niewiele konkretów napiszę...bo nie wiem jak...poza tym - fizycznie chyba nie ma żadnych konkretów...jest za to cała lawina myśli w mojej głowie...mam czasami wrażenie, że uciekam sama przed sobą - a im bardziej uciekam tym szybciej dogania mnie to, przed czym chcę się schować...Pisałam jakiś czas temu, że u mnie już wszystko dobrze...niestety nie mogą tego powiedzieć teraz. Czuję się jakbym miała raka i na zmianę czuła się lepiej i gorzej - ale jednak z góry wiedziała że ratunku dla mnie nie ma...Nigdy już nie będzie w moim życiu tak jak kiedyś było...nigdy już nie będę taka jak kiedyś - a szkoda bo dawna Ola była na prawdę świetną dziewczyną - powiem nieskromnie. Dobrze się czułam w swoim dawnym życiu - jeszcze przed tym całym huraganem jaki mnie powalił...A teraz??? Tak na prawdę cały czas noszę w sobie ten ogromny smutek - bo zawiódł mnie nie tylko mąż, ale także inni ludzie, na których mi zależało. Po półtora roku powinnam chyba już cierpieć coraz mniej - a tymczasem uświadomiłam sobie że powstała w moim życiu pustka, której nigdy nic ani nikt nie wypełni...lubię być sama...lubię spędzać czas z córką...z innymi ludźmi...ale nie z mężem...Stał się dla mnie obcy - nawet nie mogą powiedzieć żebym patrzyła na niego jak na mojego przyjaciela - bo z przyjacielem chce się przebywać i to wspólne bycie cieszy... Dobrze, ze mam sporo pracy - przynajmniej mam dobrą wymówkę...Żyjemy obok siebie - to znaczy ja żyję obok niego, nie z nim i nie umiem tego zmienić. On do mnie lgnie i jest na prawdę dobry - a ja nie mogę tego dłużej znieść i duszę się w tym...Być może przestałam go kochać...być może tylko zbyt trudno się do tego przyznać...
Nie wiem czy tylko ja tak mam - ileż można cierpieć. Niby mówią, że rana się goi ale zostanie blizna - wygląda na to że moje rany się jeszcze nie zagoiły...Nie uważacie że to trochę za długo trwa?