Ano, jak się co innego nie da, to choć liczyć trzeba. Ojciec mój nieboszczyk, świeć Panie nad jego duszą, wciąż mi przykazywał, licz, licz, synu, bo się może przydać. Raz tak, panie, latem leżeliśmy w niedzielę w sadzie pod jabłonką, a kawaler już byłem. Ojciec nic nie mówi, to i ja nic nie mówię. Ojciec zesunął kapelusz na czoło, myślę sobie, śpi pewnie. To i ja przymknąłem oczy. Aż tu nagle powiada:
- Trzy tysiące pięćset osiemdziesiąt trzy.
- Co trzy tysiące pięćset osiemdziesiąt trzy, tata? - pytam go się, bo myślałem, że mu się śni.
- Jabłek jest na drzewie - powiada.
- Skąd tata wie?
- Policzyłem. Zawsze liczę, kiedy mnie coś gniecie. I ty licz. Zacznij od malin. Malin na krzaku niewiele, to się nie namęczysz. Potem spróbuj policzyć tarki na tarninie. Potem rozłup makówkę i policz wszystkie ziarnka. Wyjdź na jakiś wzgórek, policz pola, łąki, miedze. I licz, co tylko ci się przed oczy nawinie, gołębie, chmury, ludzi na pogrzebach, sztachety w płocie, kamienie w rzece. Aby tylko nie próżnuj. A gdyby ci się tak kiedyś udało gwiazdy nocą na niebie policzyć, będziesz mógł powiedzieć, że jesteś cierpliwy i wszystko przemożesz. Mnie się nie udało, ale ty popróbuj, może ci się uda.
(Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu)