Witam wszystkich,
Czytam od jakiegoś czasu Wasze posty i jestem pełna podziwu dla Was. Jesteście naprawdę dobrymi ludźmi, którzy swoim słowem starają sie wesprzeć innych forumowiczów, i co ważne Wam się to udaje Tak więc uszanowanie dla Was.
Postanowiłam napisać tutaj gdyż też mam swoją jedną życiową sytuację która ciągnie się już drugi rok i która nie jest jeszcze do końca rozwiązana.
Postaram się w skrócie opisać istotę sprawy.
Otóż zakochałam się w chłopaku (ze wzajemnościa), z którym ówcześnie pracowałam w jednejm firmie ( dość mała firma ). Pokochałam go. Czułam że i On mnie kocha - jednak nigdy mi tego nie powiedział. Spotykaliśmy się codziennie i wpracy i po pracy przez około pół roku. Po ok. 5 mies. wyczuwałam że zaczynamy sie od siebie oddalać -On miał przymusowy urlop w pracy - dosć długo i zajął sie remontem domu - co sprawilo że jeszcze rzadziej się widywaliśmy (bo w domu pracował do późna). Do tego doszło to że weekend ja z kolei miałam cały zajety - w sobotę całodniowy wyjazd, w niedziele zgodziłam sie cioci pomóc przy wyprawianiu komuni - to było kosztem naszego spotkania ale nie potrafiłam odmówić tej pomocy, pomoc przedłuzała sie z godziny na godzine co go trochę zezłościło, po tym jak wróciłam do domu wieczorem spotkalismy sie ale chyba na bardzo krótko - był zły na mnie wiec atmosfera była dziwna.l Do tego wszytskiego jego mama od paru dni leżała w szpitalu (byc moze tym tez podświadomie był troche poruszony lecz nie okazywał tego za bardzo - nawet nie chciał w niedziele jej odwiedzic ale pojechał - prosiłam go by pojechał ). Następnego dnia w poniedziałek załatwiłam sobie urlop na wtorek - chciałam sie spotkać z dawno nie widzianą kolezanką ze studiów - taka mozliwosc zdarza sie raz na pół roku bo Ona mieszka za granicą wiec chiałam skorzystac z tego ze jest w Polsce. Pomyslałał ze zaproszę D. na ten wyjazd - ze w ten sposób bedziemy mogli spędzic troche czasu razem, przy okazji On pozna moją przyjaciółke - widziałam same pozytywy tego pomysłu. Zaproponowałam to jemu i początkowo się zgodził , uznał ze czemu nie, jednak po kilku godzinach gdy chciałam ustalic szczegóły tej wyprawy powiedział ze On jednak chyba nie pojedzie, bym pojechała sama. Zdziwiła mnie ta zmiana, do głowy przychodziły mi rózne negatywne argumenty, ze moze On nie chce być juz ze mną i dlatego nie chce jechac...a tego niestety nie przyjmowałam do wiadomosci, On był dla mnie tym jedynym - i na mysl o rozstaniu od razu mi cisnienie sie podnosio ze strachu.Rozmawialismy wtedy przez telefon. On uzywal róznych argumentów, ze musi płot pomalować i będzie to robił do późna...Dla mnie wszystkie teargumenty były 'do przejscia' lub 'ominięcia'. Rozmawialismy dosc długo przez ten tel - nie przyjmowałam tego ze On tam ze mną nie pojedzie - chyba go tak długo męczyłam ze sie w koncu zgodził. Ucieszyłam sie, gdy usłyszałam, 'no dobra, pojade' Wyjechalismy tego samego wieczoru (mielismy nocowac juz na miejscu). Gdy wyjezdzalismy powiedział mi ze to chyba nie jest dobry pomysł bo jego tata cos mówił o mamie, przebąkiwal cos o śmierci itp Ja na to ze skoro tak jest to że