Droga Marie,
Dawno mnie tu nie było więc po kolei.
To co przeżywasz jest całkowicie normalne, a przede wszystkim ludzkie... Mnie samej zaś – bardzo bliskie.
I tu ten niepojęty dla mnie paradoks Z jednej strony jestem przewrażliwiona, wszystko przeżywam, czuję więcej... a z drugiej jestem głodna uczuć.
Ja tu nie widzę paradoksu. Do głosu dochodzą Twoje potrzeby. Czujesz je i na Twoje szczęście - dopuszczasz do głosu. Niestety to, jeśli owe potrzeby nie zostają zaspokojone – boli. Marie, masz absolutnie normalne, ludzkie potrzeby. Bliskości, ciepła, miłości, bycia ważną dla kogoś... Nie szukaj w sobie nienormalności bo w tym aspekcie, moim zdaniem, jesteś całkowicie normalna.
i na dodatek (jakby mało mi było...) automatycznie powróciło obrzydzenie wobec siebie samej.. powróciło ze zdwojoną siłą..
Marie, myślę że to obrzydzenie do siebie to skutek Twojej „hibernacji”. Emocje gdzieś sobie ujście znaleźć muszą. Jeśli nie możesz ich wyrazić na zewnątrz, nieświadomie kierujesz je na siebie... Nie rób sobie tego... Nie pozwól im na to. Wiem. Łatwo mi mówić. Z tego co piszesz rodzice nie liczą się z Tobą ani z Twoimi uczuciami. To każdego by bardzo bolało i wkurzało... Ściskam Cię mocno i pamiętaj, że tutaj możesz to z siebie wyrzucić...
Witaj Samaro
Marie pięknie napisała więc już nie będę się powtarzać
Marie – jawisz mi się naprawdę jako bardzo fajna, mądra i sympatyczna osoba o niesamowitej zdolności do autorefleksji. Już to chyba nawet gdzieś pisałam. Nie wiem dlaczego czujesz się gorsza od rówieśnic. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie.
Czy czuliście kiedyś, że szczęście jest blisko... Że widzicie go, dotykacie go już... ale boicie się objąć? Takie uczucie, że choć czujemy się dobrze.. to jednocześnie boimy się tego szczęścia wziąć dla siebie... Boimy się, że będzie zbyt ulotne, że je utracimy nim naprawdę poznamy.. Boimy się, że nie zdołamy go utrzymać, bo życie ma to do siebie, że nic nie daje nam na wieczność i ot tak, bez "problemów"...
Tak Marie, to znajome uczucie... strach przed utratą, przed przywiązaniem się do czegoś, co jest ulotne, nie trwa wiecznie. Zastanawiam się jednak ile w tym jest owego strachu właśnie a ile przyzwyczajenia do naszej obecnej sytuacji. Może niezbyt szczęśliwej ale jednak znanej a więc bezpieczniej... Chodzi mi oto czy obawiamy się chwycić szczęście ze strachu przed jego utratą czy też przed ze strachu przed porzuceniem tego, do czego przyzwyczailiśmy się. Podobno nawet cierpienie uzależnia...
Abs – przytulam
Jak się dziś czujesz Marie?:)