tobie rodzą a potem kłębią i ciążą są nie do rozwiązania - w tym sensie, że pewnych sprzeczności nie daje się pogodzić... W praktyce moim zdaniem oznacza to, że musimy dokonywać pewnych wyborów - na przykład: albo dalej traktować tatusia jak tatusia (mamusię jak mamusię, itd) a zatem przyjmować wówczas mniej lub bardziej pokornie to, czym nas raczą, jak również ze swojej strony zachowywać się jak syn czy córka (pomagać, rozmawiać, dawać coś z siebie, itp), albo też niestety trzeba przestać traktować tatusia jak tatusia a mamusię jak mamusię i trzeba zacząć ich traktować jak osoby, które nas urodziły/spłodziły, itp. ALE zachowują się wobec nas destruktywnie (obojętne z jakich przyczyn) i niszczycielsko - poniżają nas, nie szanują, itp. Od takich osób, jak wiadomo, należy się trzymać na stosowny dystans i nie można być z nimi w relacji bliskości, jeżeli nie chce się wylądować w szpitalu z rozbitą głową, na przykład, albo w psychiatryku z rozbitą duszą... (lub jakaś inna tego rodzaju opcja). Obawiam się, że takie wybory dla wielu osób są bardzo trudne a dla niektórych szczególnie, krańcowo trudne (dla mnie na przykład) - ja mimo, że jestem już po czterdziestce, z powodu rozmaitych wewnętrznych komplikacji, po części takich jak opisywane tutaj przez Ciebie, do dziś nie jestem w stanie ostatecznie stanąć całkowicie na własnych nogach i wykluczyć definitywnie możliwość "walenia mnie po głowie" przez moją matkę. Mam wrażenie, że Tobie udało się to chyba jednak w większym stopniu w Twoich stosunkach z ojcem - to sukces, choć widać że jeszcze niepełny. Moim sukcesem z kolei jest to, że udało mi się na tyle zdystansować się w stosunku do matki, jednocześnie widując się z nią czasami i rozmawiając, że przestała mnie już tak nieustannie napadać a kiedy jednak się coś takiego zdarza, to umiem przerwać rozmowę, odłożyć słuchawkę na przykład i wyrzucić to z siebie jak... przepraszam bardzo, ale to powiem, jak kupę, którą się robi a następnie spuszcza się wodę! Czasami już mi się to udaje, naprawdę i jest to mój wybór - uważam, że właściwy, bo innych opcji próbowałem przez jakieś... dwadzieścia ostatnich lat...

Pozdrawiam Cię agik i myślę, że Cię rozumiem, bo doświadczyłem chyba bardzo podobnych stanów ducha, myśli i uczuć i dla mnie osobiście był to (i jest w dalszym ciągu, choć już o wiele rzadziej) koszmar... Dlatego też mam wrażenie, że radzisz sobie nie najgorzej, choć oczywiście da się zrobić jeszcze parę kroków do przodu, jednak obawiam się, że będzie się to wiązało z trudnymi wyborami, gdyż sprzeczności pogodzić się nie da - nie ma na to najmniejszych szans moim zdaniem, niestety...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez agik » 3 sty 2008, o 15:26

W chwili obecnej jestem na takim etapie, że mysle, że potrafię go kochać.
Na stosowna odległość- ale jednak kochać.
Jestem odrębna osobą.
Ta relacja z moim ojcem jest taka wzajemna- ja jemu, on mnie (to raczej przerażające). Tym bardziej, że wiekszą czesc swojego zycia czułam od niego miłość (taka zdrową, nie destrukcyjną).
On dobrze wie, że ja sobie na to nie pozwolę. Poradziłam sobie z tym jako bardzo młoda osoba- teraz tez sobie poradzę.