nie musimy jechac, ale On nie, pojedziemy. Skoro tak...to pojechalismy. Jednak atmosfera byłą dziwna, On sie dziwnie zachowywał. Był taki jakis nieobecny - a ja nie odczytałam tego poprawnie , nie odczytałam ze powodem tego zachowania było to ze On sie martwił o swoją mame (jego relacje z Rodzina nie były zbyt bliskie wiec nie przyszło mi do głowy że On sie tak tym martwi), Zajechalismy na miejsce , zjedlismy kolacje - nawet miał pretensje do mnie że nie zrobiłam mu kanapek (wyłożyłam wszystko na stól by częstował sie tym na co ma ochote), ze jego była dziewczyna jemu zawsze robiła! Obraził mnie tym Potem wyszedł przed blok na papierosa, po chwili zadzwonił czy mogę zejsc. Nie wiedziałam o co chodzi ale zeszłam. Powiedział mi wtedy że jego mama umarła Przytuliłam go, zapytał czy wróce z nim, oczywiscie ze wróce, pobiegłam szybko na góre po rzeczy wyruszylismy w drogę powrotną. Mielismy przed sobą ok 90 km drogi, nie odzywałam sie do niego bo nie wiedziałam co powiedziec, nawet go nie złapałam za ręke, mimo ze bardzo chciałam, bo nie chciałam go rozpraszac podczas jazdy. Chiałam byc tego wieczoru z nim, ale On nie chciał.Powiedział że nast dnia sie spotkamy. Odwiózł mnie do domu, i jeszcze w dodatku przeprosił że musielismy wracac. To przeciez ja powinnam go przeprosic za to ze przeze mnie nie był wtedy w domu, przy ojciu, siostrach. A nie zrobiłam tego. Zupełnie jak bym miała jakies klapki na oczach. Nie spałam w nocy, bardzo przezywalam tą smierc. Nie spotkalismy sie nast dnia, nawet nie smiałam dopominac sie o to spotkanie. Zapewniłam go tylko ze jesli bedzie potrzebował pomocy, lub jego rodzina to mogą na mnie liczyc. ..Mielismy jako taki kontakt ale słaby. Nawet nie smiałam zapytac kiedy pogrzeb bo na mysl o tym słowie robiło mi sie przykro a i nie chciałam jemu tego słowa wspominac zeby i jemu jeszcze bardziej sie przykro nie zrobiło. O dacie dowiedziałam sie w pracy. Szłam w pogrzebie jako delegacja z pracy. Sytuacja była o tyle trudna że szef nie wiedzial ze ja i D. sie spotykamy po za pracą - w ogóle mało osób o tym wiedziało...Wiec nie wiedziałam czy to ujawnic, czy nie. Nie ujawniłam.
Rzadko tez bywałam u niego w domu - na początku naszych spotkan poznałam Jego Rodziców wiec Oni wiedzieli ze sie spotykamy ale i tak wiekszosc spotkan była albo u mnie albo gdzies po za domami..
Jego zobaczyłam dopiero w dniu pogrzebu. Zobaczyłam ze przy nim była jego była dziewczyna. Bolało bo ja bardzo chciałam byc przy nim w tych trudnych chwilach, ale pomyslałam dobrze ze jest ktos przy nim, ze nie jest sam...Jakos przyżyłam. Na cmentarzu, juz po całym obrzędzie ..nabrałam odwagi i podeszłam do niego-zrobiłam tak jak czułam nie zważajac czy ktos to zobaczy czy nie, podeszłam i go przytuliłam mówiąc ze jest mi bardzo przykro (jego była trzymała go wtedy za ręke). On stał sztywno, jak głaz, przez cały obrzęd A ja miałam w oczach łzy, nie dlatego ze jego dziewczyna stała przy nim. Przeciez to Jego dobro było najważniejsze, wiec nie byłam zła na to ze (jak sie pózniej okazało) to On poprosił ja by przy nim była. Ważne było dla mnie ze ktos był przy nim.
