Dziękuje za podchwycenie pomysłu:) Może faktycznie kiedyś się uda:)
Kajka:) te dociekliwe pytania:) ok ok, racje masz.
Ja też sobie wciąż je zadaję. Czasem mi sie wydaje, ze już uchwyciłam odpowiedź, a czasem mi umyka.
Sęk w ty, że nie mam pomysłu na życie.
Gdy mialam 22 lata pamietam jak dzis:) myślałam sobie: mam dwie drogi; albo wyjde za mąż, albo będę sama a dopiero potem się zwiąże.
No i wyszłam za mąż - bo:
uwazałam ze kocham, mama nie pozwolila mi zamieszkac z nim przed slubem, nagle wszyscy sie żenili:) Straszne. Nie żałuje bo wtedy tak myslalam i czulam, ale dzis? sorki mam inne mysli i uczucia, inaczej to widze.
Teraz jestem sama i tez sobie radze tak czy inaczej. Powinno być ok? prawda? obie opcje spełnione, bylam zoną i jestem sama.
Klops w tym, że ten zwiazek nie byl ani dobry ani normalny. Nie dosc ze gosc zrobil ze mnie warzywo - to wersja psychologa( ja mowie ze pozwolilam mu zrobic z siebie warzywo), to jeszcze puętą tego zwiazku w dniu rozwodu byl tekst:" czy ja ci kiedykolwiek powiedziałem ze cie kocham"? I wiecie co? Chrzanic jego i brak milosci, ale po co do cholery zmarnowal mi 10 lat zycia? kiedy po 3 miesiacach po slubie chcialam rozwodu.
No ale ok:) 32 lata, to niezly wiek na zaczynanie od nowa:) Przy okazji terapii wyszło jednak ze mam sklonnosci byc ofiara, za duzo dawac, podporzadkowac sie tyranii i takie tam. Jednym słowem, mialam racje ze czulam ze to tez moja wina. przeciez wiadomo ze jak dasz palec, to wezmą całą rękę
no i taka mądra weszlam w kolejny z załozenia chory zwiazek. no i poleglam
moze to głupie ale małżenstwo nie poranilo mnie tak jak ten 3letni układ. Po prostu, z mężem to byla taka niedojrzala milosc, nigdy chyba nie mialam okazji zakosztowac ciepla i tych milych chwil ktore mozna dzielic z kims bliskim. Nie oddalam wiec duszy. Oddalam tylko swoja samoocenę, swoj czas. Za drugim razem zakochalam sie na maxa, czulam sie kochana, doceniana, rozmowy byly rownie fascynujace co inne sfery i tylko te jego ucieczki byly jak miny na letniej łące. Po kazdej zostawala dziura. Dobrze ze to zakonczyalam. Szkoda ze tak poźno.
jednak te ktore sie rozstawały, wiedzą że trzeba do tej decyzji dojrzeć. a ja dojrzewam długo.
Wiem ze znów Was katuję moją historią, ale to tkwi we mnie. To ze majac 40 lat nie mam domu, rodziny, ze wciaz jestem u początku drogi. To że czeka mnie zakup mieszkania bo ilez mozna marznac zimą, to ze bede drzala do konca zycia o prace i to czy sie utrzymam. O to ze kiedy rodzice odejda zostane samiutenka.
A najgorsze ze odwlekam te decyzje o zakupie, boję się jak cholera. Jestem zla że nie umiem sie postawic zyciu, ze jestem jak pokorny poddany, co mimo trudów nie marudzi. Jestem zła, że zgubiłam tę odważną część siebie, ten kawałek ktory zawsze mnie pchal do przodu. I wiecie co teraz mysle jak sie juz tak wyflaczyłam z tych mysli? Ze jestem tchórzem. Ups, tego sie nie spodziewalam. Musze o tym pomyslec.
Gdybym miala choc 1 osbę ktora by mnie wsparła wiedzą i doradztwem. nie jestem dobra w finansach, mam pecha do takich decyzji:) moze dlatego boje sie zakupic to M.
A moze boję sie, ze jak juz je zakupie i bedzie cieplo, przytulnie, czysto(bo bez pieca) to głupio będzie byc marudą dalej.
Przepraszam dziewczyny że sie tak rozpisalam, moze lepiej wrocic do pamietnika i nie katowac innych swoimi myslami.