(próbuję ogarnąc myśli, idzie mi na razie tak średno, przepraszam za choas)

To nie jest pierwsza akcja tego typu, niemniej mają one charakter raczej incydentalny. Choć za każdym razem miały bardzo burzliwy przebieg.
pierwszy raz było, jak poznałam mojego obecnego partnera. jakoś się tacie nie spodobał, choć go wcale nie znał. "nie bedziesz się z nim widywać" czemu?'- bo ja tak chce" (argument z rodzaju miażdżacych :? )
Potem- on nie przestąpi progu mojego domu- ok (spotykaliśmy sie u niego)
Potem- wynoś mi sie z domu- ok (przeprowadziłam się do niego)
Potem- nie dostaniesz ode mnie ani grosza, a byłam na drugim roku studiów- ok, pocałuj mnie w dupe i założyłam sobie firmę. Choć myślałam, że bede w życiu robić scoś innego.
W sumie na jakąś ironie zakrawa fakt, że to właśnie on mnie tego nauczył. Od zawsze slyszałam- musisz mieć własne zdanie, nie musisz tak bardzo się przejmować tym, co sobie inni od tobie pomyślą; jeśli ktoś cię obraża jako kobietę, to od razu wal w twarz, choćby to był sam papież... Tak właśnie robie :wink:
Teraz tak sobie myślę, ze w sumie to on jest bardziej uzalezniony od moich emocji, niz ja od niego. Reakcja jest obustronna. I chyba jego zachowanie swiadczy o tym, że jest bardziej zdesperowany niz ja. Bo sięga po takie srodki ostateczne, jak wyrzucanie mnie na siłe ze swojego zycia. I emocjonalne szantaże :( (typu- przez ciebie jestem chory).
Nauczył mnie tez takiej lojalności- do bólu...

Trochę mnie przeraża, jak bardzo odnajduje jego cechy w sobie. Szczegolnie te negatywne- wybuchowość przede wszystkim. Ale równiez wrażliwość; może trochę dziwna jest ta jego wrażliwość, ale to jednak ciągle wrażliwość.
Myślę, że nie chcę przerywac tej relacji... To fragment mojej tozsamości.
Ja właśnie siebie tak widzę- w pewnym ciągu rodziny. To są moje korzenie choć wolałabym, żeby były inne, to jednak nie mam zamiaru sie ich wypierać.

Myśle, że ta bolesna ostatnia historia, jakoś się tak przyklepie. Zostanie jeszcze troche więcej smutku w (raczej skorych do smiechu) kącikach oczu, ale kregosłupa mi to nie przetrąci. Przeciez zycie biegnie dalej...

Dziękuję Filemon

Justa- to co napisałaś bardzo mnie ujęło. Tak bardzo, ze zwyczajnie nie wiedziałam, co Ci napisać.
Po prostu Ci dziękuję. Bardzo.
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez KATKA » 3 sty 2008, o 21:45

:serce:
KATKA
 
Posty: 3593
Dołączył(a): 23 maja 2007, o 20:00
Lokalizacja: Poznań

Postprzez dorcia » 3 sty 2008, o 21:54

Wybacz ale.... Nie wiem co powiedziec :yyy:

wiedz Agniesiu że jestem z Toba :pocieszacz:

:serce2:
Avatar użytkownika
dorcia
 
Posty: 114
Dołączył(a): 9 sie 2007, o 17:28
Lokalizacja: tam gdzie wicznie jest noc

Postprzez Justa » 3 sty 2008, o 22:35

Silna baba jesteś. I zadziorna. I mająca własne zdanie. Już wiadomo, po kim to odziedziczyłaś. ;-)

Myślę, że Twój dylemat polega nie na tym, czy masz odwiedzać mamę po kryjomu, jak szczur, bojąc się ojca. Myślę, że bardziej chodzi o to, że nie dasz sobą pomiatać i że nie stulisz pokornie głowy w razie czego, a powiesz, co myślisz.

Czy nie tego obawiasz się najbardziej...? Tego, że kiedy będzie akcja, to nie popuścisz...? Może siebie, swojej stanowczości, swojej siły sie boisz...? I smuci Cię, że tak się układają relacje między Wami. I brakuje Ci tego dawnego taty, tego czasu, kiedy było dobrze, przytłacza Cię ta walka między Wami.

Myślę, że wiesz, że jesteście w pewien sposób skazani na tę walkę, a jesteś już nią zmęczona.

Hipotetyzuję, daję się ponieść, gdybam.

