Mój partner, jak się poznaliśmy, to też miał jedną przyjaciółkę i jednego przyjaciela (taką trójcę tworzyli). Szczerze powiem, że mnie się bardzo podobały te więzy, jakie każde z nich tworzyło z pozostałymi.
Z tym, że sytuacja od razu była klarowna, bo oni od początku wiedzieli, jakie jest jego nastawienie do NAS (mnie i jego), na ile jestem ważna i w jaki sposób on angażuje się w tworzenie naszego związku. Nigdy nie czułam, że przyjaciółka, czy przyjaciel są ważniejsi ode mnie. Bardzo szybko ich poznałam, a oni mnie, i sama zobaczyłam, jakimi są równymi osobami. Aha i w ogóle nie miałam wątpliwości, ani przez moment, że relacja między partnerem a przyjaciółką jest czysto kumpelska, pozbawiona podtekstów.
Natomiast w trakcie naszego związku pojawiali się inni ludzie, których poznawaliśmy, każde z nas było z różnymi osobami w bliższym lub dalszym kontakcie - i z jedną dziewczyną mąż bliżej się trzymał z racji wspólnych obowiązków zawodowych, spędzali też więcej czasu wspólnie. Tutaj już mi gorzej wychodził wewnętrzny spokój w temacie (chociaż nigdy nic mu nie powiedziałam, bo wiedziałam, że to kwestia MOJEGO przepracowania), bowiem miałam wrażenie, że pojawiły się w tej relacji jakieś nutki żartobliwie flirtujące. Wiedziałam, że gdyby była o tym mowa, to mąż popukałby się w czoło i nie wiedział o co chodzi, bo on z reguły jest człowiekiem otwartym na innych i dość bezpośrednim, nawet po krótkim poznaniu się. Myślę, że ja działam inaczej, potrzebuję trochę więcej czasu, by trzymać z kimś sztamę i wolniej redukuję dystans, stąd taki mój odbiór. Z perspektywy czasu widzę, że ta znajomość wcale nie była dla niego tak istotna, jak mi się na początku wydawało.
Trudno mi coś doradzić w temacie, jednak oprócz patrzenia na działania partnera - dobrze jest też przyjrzeć się sobie, jak reaguję, na co konkretnie i kiedy.