Ostatnio sobie nie radze. Wiem, to wszystko jest spowodowane moim niskim poczuciem własnej wartości i niską samooceną.
Od razu powiem wam o co czym będę pisała w tym poście,bo nie chcę żebyście potem mieli do mnie pretensji o to, że straciliście czas na czytanie tego postu.
Przedstawię wam moje odczucia...myśli 16 zakochanej dda (choć o dda podobno za wcześnie u mnie mówić) ;]
Zakochałam się...tak brzmi to fantastycznie, ale nie dla mnie. To coś okropnego ! Mój nastrój jest uzależniony od tego wybrańca.
Jesli z nim gadam, czuje się dobrze.
Jeśli nie- źle.
Gdy widzę go dost. na gg i gdy do mnie nie pisze myślę sobie, że gada z kimś lepszym...z kimś bardziej interesującym...nie ma dla mnie czasu, lub po prostu pisać ze mną mu się nie chce.
Wiem, że nie mam powodów tak myśleć. Ostatnio gadam z nim [na gg] codziennie, nawet do 7 godzin, bez dłuższych przerw. Lubi mnie, to wiem. Czasem ma pretensje , że ja nigdy do niego pierwsza nie zgadam...
Spotykać spotykamy się rzadko...Rozmawialiśmy w realu tylko 3 razy w ostatnim miesiącu. W sumie...boje się spotkać. Chce ale się boje...uważam, w głębi, że zajmowałabym mu tylko czas. Trudno mi być sobą...Wydaje mi się, ze by się ze mną nudził...a dla mnie czymś okropnym jest usłyszeć "nudzi mi się"...
Więc nie proponuje spotkań i nie nawiązuje do nich.
On ma mnóstwo znajomych...pewnie zna mnóstwo fantastycznych dziewczyn pod wieloma względami. Ładniejszych, inteligentniejszych, zabawniejszych, pewniejszych siebie...
Mimo, że mnie lubi...koleżanka często powtarza, że mu się też podobam bo widzi jak on na mnie patrzy...pomimo to nie chce się łudzić. Boje się.
Zrobię sobie nadzieje a tu się okaże, że nici z tego...Taki upadek za bardzo boli...staram się być ostrożna aż do przesady i zabijać w sobie uczucia.
Na zmianę je zamykam i uwalniam.
Gdy tylko on coś zasugeruje cieszę się cholernie...ale na drugi dzień staram się to stłumić myślami "to nic przecież nie znaczy"...
To, że chętnie ze mną pisze, jest miły, zainteresowany...nic nie znaczy...
Lub też powtarzam sobie, że jeżeli nawet coś..to jest to tylko zwykła chemia, która minie tak szybko jak się pojawiła.
Chyba nie wierzę, że można sie we mnie na prawdę zakochać...
Wydaje mi się, że w związku też bym nie mogła być...jestem cholernie zazdrosna, [prawie] każdego uważam za lepszego od siebie, za zagrożenie.
To porównywanie do innych zachodzi już poza moją świadomością.
Być może ten post wyda się żałosny...mi sie wydaje żałosne zwierzanie się komukolwiek...ale po prostu czuje taką potrzebę wyrzucenia tego.
Pewne zachowania w mnie się już ukształtowały a pewne dopiero kształtują...Nie radze sobie...czasem wolałabym wcale nie czuć.
Ale wiem, że takie myślenie jest złe. Bo jaki ma sens życie pozbawione uczuć.
I nie wiem co mam robić...aczy wiem...Powinnam dać temu szanse, walczyć itp...tylko, ze ja nie mam sił. Strasznie się boję, ze za bardzo się zakocham i za bardzo rozczaruje...
To wszystko chyba leży w niskim poczuciu własnej wartości.
Nie wiem co z tym zrobić.
Myślałam o terapii...ale wstydzę się.
Kiedyś...gdy w nocy trzęsłam się ze strachu (nie wiem konkretnie przed czym był ten lęk), kiedy tętno przekraczało 100 uderzeń, zaproponowałam mamie, żeby wysłała mnie do psychologa. Ona powiedziała, że nie trzeba, ze problem zniknie jak ojciec zniknie. :/
Drugi raz nie zapytam.