Aha, i jeszcze coś. Przez to, że tyle akcji urgent ojciec Ci zafundował - przez to - (pewnie raczej nieświadomie) nauczył Cię być twardą. Dokładnie tak, jak Ci mówił - mającą swoje zdanie i go broniącą. To nie paradoks. Gdybyś była tylko przez niego głaskana po główce, nie byłabyś teraz takim silnym Agniechem. ;-)

Trzymam niezmiennie. :-)
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez agik » 3 sty 2008, o 23:30

Owszem, bardzo brakuje mi tej dawnej relacji...
I to nie jest tak, że takie akcje sa na porządku dziennym, spieralismy się, kocilismy się, dogadywalismy sobie- zawsze.
Przeważnie w atmosferze miłości.
Dlatego teraz to jest tak bardzo przykre- to zaprzeczenie :( (tzn. to jest zawsze przykre)

Nauczył mnie tez takiej bezkompromisowości- nie warto iśc na łatwizne; tylko zdechła ryba idzie z prądem.
nauczył mnie tez uczciwości- kłamstwo jest brudne, słabe i smierdzące.

jak widac, kto mieczem wojuje- ten od miecza ginie.

I choc wiem, że pewie jakoś się ułozy- boli mnie to. Zwyczajnie. Bo czuje się tak, jakby uczen przerósł mistrza. jakby mistrz sam zaprzeczał swoim naukom. Upadek mistrza boli bardziej chyba niz smierć autorytetu.
Jestem juz duza- to mysle, że wiem, że to nie nauki okazały się do dupy, tylko nauczyciel nie dośc dobry. Szkoda.

Szkoda, że jest taki zdesperowany, szkoda, e nie potrafi .....
Szkoda, szkoda, szkoda...

aha, ja się go nie boję...raczej wstydzę. Nigdy nie bałam.
I nie dlatego myśle o odwiedzaniu mamy, kiedy go nie ma, ze sie boje...
To chyba raczej rodzaj kary dla niego. :oops:
Myslę, ze gdybysmy sie teraz spotkali- na pewno nie byłoby wyzwisk, bluzgów i awantur. Raczej cos w rodzaju chłodnej ignorancji...
To tez przykre...

aaa, juz sama nie wiem.
przykro mi
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez Justa » 4 sty 2008, o 00:04

Ano właśnie... upadek mistrza... Szkoda. Szkoda, że zdradził Wasze zasady, że czasem nie jest na tyle silny, by walczyć fair... Żal, rozgoryczenie, smutek... Obciążające uczucia...

Wiesz, ojciec nauczył Cię wielu cennych rzeczy. Szczerze powiem, że robi to na mnie wrażenie. Zaszczepił Ci bezkompromisowość i odwage płynięcia pod prąd - i wcale nie obiecywał, że łatwo Ci z tym będzie.

Jesteście w jakiś sposób skazani na walkę. Niekoniecznie bitwy na miecze i do ostatniej kropli, ale na pewno na konfrontacje. Bo jesteście bardzo podobni. Różnią Was może szczegóły - ale tak naprawdę każde walczy o siebie, o swoje zdanie, o to, by się nie ugiąć. Tak, każde innymi sposobami. Ale w gruncie rzeczy o to samo.

Chwytacie za miecz i stajecie do walki o siebie i swoje racje. Jak średniowieczni rycerze, nie bacząc na nic.

Przykre, że nie ma już atmosfery miłości i akceptacji. Myślę, że jemu też jest trudno. I że walcząc o swoje zasady, walcząc panicznie, desperacko, ostro, pokazuje, jak naprawdę bardzo mu zależy na Tobie. Tak bardzo się w to angażuje, że się zapomina o rozsądku, o miłości, a nawet chyba o tym, żeby trzymać się do końca tego, co wyznaje...

Ty też czujesz, że jemu nie jest z tym dobrze. Wiesz, że zrozumie Twoje uniki, że jest wrażliwy na sygnały od Ciebie. I to jest moim zdaniem prawdziwe światełko w tunelu.

Czuję, jak bardzo jest Ci przykro i smutno.
Nie dam rady tego zmienić, bo to Twoje. Ale jestem i wspieram Cię tak, jak potrafię.
:pocieszacz:
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez agik » 4 sty 2008, o 00:39

dokładnie tak jak mowisz :)
To mnie własnie męczyło- nazwanie tego...

Bardzo Ci dziękuję- za wszystko...
Za pomoc intelektualną, za nadzieję...no, za wszystko :)
I za to, że jesteś ze mną.

Dziękuję tez Karolci
Dziękuję- Dorcia
dziękuje Ewa_pa
Dziękuje za pamięc, za serce, za to, że choć trudno coś powiedziec- powiedziłyście. To jest wielkie

Ewka- Twoja wiara w człowieka- jest... powalająca, zdolnośc do przekonywania- tez. Dziękuje.

