dlaczego jestem tutaj...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

dlaczego jestem tutaj...

Postprzez monisea » 14 gru 2007, o 01:43

Chyba podobnie jak wielu z Was siedzę i czytam te historie, zastanawiając się, czy odpisać, co odpisać... Chwilami myślę, że już mnie tu nie powinno być, bo - jestem wprawdzie DDA, ale od wielu lat pracuję nad sobą sama, a od kilku miesięcy z terapeutką. Mam męża, cudowne dziecko, od dawna problem alkoholizmu mojego ojca nie dotyka mnie bezpośrednio - bo nie mieszkam z nim, bo jest już z nim lepiej. Może powiem tak - nikt mnie nie krzywdzi i żyję normalnie, mogę tworzyć swoje życie.

Przed chwilą przebudził się mój synek i poszłam go utulić. Kiedy zasypiał, poczułam coś na kształt mocno splątanego węzła w brzuchu. Nieco się poluźnił i wydobył się z niego piekący, ciężki ból. Nie boję się tego bólu, wiem, że muszę go przeżyć i uwolnić. Kilka chwil płaczu wewnętrznego dziecka i uczucie ulgi.
Sporo zostało jeszcze do uwolnienia, ale to chyba jedyna droga do pozbycia się tego bólu. Czasem sączy się leciutko i wtedy odczuwam go jako rozpacz. Rozpacz zatruwającą moje normalne życie. Taka rozpacz niby bez powodu. Bo nie dzieje mi się żadna krzywda, obiektywnie powinnam być szczęśliwa. Więc śledzę tę rozpacz i próbuję dociec, co może mnie tak deprymować, ale moje kłopoty są tak błahe, że aż wstyd mi przed sobą. Mam ciepłe mieszkanie, jedzenie, rodzinę. Gdy porównam to z sytuacją milionów innych ludzi, żyję w raju. To mnie otrzeźwia zwykle na chwilę, motywuje do tego, żeby po prostu żyć, cieszyć się tym, co mam, cieszyć się przecudownym synkiem. Ale nie na długo. Rozpacz ciągle się sączy.

Nawykowo zaciskam zęby. Tak bardzo się staram być normalna, szczęśliwa, nie rozpadać się. Zastanawiam się, czy jestem z natury aż tak wrażliwa, że nie umiem poradzić sobie z byciem DDA? Czy jestem tak słaba? Czy to po prostu jest tak dewastujące dla każdego dziecka?

Wiem, że świat zewnętrzny jest ciekawy. Czy wiecie, że w trąbie słonia jest 40,000 mięśni? A goryle boją się wody. Zainteresowania, hobby - coś, czym żyją ludzie, co ich napędza, co wypełnia życie... Nic mnie nie zaciekawia na tyle, by warto było dla tego wstać rano i się temu poświęcić. Jedyne, co wydaje mi się sensowne, to pomaganie innym ludziom lub zwierzętom. W tej chwili nie mogę się w tym realizować ze względu na to, że mam małe dziecko, z którym jestem cały czas. Ale już to kiedyś robiłam i to mnie nakręcało. Tylko że nawet to, czyli pomaganie innym, jest ucieczką od swojego własnego bólu. A może to jednak lekarstwo? Może o to właśnie chodzi?

Wiem jedno: nie umiem po prostu żyć i cieszyć się tym, co mam. Nie widzę sensu w życiu, próbuję go sobie sama stworzyć, ale mi nie wychodzi. Koncentrując się na sobie, somatyzuję. Moje rozedrganie psychiczne odzwierciedla się w zaburzonym funkcjonowaniu ciała. Teraz, pisząc to, czuję, że coś leczę. W stosunku do rodziców odczuwam współczucie; wiem, że chcę być szczęśliwa, zdrowa i mieć jakąś misję do spełnienia na tym świecie. Chcę znać swoje miejsce, choć jestem tylko małym pyłkiem.

