---------- 09:33 29.11.2007 ----------
W radiu piosenka. Ta sama, której słuchałam rok temu, ta sama która pozwalała mi otworzyć zapakowane do granic możliwości uczucia, ból chowany przed dziećmi.Słuchałam jej gdy on zabierał dzieci, gdy ja mogłam zostać sama z uczuciami, często z jego słowami, które przewracały świat do góry nogami. NIe mogę uwierzyć, że przeszłam taką drogę. Pamiętam jak waliłam głową w ścianę, słuchając tej piosenki, bo ból duszy był nie do wytrzymania a ból fizyczny i tak mniejszy, uświadamiał mi, że jeszcze żyję.
Przeżyłam. Ból jest we mnie, ale żyję. Czasem, jak przez ostatnie dni, dopada mnie straszny smutek, samotność potrafi być okrutna, niewyobrażalna. Choroba w samotności. Sukces w samotności. O dziwo, nie cieszy.
Nie umiem się przyzwyczaić.
Nie wiem w sumie, po co piszę, tak mnie naszło, tak pękłam pod wpływem tej piosenki. powinnam chyba bloga pisać, tam wylewać takie smutki. Ale chyba piszę też po to, by uświadomić niektórym na skraju, że umieranie duszy też kiedyś się kończy, że mimo iż czasami nie widać nadziei, nie widać końca bólu, nie widać przyszłości - przyszłość jest, lepsza, jest ulga, gdzieś tam za dużym zakrętem znowu jest życie którym warto żyć.
Mocno w to wierzę. Pewnie wiele łez jeszcze przede mną, samotnych wieczorów, chorób, radości bez radości. Ale to, co za zakrętem jest coraz bliżej. Być może to nie nowa miłość, amnezja heniowa. Być może po prostu zgoda na samotność, być może po prostu spokój w duszy. Ulga.
Pozdrawiam Was ciepło w ten smutno-walczący poranek.