Abssinth- twoje przytulanie i mruczenie jest jak najlepszy lek (ponoc nie na darmo zatrudniają koty w wielkich korporacjach, zeby swoja kocia magią niwelowały napięcia w ludziach) Abssi- Ty nie jesteś zwyczajnym kotem, jesteś tygrysem. Jesteś Tygryskiem. Dziękuję.

Mahika ( a tam CMWD :wink: )- kocham Cię. Dziękuje

Filemon- (no proszę, jak duzo kotów :wink: ) nasze doświadczenia są troszkę podobne, lecz rózniące się jednak... dziekuje

Chyba przepracowałam swój dysonans... (moze tylko na dziś, ale to jednak coś)... Ciekawe, jak on...
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez Justa » 4 sty 2008, o 01:17

Gratuluję, Dzielna Kobieto. :-)
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez ewka » 4 sty 2008, o 10:48

Hmmm... powiem tak: jestem pod wrażeniem. Agik, Twój tata został rozpracowany. I z wielkiego maczo (bo tak lubimy widzieć ojców) okazał się zwyczajnym żuczkiem (bez urazy - w końcu jak po trosze każdy z nas)... słabym chwilami, z demonem takim czy innym. I choć odziera go to trochę ze statusu "ojca" - dało się w nim zobaczyć (dzięki Waszej analizie) - po prostu człowieka w jego wszystkich odcieniach.

I to jest zysk. I sorry, jeśli głupio zabrzmiałam;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 4 sty 2008, o 15:17

agik, po tym jak poszerzyłaś swoją wypowiedź również widzę, że nasze doświadczenia w pewnym stopniu się różnią - chociaż i moja matka oczywiście nie może być "odmalowana" wyłącznie w czarnych kolorach i są też dobre rzeczy, których od niej doświadczyłem, podobnie jak Ty od swojego ojca.

chciałbym dodać coś jeszcze - mianowicie mam pewną zasadniczą wątpliwość, która odezwała się we mnie po przeczytaniu wypowiedzi, którą niżej cytuję:

Justa napisał(a):Przykre, że nie ma już atmosfery miłości i akceptacji. Myślę, że jemu też jest trudno. I że walcząc o swoje zasady, walcząc panicznie, desperacko, ostro, pokazuje, jak naprawdę bardzo mu zależy na Tobie. Tak bardzo się w to angażuje, że się zapomina o rozsądku, o miłości, a nawet chyba o tym, żeby trzymać się do końca tego, co wyznaje...


Moją wątpliwość wyrażę wprost, nie owijając w bawełnę (tym bardziej, że mam wrażenie, że agik się już z grubsza uporała ze swoimi ostatnimi przeżyciami). Otóż wątpię w to, że ktoś kto ubliża drugiej osobie, wzywa na nią niesłusznie policję, albo posuwa się do rękoczynów, itp., to ktoś kto "pokazuje jak naprawdę bardzo mu zależy" na osobie wobec której się tego wszystkiego dopuszcza. Absolutnie mnie taki argument nie przekonuje, gdyż gdyby był prawdziwy, to należałoby wówczas przyjąć na przykład, że chłopak, który zaciuka nożem swoją dziewczynę, to ten... któremu właśnie najbardziej na niej zależało... Faktycznie?! (znamienne, że tacy... często właśnie tak twierdzą - że tak bardzo kochali... :? - sorry jeśli takie zestawienie w tym miejscu jest może zbyt drastyczne)

Ja osobiście uważam, że takie zachowania są przejawem czegoś innego i świadczą o czymś zupełnie innym (A O CZYM?? - myślę, że ważną rzeczą byłoby odpowiedzieć sobie właśnie na takie pytanie...) i dlatego również rozsądną rzeczą, moim zdaniem, jest przyjmować stosowny dystans wobec takich osób - po to, żeby nie być potem ofiarą destrukcji. Zgadzam się natomiast z opinią, że takie zachowania zabijają miłość i atmosferę wzajemnej akceptacji w rodzinie... Dodam jeszcze, że rodzą właśnie wewnętrzne dylematy uczuciowe i moralne, ból, cierpienie i zamieszanie wśród osób bliskich komuś, kto w taki sposób się zachowuje. (Najgorzej natomiast mają chyba małe dzieci, kiedy nie mogą jeszcze zupełnie takim destruktywnym postawom się przeciwstawić, ale to już tak na marginesie.)

