nie umiem być sama....ale tu nawetnie chodzi o partnera...staram sie ogóle mało czasu spedzac sama.
Choć cenię sobie te swobodę, którą mam teraz i z niej nie zrezygnuje ....
tak sobie pomyślałam, ze trafił mi się facet, który mi tego nie odbierze, który ma swój świat na tyle duży, ze pozwala mi zostawać też moim prywatnym....
bYło mi dobrze, wiele spraw sobie poukładałam i spedzałam czasem miło chwile z tym nowym kolegą (którego znam półtorej roku a to odmiana) i było ok...
nie chciałąbym tego zmieniać...ale ludzie koło zaczeli mnie pytać co nas łaczy...czy jestesmy parą i zaczęło mnie to meczyć...na to wszystko wskoczył Paweł z potzreba powrotu, z rzeczami rozdzierajacymi mi serce:(
nie lubie kiedy ktoś jest przeze mnie smutny a co dopiero cierpi...całe życie staram sie robić tak, zeby ludzie byli szczęśliwi, zeby ich rozweseleac i pomagać rozwiazywac problemy....a Tu takiego kopa dostaje
no i te głosy...co z moim "nowym zwiazkiem"...dobrze mi było bez nazwania tego....dobrze mi było sie przy nim uśmiechac bo większosc czasu spędzaliśmy na obopulnej radosci właśnie, a że dodatkoo mam sex, którego mi brakowało to chyba nic złego ....
wkurza mnie ta społeczna potrzeba określania stanu...jakbym nie mogłą poczekac co sie stanie.
Pierwszy raz zaczłam cos inaczej bez szaleństwa i wielkiego och i ach po tygodniu znajomosci...znam go od dawna, zawsze go bardzo lubiłam....i nie iem czy cokolwiek z tego bedzie...w sumie nie iem czy do końca bym chciała bo mój obecny świat mi sie podoba choc jest mi nie raz bardzo ciężko samej....
przez ludzi obok mnie jestem skołowana...juz zostałam namówiona na rozmowe z kolegą.....i stwierdziłam, zę to dobry pomysł zeby sie okreslić...a tu mi kolejna koleżanka nagle wyjeżdza, że nie powinnam...ze tzreba poczekać co sie stanie bo mogę gow ystarszyc a moze a nóż widelec cos fajnego z tego bedzie...
i juz nie iem kogo słuchać...chciałąbym siebie...ale nie wiem gdzie w tym wszystkim jestem ja...
sorki za chaos w wypoiedzi....