Od 4 lat jestem żoną, znaliśmy się wcześniej ok.3 lat. Raz było w naszym związku lepiej raz gorzej, ale ogólnie dobrze do czasu urodzenia dziecka(1,5 roku temu).
Po urodzeniu syna mąż zmienił się (a może właśnie się nie zmienił, tylko jego egoizm jeszcze bardziej się wyjaskrawił?). Zaczęło sie od tego, że mąż, mimo tego, że sytuacja mu pozwalała, nie pomagał mi przy synku w ciągu tygodnia. Miał możliwość bycia ze mną, a nie chciał, wymyślał sobie inne zajęcia, a ja byłam całe dnie sama z płaczącym dzieckiem. Nie pomagał w sprzątaniu, nie chciał robić mi posiłków, sprzątnąć choćby brudnych pieluch dziecka po nocy, gdy ja byłam wyczerpana. czasem jedynie w weekend zostawał z małym na ok.godzinę/dwie i wtedy się nim zajmował i dzwonił do mnie dosyć często z różnymi pytaniami, w tym też kiedy wrócę. Byłam tym bardzo zmęczona, bo potrzebowałam bardzo odskoczni choć na chwilę. Miałam baby bluesa, a może nawet jakąś tam małą depresję, płakałam,było mi bardzo ciężko, a mimo wszystko mąż był praktycznie nieobecny. Na spacer wyszedł z dzieckiem sam ok.4 razy w ciągu roku życia małego. Powiedział, że chodzenie z wózkiem go nie bawi. Często wymyślał jakieś zajęcia na weekendy, choć wcale nie musiał. Pomógł mi za to, gdy ofiarował się, że może raz karmić małego w nocy i to mi faktycznie pomogło. Teraz jest podobnie: mąż sam raczej nie ofiaruje się sam z siebie, że coś zrobi przy dziecku. Nie chce z nim wychodzić na spacer,plac zabaw, znajduje mnóstwo wymówek.Wiem, że niektóre rzeczy faktycznie musi zrobić, ale niektórych wcale nie. Nie potrafi zmienić przyzwyczajeń z wcześniejszego, bezdzietnego życia.Preferuje wyjazdy, na które nie możemy zabrać dziecka, często chce je podrzucać do rodziców. A ja tak nie chcę. Chcę spędzać czas i z mężem i z synem. Ale mój mąż nie ma np.ochoty jechać nad morze, czy porobić czegoś razem z dzieckiem. Widzę, że w ciągu dnia, jeśli jest w domu(czasem mały go nie widzi, bo mąż wraca za późno z pracy), czasem bawi się z synkiem i bardzo się z tego cieszę. Mąż uważa, że bardziej kocham dziecko, niż jego, a to nieprawda. Już po porodzie stawałam na uszach, by wszystko było jak dawniej. Starałam się sprzątać, robić posiłki. Mąż zawsze się od tego wymigiwał i wymiguje.Twierdzi, że truję. Teraz już nie mam siły. Mamy cudownego synka, a mąż nadal chce prowadzić życie kawalera. Rozmawiałam z nim wiele razy, prosiłam o pomoc wyjazdy. Niestety on nie stara się zmienić, nie rozumie , o co mi chodzi. Jestem już tym wszystkim bardzo zmęczona. Mam dosyć. On jest w głębi duszy dobrym człowiekiem. Potrafi być bardzo kochany, jeśli się spełnia jego prośby i wymagania. A potem jest chłodny i mam wrażenie, że jest toksyczny, a ja jestem do niego zbyt mocno przywiązana. Nie chcę rozwodu, zakładałam, że małżeństwo jest na całe życie. Jestem wierząca i chcę, żeby tak było i u mnie. Ale już nie mam siły. Wszystko0 sie wali, a ja nie wiem, co robić...