Ludzka egzystencja jest przepełniona cierpieniem, to prosty fakt. Jest także wypełniona strachem przed cierpieniem. Mamy jednak możliwość wyboru naszej drogi i nastawienia do życia. Właśnie poczułam i zobaczyłam życie jako drogę i siebie, jak bezradnie rozglądam się, spoglądam w tył, nie wiem czy iść czy nie iść, zamiast iść szuram nogami. I czuję się bardzo samotna. Pomyślałam, że chciałabym w końcu zacząć konkretnie kroczyć tą drogą - pewnie, odważnie, ciesząc się każdym krokiem. I pomyślałam, że miło by było iść w grupie, radować się i żartować, pomagać sobie nawzajem. Dotrzymywać towarzystwa. Wiem, że w gruncie rzeczy każdy jest sam i sam umiera, ale związki z ludźmi dają wielką siłę. Czy dlatego, że moje relacje w dzieciństwie były chore, jestem dużej części tej siły pozbawiona? Chyba tak, i dlatego sama tak kocham mojego synka - okazuję mu akceptację i miłość, by czuł się pewny siebie, kochany, na swoim miejscu. Może taki jest sens mojego życia - przerwać chorą tradycję w rodzinie i dać choć jednemu dziecku normalne dzieciństwo, miłość i wsparcie na jakie zasługuje?

Pozdrawiam wszystkich.
Chciałabym znaleźć tu przyjaciół.

M.
monisea
 
Posty: 7
Dołączył(a): 13 gru 2007, o 23:48

Postprzez roses_rain » 15 gru 2007, o 19:44

czytam to kilka razy i trafnie ujelas wszystko, o czym tak czesto mysle... kiedys bylam tu, ale duzo sie zmienialo i po dlugim czasie znowu tu jestem, moze dlatego ze jak nikt inny, tutaj potrafiono mnie pocieszyc, sprawic ze czulam ze nie jestem sama. Na codzien nie otrzymuje sparcia, a gdy probuje sie przelamac, opowiedziec komus moja historie nikt przynajmniej nie proboje mnie wysluchac, moze to jest zbyt niepojete i za ciezkie slowa jak na kogos, komu wszysko sie uklada.

Ten bol... doskwiera mi, odczuwam... Piszesz, ze masz rodzine, wyobrazam sobie jak wielkim skarbem jest dla Ciebie malenstwo i jak go chronisz. Sama pragne, zebym potrafila kiedys zapewnic swojemu dziecku milosc, szczescie, bezpieczenstwo i znow bol... Moja kuzynka ma dziecko, ostatnio bylam ja odwiedzic i mam dziwny zal, spuscilam glowe i trzymajac zdjecie Adasia pomyslalam, dlaczego ja nie moglam narodzic sie w szczesliwej rodzinie, doswiadczac ciepla rodzinnego, dobrego dotyku ktory jest tak wazny przy rozwoju dziecka, zamiast radosci odczuwalam lek a strach byl spotegowany , bylam bezbronnym dzieckiem. A teraz jestem bezbronna na poczynania losu i czasem wszystko przygniata mnie za mocno
roses_rain
 

Postprzez monisea » 16 gru 2007, o 02:53

Hej, roses_rain, cieszę się, że napisałaś :)
Tak, z tą naszą wrażliwością trudno żyć. Wrażliwością czy też słabością, na jedno w sumie wychodzi. Ten swój ból powinno się przeżyć. I żal. To normalne etapy. Potem nadchodzi pogodzenie się i świadomość, że nie jestem sama w takiej sytuacji, że wiele osób przeżyło bardziej traumatyczne rzeczy i oni także starają się z tym żyć. Z tym i mimo tego. Wszystko fajnie, tylko że potem znowu przychodzi koncentracja na sobie, na swoim ego i bunt "dlaczego mnie to spotkało?" itp. Ja nie winię ludzi, że nie chcą tego słuchać :) Pewnie, że to może przytłaczać. Ale wygadać się trzeba. Najlepiej będzie słuchał najlepszy przyjaciel albo terapeuta :) Albo przynajmniej warto pisać pamiętnik i rozmawiać ze sobą samym. Ale nie można tego tłumić.

