Piszę w sprawie opieki nad naszymi rodzicami, nas dorosłych dzieci.
Moi rodzice sa po rozwodzie od 14 lat, a moja mama rozwiodła się z jednym alkoholikiem i wpadła w sidła drugiego. Teraz tak żyją i wegetują obydwoje. W domy bałagan, zero organizacji dnia, obydwoje schorowani, pół renty na leki i lekarzy, a ja jadąc w odwiedziny myślę o której jest powrotny pociąg.
I to pytanie "kiedy następnym razem przyjedziesz?"- jakby było się do czego spieszyć....
Czuję bezsilność na to wszystko. Moja mama od obecnego partnera nie umiała wyegzekwować pomocy przez lata to niby teraz jak ma się to zmienić?
Ona już nie ma siły. Tyle mówimy o alkoholikach, ich piciu a jak mało mówimy ile stresu, napięć przez lata odkładało się w stawach, mięśniach i narządach członków rodziny. Patrzę na to z boku i nie wiem na czym polega moja rola.
Czy mam teraz co tydzień jeździc i robic porządki, a czy to nie zamieni się w przyzwyczajenie i nie stanie się z czasem normą? Z drugiej strony trudno jest zostawić mi mamę na pastwę faceta, który ma fochy, wymówki i się nad sobą użala. Mieszkam w dużym mieście, uciekłam przed syfem i za pracą, nie wrócę teraz, aby prowadzić do lekarza i wydzielać leki, bo jestem sama, nie mam nikogo i sama muszę na sobie polegać, zarabiać, szukać mieszkania itd. trudno żyć w dwóch światach, bo los mojej mamy nie jest mi obojętny, ale nie stać mnie na poświęcenie.
Nie wiem jak to sobie pookładać, aby z jednej strony nie przymuszać się do czegoś i życ w poczuciu zmarnowanego czasu, no a z drugiej dać z siebie coś drugiemu człowiekowi, który w pewnych etapach życia starał się pomóc z różnym skutkiem.
Wiem to moja mama, urodziła, karmiła i nie mam zamiaru się wymigiwać, ale nie kosztem i nie za wszelką cenę....