Po pogrzebie, spotkalismy sie po kilku dniach. Powiedziałam mu jesli chce to ja teraz bede do niego przyjezdzała, bo On powinien teraz jak najwiecej czasu z Rodziną spędzac. I zgodził sie na takie rozwiązanie . W sobote rano (2 dni po pogrzebie) zadzwonił bym przyjechała - troche dziwna pora na spotkanie...ale zrobiłam wszystko by pojechac do niego. I było miło. Jego tata nawet kupił dla nas coś słodkiego.Dzięki temu poczułam sie jakbym była zaakceptowana (w tej Rodzinie). Jednak On był jakis rozbity. Dowiedziałam sie od jego byłej dziewczyny że w dniu kiedu jego mama umarła, czyli wtedy kiedy wracalismy z P. to On zadzwonił do niej z pytaniem czy Ona moze przyjsc do niego, ona to na ze nie, bo jest chora, po za tym czuła ze nie powinna tam sie pojawiac (skoro nie są razem), ale zaproponowała ze jesli chce to niech do niej przyjdzie. I poszedł. Spedził tam cały wieczór, do późna. Ona powiedziała mi że nie widziała przez ten cały czas jak byli ze sobą (a byli 5 lat) żeby tak płakał. A ja jak to słuchałam to łzy w oczach, sciśnięte serce - raz że nie powiedział mi ze wtedy był z nią,przeciez tak bardzo pragnęlam byc wtedy przy nim, a On nie chciał, dwa że Ona mówiąc mi to nie wiedziałam czy wie ze Ja i On to My - poźniej jej to powiedziałam (ale Ona powiedziała ze sie domyslała)...
D. nie potrafił być ze mną. Twierdził ze nie potrafi się pogodzić z tym że posłuchał mnie i pojechał wtedy, a 2 że nie potrafi mi wybaczyc że tak go namawiałam, że nie uszanowałam tego ze On nie chce jechać (argumentem - teraz mi sie przypomniało - że On nie chce jechać było tez 'bo nie' - dla mnie wtedy to nie był argument do brania go pod uwage a może powinnam uszanowac i tyle ). Rozstalismy sie Na pytanie czy kocha swoją byłą odpowiadał NIE WIEM. Nie śmiałam tez zapytac czy kocha mnie.. Ja go zapewniałam o swojej miłosci, a On pytał co to zanczy KOCHAC? Próbowałam tłumaczyc na swój sposób ale byc moze sama tak do konca nie wiem co to KOCHAC, albo wiem, ale w praktyce tego nie umiałam zastosowac??
Jego była On i ówcześnie ja pracowalismy w tej samej firmie. Po rozstaniu już sie nawet w pracy nie układało. On starał sie by Ona wróciła do niego. Ale Ona nie wróciła do niego. Twierdziła ze nie mogła mu odmówic, w sytuacji śmierci jego mamy (jego mama była za tym by to Ona z D. była i była zła na D. ze sie rozstali). Ale wrócic nie chciała (chyba ją zawiódł zbyt wiele razy).
Zaraz po tym, na horyzoncie pojawiła sie taka młoda dziewczyna E. (która zawróciła mu w głowie juz wtedy gdy był z K.). Zaczęli sie spotykać (chyba przez to K. z D. zerwała). Ale znajomosc zerwali - Ona była jeszcze wtedy niepełnoletnia (a On 10 lat starszy od niej). Po rozstaniu ze mną, ponownie odnowili kontakt. Zaczęli sie spotykac. Mnie to bardzo bolało, bo ja go wciaz kochałam i chciałam z nim być. Ale On nie chciał.
Dogadywalismy sie świetnie, lubiliśmy spedzac razem czas, i spędzalismy długie godziny ze sobą. Był moim przyjacielem. Był moim pierwszym mężczyzną (i miałam nadzieje że ostatnim). Dla niego zrezygnowąłam z pewnej ważnej zasady zyciowej ale czułam i wierzyłam wtedy ze będe z nim do końca.
Nawet po rozstaniu lubilismy długie rozmowy (ale tylko w pracy). Dobrze sie czulismy w swoim towarzystwie. Ale On...twierdził że w naszej sytuacji uczucia nie maja znaczenia - znaczenie ma zdrowy rozsądek. Że sie nie rozumiemy, że za duzo nas różni ( no tak ja wyższe On zawodowe, ja wierząca i praktykujaca On niekoniecznie, ja nie paląca, On tak - nie zyczyłam sobie by palił, ja nie przeklinam, On jak szewc, no i tez mu zwracałam uwagę gdy często przeklinał...) itp. On sie nie chcial zmieniac. Chciał byc z taką kobietą która miałaby zaakceptowac go takim jakim jest - ja nie potrafiłam go zaakecptowac takim jakim jest. Ot to. A tego wszystkiego to najbardziej nie chciał byc ze mną bo nie potrafił sie pogodzic z tym że...nie zrozumiałam ze On nie chce jechac..
Z czasem 'uswiadomiłam' sobie ze z nim nie jestem i pewnie nie bede. Zaczełam uczyc sie na nowo życia bez niego. Zapisałam sie na weekendowy kurs ang żeby czas weekendowy sobie zając. Przez pół roku w tygodniu dzień w dzień popołudniami spałam i ryczałam, ryczałam i spałam (a w miesiąc po rozstaniu schudłam z 5 kilo, bo jesc nie mogłam ). Żadnego pozytku ze mnie w domu nie mieli. Po pół roku jakos sie zaczynałam podnosić, pomogło mi w tym wielu dobrych ludzi. W sercu jednak nadal coś czułam do niego.On był jak magnes, do którego mnie ciągnęło. Dużo i często rozmawialismy, o Nas, ale On cały czas był przy swoim. W jednej rozmowie tak go naciskałam by mi powiedział czy mni e kocha czy nie, że na początku sie wymigiwał, twierdził ze to nie ma znaczenia, ale w koncu wykrzyczał "NIE KOCHAM CIE. IDŹ Z BOGIEM" i wybiegł z biura..
Ale gdy w rozmowach poruszałam hasło ze moze lepiej bedzie jak zrezygnuje z pracy łzy w jego oczach. Dlaczego??
Czasami byłam zła na niego, bo spotykał sie z E. a K. mówił ze kocha ja. To był nie fair. I powiedzialam mu o tym. Był czas ze powiedziałam w obecnosci innego pracownika ze mu nie ufam itp Był czas kiedy myslalam ze to nie jest facet dla mnie i lepiej bedzie jesli wyrzuce z serca i zapomne.
NIe udąło sie. Ciągle cos do niego czułam, ciągle mnie do niego ciągnęło...Bywało ze przy okazji róznych rozmów, wypilismy razem kawe, podzielił sie bułką gdy byłam głodna, jakism ciastkiem. Jego była zauwazyła ze często w pracy spędzamy razem czas i zaczęłą sie do niego przymilac w mojej obecności. A mnie ...wtedy nie bylo łatwo..Doszlo do tego że ją znienawidziłam, ze .,bałam sie nawet schodzic do jego biura zeby ich razem nie zobaczyc (Ona pracowała własnie na dole wiec tez często wypiła sobie z nim kawke ). Kiedys nawet z D. o tym rozmawiałam (o moich obawach) i powiedział że jedna drugiej sobie na złość robi, i po co to - wiec dzieki temu wiem ze i Ona z nim nt temat rozmawiała. Doszło do tego ze ja dostałam inna propozycje pracy, w tym samym miescie, i zdecydowałam ze zrezygnuje z obecnej pracy . Rozmawiałam o tym z D. i pomogł w podjeciu decyzji (bardzo go cenie za to bo wiem ze pewnie chciał bysmy razem pracowali ale w tej drugiej firmie miałam lepsze warunki socjalne i ale decyzje mi pozostawił).
Zmieniłam prace. Moj kontakt z D. był zerwany (samoistnie to wyszło)Po za tym K. mu wyzaliła sie ze chyba dobrze ze mnie juz tam nie ma bo jej jest łatwiej -cos w tym stylu-i wyszło na to ze to ja prowokowałam, i ze ja jestem najgorsza- no tak ale najlepiej jest oceniac bo mnie tam juz nie ma - nawet nie chciał w tym wszystkim mnie wysłuchac, z resztą znał sytuacje, bo mu nie raz mówiłam , wiec dziwie sie ze nie brał tego pod uwage, tylko opieral sie na tym co tamta mówiła. Oczywiscie , mnie tez było łatwiej, bo nie musiałam patrzec na te głupie sytuacje , na te jej prowokacje i przymilanie sie. ..
Mineło pół roku od zmiany pracy. Liczyłam na to ze moze jak zmienie prace i problemy tamtej pracy nie bedą powodowac sprzeczek (bo nie raz sie niestety tak zdazało juz po rozstaniu), ze sprawy prywatne bedą jednym a firmowe drugim i gdy bedziemy sie w privacie spotykac to bedzie lepiej. Ale niestety sie nie spotkalismy, ani razu
Nie wiem dlaczego ale za kazdym razem gdy pisąłam cos do niego juz o zmianei pracy, On tak jakby ze złością na mnie, albo z zazdroscią (ze ja mam w nowej pracy lepiej, a on nie? - nie wiem). Doszło do tego ze przez smsy sie pokócilismy - napisałam mu m.in.ZEGNAJ, bo nie widziałam sensu ciągnięcia tej znajomosci, ale po 3 tyg nie wytrzymałam i sama sie odezwalam do niego...było dobrze przez jakis czas...W pewnym momencie prosiłam go o spotkanie nie mówiac konkretnie powodu (a chciałam mu powiedziec jak bardzo mi na nim zalezy, zebysmy wrócili do siebie, zeby mi wybaczył, dał szanse..)ale On chciał bym mu chociaz powiedziała o czym chce pogadac i tak sie rozpisalismy na gg ze mu przez gg prawie wszystko powiedziałam (a chciałam osobiscie ). On chyba mi wierzyc nie chciał, dodał jeszcze kilka innych argumentów na nie, nowych, których wczesniej nie słyszałam od niego , zahaczył tez o temat i sytuacje zw. ze smiercia jego mamy - chyba nadal go to boli. I w sumie porozmawialismy sobie szczerze. On uznal ze dał sie namówic. Czyli tym samym przyznał sie ze nie tylko moja wina była tej sytuacji. Ale spotkac sie po tym juz nie chciał. Co wiecej cos mu po paru dniach napisałam w smsie, juz nie pamietam co, ale to go zezłosciło i napisał ze od tej chwili nie chce ze mną juz żadnego kontaktu, i dodał, ze ciekaw jest czy bede potrafiła uszanowac (wczesniej podczas rozmowy na gg twierdził że nie potrafie uszanowac czyjegos zdania, ze zawsze chce by było na moim - ale ja twierdziłam ze tak nie jest!). Odpisałam mu zeby tak nie mówił, ze nie dam rady bez niego itp...na to On ze widac jak potrafie uszanowac jego zdanie...i po tym mimo ze bylo mi bardzo trudno, gdy pomyslałam o braku kontaktu z nim,zacisnełam zeby i przez 3 mies sie do niego nie odzywałam (nawet jak go widzialam na ulicy to mu nie kiwałam czesc ). Nie było mi z tym dobrze, sumienie mi podpowiadało ze tak byc nie moze. Postanowiłam sie do niego odezwac ..(nie poruszałam tematu tego ze nieżyczył sobie kontaktu ze mną ale nie był nie miły gdy sie odezwałam) i od tamtej pory utrzymujemy sporadyczny kontakt. Jest dla mnie miły, ciepły w słowach ale zdarzy mu się że nie odpisze mi na smsa, powodem moze byc to ze pracuje bardzo duuużo i poprostu jest zmęczony. Na imieniny życzył mi by spełniły sie moje marzenia i pragnienia. A życzenia wysłał juz o 4 rano -dziwne to. A jego była tez obchodzi imieniny tego samego dnia i ciekawe czy jej tez tak wczesnie wysłał, heh.
