Psychologia zrobiła i robi wielkie dzieła dla człowieka… i chwała jej. I tak sobie myślę, że ze spotkania jej i konkretnego człowieka z jego konkretnym problemem – może zdziałać cuda i narodzi się człowiek nowy. Szczęśliwy. To mi się podoba.
Widzę w tym też ciemniejszą stronę… dzięki dostępności do literatury i różnych internetowych opracowań stajemy się (chcąc nie chcąc) takimi psychologami chałupniczymi i pewne wyczytane schematy przenosimy na konkretne osoby nie mając przygotowania, nie umiejąc patrzeć i widzieć jak patrzy i widzi psycholog z krwi i kości. Rodzi się potrzeba przypisania jednostki chorobowej… no bo tyle się naczytaliśmy, że już wszystko wiemy
Kiedy tak działamy w stosunku do siebie, to pal licho, bo tu sami decydujemy co z fantem (czyli jednostką) zrobić.
Kiedy do bliskich – to już może być krzywdzące, bo może nie widzimy tego, co nie jest opisane, a co jest i co psycholog widzi.
Kiedy do ludzi, których znamy tylko wirtualnie… lub do tych, o których ci ludzi opowiadają. A przecież każdy człowiek to jakaś historia, jakaś tajemnica, jakiś potencjał, jakieś możliwości. I myślę, że nie można ich z tego odzierać.
Kiedy identyfikujemy kogoś z rozdziałem w książce. Lub wg rozdziału klasyfikujemy.
Taka refleksja na deszczowy dzień mnie naszła.
P.S. Piszę MY, bo tak łatwiej mi się wypowiedzieć.