Wczoraj doszłam do wniosku, że - a najlepiej odda to wersja angielska - life sucks. Bo pomimo moich wszelkich starań, autoterapii, psychoterapii, wciąż wracam do punktu wyjścia. No może niezupełnie, bo wiele na przestrzeni lat przemyślałam, zmieniłam i parę osobistych sukcesów odniosłam, ale wciąż mam wrażenie, że gdybym miała normalne dzieciństwo, teraz byłabym w lepszej sytuacji. Że gdybym usłyszała od rodziców "kochamy cię", "jesteś wspaniałą dziewczynką" itp, teraz byłabym pewna siebie, potrafiłabym wykorzystać swój potencjał, lepiej bym sobie radziła z trudnymi sytuacjami i bardziej doceniałabym to, co mam.

Tak, pierwsze związki z ludźmi, pierwsze miesiące i lata życia są kluczowe. Kiedyś słyszałam w radio audycję na temat alkoholizmu i jeden z gości, psycholog powiedział, że nie widział jeszcze wyleczonego DDA. Ostatnio tego właśnie zaczynam się bać, że nie da się do końca odkręcić, tego, co się stało dawno temu. Tak jak nie można sprawić, by zniknęły zupełnie skutki głębokiej rany w ciele. Zawsze jakieś zostają - uszkodzenia wewnętrzne, których nie widać i szrama, która szpeci.

Ale zastanawiam się, co możemy zrobić. Chcę, by moje życie miało sens. Nawet jeśli nie jestem doleczona całkowicie, mogę pomagać innym, którzy są w gorszej sytuacji. Myślę już od dawna o adopcji drugiego dziecka. Ta idea sprawia, że zbieram się w sobie i czuję, że chce mi się żyć. :lol: :lol: :lol:
monisea
 
Posty: 7
Dołączył(a): 13 gru 2007, o 23:48

Postprzez roses_rain » 16 gru 2007, o 20:22

Kedys przczytalam: "Zycie przypomina gre w karty, wprawdzie rozdanie zalezy od losu, ale sposob w jaki prowadzimy rozgrywke zalezy od nas samych." To, ze przypadly nam zle karty nie oznacza przegranej :)
Moze powinnismy wiecej miec dystansu do tego wszystkiego. Swiadomosc tego moze nam pomoc, wiemy jakich bledow unikac, ale ciagle rozpamietywanie jedynie boli. Zdarzaja sie ciezkie chwile, kiedy poddaje sie rozpaczy ale wiem ze nie moge tak dlugo trwac. Zycie jest warte zeby go przezyc. Poszukuje sie sensu zycia ale dla kazdego jest on inny. Ofiarowanie swojego zycia innym jest jak wylapywanie promyka w mglisty dzien.

"Mysle juz od dawna o adopcji drugiego dziecka. Ta idea sprawia, ze zbieram sie w sobie i czuje, ze chce mi sie zyc"

I tak dalej! Nie zwlekaj z tym za dlugo, jesli ma Cie to uszczesliwic. Mysle, ze nie tylko Ciebie to uszczesliwi :)
roses_rain
 