Jakies 3 tyg temu odezwał sie do mnie były szef, i zaproponował mi powrót do firmy. Po moim odejsciu zatrudnił 3 nowe os, ale powiedział ze potrzebuje osoby takiej jak ja. Jeszcze niedawno nie myslałam o powrocie, wręcz wypierałam sie tego, ale w obecnej pracy było troche nieciekawie, wiec pomyslałam ze rozważe propozycje.
Któregos dnia pojechałam do byłej firmy, był tam tez D. - spotkałam go pierwszy raz od momentu odejscia z pracy - podałam mu reke, ale był jakis taki zmieszany..
Po tym spotkaniu postanowiłam sie z nim skontaktowac..i prosiłam o spotkanie. Chcialam z nim pogadac nt mojego powrotu, jak On by widzial to.
Nie udało sie spotkac (z powodu jego zapracowania), ale zadzwonił do mnie. Porozmawialismy..troche mi naswietlił sprawe. Powiedziałam mu o wszystkich moich obawach, czyli chciabym wrócic ale sie boje tego, tego i tego. Troche negatywnie sie o firmie wypowiadał ze brak organizacji itp ale powiedział ze nie chce mnie zniechęcac, ze o wspóprace z nim mam sie nie obawiac i ze mam brac pod uwagę to co dla mnie dobre.
Następnego dnia troche smsowalismy, i na koniec napisał ze jakąkolwiek podejme decyzje , bedzie dobrze.
Przez długi czas (ok. 2 tyg ) miałam wahania, bo raz byłam za zmianą a raz nie. Ale na dzień dzisiejszy jestem za zmianą. Jednak. Chciałabym z D. jeszcze porozmawiac, spotkac sie ..nim podejme ost decyzje...ale jakos do tego spotkania nie moze dojsc (nie mówiłam mu ze chce jezcze o tym pogadac, tylko mówiłam ogólnie o spotkaniu, bo tak ogólne to tez chciałabym sie spotkac, zobaczyć go). Na pytanie czy dałby rade sie spotkac np w nd pisze 'może ale idzie jeszcze do pracy'. Gdy popołudniu w nd sie odzywam nic nie odpisuje. Tydzień odczekałam. Napisałam w święta co z naszym spotkaniem i nic nie odpisał jeszcze (2 dni minęły) Nie wiem co robić.
Po za tym napisałam tutaj, żebscie poradzili czy warto rozgrzebywac jeszcze rany z przeszłosci (uswiadomic go ze tez cierpiałam, ze nie tylko On cierpiał?). Czy isc do przodu i już nie wracac do przeszłści (nawet jesli cos bedzie nas jeszcze łączyło)?
Przepraszam ze tak dużo jest do czytania - jakos w wiekszym skrócie sie nie dało przedstawić tej sytuacji.
Czekam na opinie, porady.
Poradźcie..jak juz wróce do pracy to co robić by sytuacje z przeszłosci sie nie powtarzały, by mnie to tak nie dotykało, by mi nie przeszkadzały w dobrym wykonywaniu obowiązków w pracy. Zależy mi na dobrej relacji z D. Na razie nie śmiem liczyć na nic wiecej bo domyslam sie że D. będzie nadal na nie - a nie chce na razie poruszac tego tematu z nim.
Jezeli macie pytania to pytajcie.
Pozdrawiam serdecznie WSZYSTKICH CZYTAJACYCH.