I jeszcze jedno na zakończenie - obawiam się, że taki punkt widzenia jaki tu został przyjęty odpowiadałby bardzo samemu alkoholikowi (czy innej zaburzonej osobie) - moja matka na przykład na pewno natychmiast by zakrzyknęła: - ależ właśnie dlatego to wszystko robię i mówię do ciebie (obelgi, napaści, itd.), bo cię kocham i zależy mi na tobie, jako na moim synu... he, he :-(
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez agik » 4 sty 2008, o 19:33

Filemon- dokładnie to samo mowi mój facet- ze to niemozliwe, zeby mój ojciec mnie kochał, bo nie zachowywałby się w ten sposób.

Ale ja sobie myśle, ze to właśnie taka desperacja, nie wiem czy miłość...
Właśnie mi przyszło do głowy, że w takim razie wolałabym, żeby mnie nie kochał :(
Wystarczyłoby, żeby traktował mnie grzecznie, moja miłośc nie musi byc odwzajemniona.

A co do obrażania mnie... To jest raczej trudne. Ja się w ogole nie obrazam, a od obcych osób jakies dokuczania i próby obrażania mnie, nie robia na mnie wrażenia. Mam takie powiedzonko- "byle kto mnie nie obrazi" I to działa. Jak ktoś mnie próbuje w taki sposób traktowac, wystarczy, że sobie tak pomyslę ( jeszcze większe wrażenie wywieraja takie słowa wypowiedziane głośno w stosunku do takiego delikwenta)
Tylko, że zeby się tak obronić przed moim ojcem, musiałabym uznać, ze jest byle kim... :( To właśnie jest trudne :(

Chyba rzeczywiście uporałam się troche w myslami ganiającymi , jak myszy po stodole :(
Co nie zmienia faktu, ze nadal nie wiem, co dalej...
Ale chyba zobaczy się, no nie???
(optymizm to jednak nieuleczalna choroba :wink: )

Bardzo Wam wszystkim dziękuję- Tym, co napisali- w szczególności.
Ale równiez tym, którzy tylko czytali.

P.S. Filemon- ja bardzo lubię bez owijania w bawełnę. :D Nie jestem ze szkła- jesli o mnie chodzi- to "walcie Mysza smiało" :D
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez ewka » 5 sty 2008, o 01:49

agik napisał(a):Filemon- dokładnie to samo mowi mój facet- ze to niemozliwe, zeby mój ojciec mnie kochał, bo nie zachowywałby się w ten sposób.

Sorry, ale natychmiast wleciała mi myśl o szpinaku, Agik. Więc jak to zdanie przenieść do tamtej sytuacji? Nie kochasz swojego faceta? On nie kocha Ciebie?

Ludzie nie kochają idealnie. Nie potrafią, są zbyt słabi, zbyt naznaczeni czymś tam. Oczywiście, że fajnie byłoby, aby każdy dążył do ideału... może taka jest droga tego dążenia?

Tak uważam.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez agik » 5 sty 2008, o 09:53

Wzięłas mnie z zaskoczenia, Ewa...
Tak- wtedy moje wątpliwości były tez tego rodzaju- gdyby mnie kochał, nie rzuciłby się na mnie z krzesłem...

Droga do ideału miłości przez zaprzeczenie miłości?
Nie wiem- możliwe...

Tyle, że mnie teraz mniej chodzi o to, czy ojciec mnie kocha, a bardziej o to, żeby juz nigdy tak nie postąpił....
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez mahika » 5 sty 2008, o 12:23

Myśle ze może tak postąpić znów, jeśli nie zrozumie i nie poracuje nad sobą. A ludzie w wieku naszych rodziców nie zawsze lubią pracować nad soba, wiec, ja bym poprostu ograbiczyła sie do niedługich wizyt u rodziców, ale nie odwracałabym sie całkowicie.
Ojciec Cię kocha, jestem pewna tego. A moze do ojca napisz list. Słowo pisane ma wielką moc..... Moze wtedy zrozumie i postara się nie ranić Cię więcej.
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Rodzice

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 194 gości