Postprzez monisea » 5 sty 2008, o 23:15

---------- 23:49 16.12.2007 ----------

Święte słowa, roses_rain - powinniśmy mieć więcej dystansu i nie rozpamiętywać przeszłości. Najgorsze, że to wszystko doskonale wiem i czasem nawet udaje mi się to praktykować. Ale tak jak pisałam wcześniej, kiedy pracowałam, kiedy byłam zajęta nie sobą, a innymi, czułam się szczęśliwa.
Teraz mam za dużo czasu na rozpamiętywanie. Oczywiście jako młoda mama mam sporo pracy w domu, ale ta monotonia mnie doprowadza do szału. I w dodatku niedawno przeprowadziłam się do innego miasta i bardzo trudno nawiązać mi tutaj nowe znajomości. Zawsze miałam z tym kłopot, ale tam, gdzie mieszkałam poprzednio siłą rzeczy poprzez pracę, działanie miałam wiele znajomych.
Teraz - pełna anonimowość i samotność. To mi źle robi. Obnaża moje słabe punkty. Pracuję nad nimi, staram się, ale przegrywam. Do terapeutki chodzę, żeby sobie z kimś pogadać na poziomie, z kimś, kto da mi całą swoją uwagę, chociaż przez godzinę. Smutne. Nie umiem się chwilowo z tego stanu wyrwać. Wiem, że mogłabym radzić sobie lepiej, ale jakaś niemoc trzyma mnie w swoich objęciach. Tylko myśl o adopcji potrafi mnie wyrwać z tego letargu. Musimy zacząć działać :lol:
Pozdrawiam Cię roses_rain i wszystkich tu zaglądających :lol:

---------- 22:15 05.01.2008 ----------

Ostatnio nie chodzę do mojej terapeutki z powodu braku pieniędzy :( Niestety nie stać mnie na częste wizyty, mogę wpadać sporadycznie. A bardzo chciałabym częściej. Sama staram się, zresztą jak zawsze, pracować nad sobą. Wciąż uczę się po prostu zauważać pojawiające się emocje, lęki, lokalizować je i akceptować. Ok, są moje, nie uciekam. Lub próbuję też innej sztuczki - myślę: to tylko lęk. Nie "mój", jest niczyj, po prostu. Nie przywiązuję się. Chyba ten drugi sposób jest dużo lepszy - unikam utożsamiania się z emocjami.

Wczoraj przyszło mi do głowy takie zdanko: "nie jestem sama, jest przecież ze mną moja samotność". Pewnie nie ja pierwsza je wymyśliłam :lol: Ale rzecz w tym, że z jednej strony jest zabawne i skłania do dystansu do owego stanu samotności, ale z drugiej strony pokazuje, że mam skłonność do przywiązywania się do swoich stanów - "moja samotność". A co to, u diaska, jest?

Bardzo przeszkadza mi w ozdrowieniu świadomość, że nie dostałam od rodziców akceptacji, miłości itp. Z tego powodu mam poczucie niższości. I nie dostanę tego, nie mogę ciągle do tego wracać. Przyjęłam więc "roboczą hipotezę", która brzmi: rodzice mnie kochali. Na pewno. To nie byli/nie są źli ludzie. Pod pewnymi względami są wspaniali. Uczciwi, pomocni, wrażliwi. Nie mieli odpowiedniego bagażu pozytywnego wychowania, by wiedzieć, jak ważne jest mówienie dziecku "kocham", że to nie tylko śmieszna maniera z amerykańskich filmów :D Nie wiedzieli. Nie byli na tyle odważni, by zaufać intuicji. Oni robili wiele rzeczy, które "powinno się robić". Wtedy była taka wiedza i taka moda w temacie wychowania: nie rozpieszczać dzieci, nie psuć, nie okazywać uczuć. Rodzice byli biedni, zagubieni, nie umieli sobie radzić ze swoją wrażliwością. Tata pił. Jak zawsze gardziłam pijakami, tak ostatnio mam dla nich wielkie współczucie. Trudno jest żyć. Nie wszyscy mają siłę na poszukiwania czegoś innego niż spirytus, chociażby pozytywne pasje, zainteresowania i hobby, które łagodzą ból istnienia. A już zupełnie niewielu statystycznie ludzi medytuje, poszukuje dróg duchowego rozwoju, zamiast szukania znieczulaczy, kolejnych smoczków do ssania, które koją strachy i lęki. Alkohol jest najłatwiej dostępny i działa natychmiast.
monisea
 
Posty: 7
Dołączył(a): 13 gru 2007, o 23:48


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 37 gości