Jak przestać się zadręczać?

Problemy związane z depresją.

Jak przestać się zadręczać?

Postprzez Księżycowa » 24 lis 2007, o 00:26

Hej wszystkim! Nie rozmawiałam z nikim nigdy o problemach, więc trochę mi trudno pisać na ten temat ale mam problem, który utrudnia mi normalne życie. Mam nerwicę lękową i ostatnio nie mogę nad tym zapanować. Wybieram się do lekarza w przyszłym tyg. Ciągle zastanawiam się nad życiem zamiast się nim cieszyć. Myślę o chorobach i śmierci. Boję się jej... wiem, że takim myśleniem mogę wpędzić się właśnie w chorobę. Wiem, że muszę z kimś porozmawiać o swoich problemach i wiem, że potrzebuję pomocy. Wiem, że na rodziców nie mam co liczyć, bo oni nie będą potrafili mi pomóc. Ojciec jest alkocholikiem i w takich warunkach się wychowłam. Wiem, że gdyby nie zaczął pić, byłabyz zupełnie inną osobą. Nie miałabym lęków, nie miałabym niskiej samooceny... Wiele widziałam i słyszałam. Pamiętam jak siedziałam sama na schodach i płakałam... Nie zapomnę tego strachu. Tak brakowało mi wtedy poczucia bezpieczeństwa... W domu wszyscy pozamykali się na siebie. Coraz bardziej zamykałam się w swojej skoupie. Nikomu nie wolno było nic powiedzieć. Byłam tylko dzsieckiem i ten ciężar był dla mnie zbyt wielki. W tym samym czasie zaczęły sie problemy w szkole. Byłam nie akceptowana przez otoczenie. Nie wiem dlaczego... Zadawałam sobie to pytanie wiele razy... A dzieci potrafią być bardzo brutalne w swoich czynach i słowach. Uwierzyłam w to, co mówili, że jestem głupia, nic nie potrafię. Czułam się jak pośmiewisko. Nigdy nie powiedziałam rodzicom. Nikomu... Teraz jest niby lepiej, zapanowałam trochę nad wszystkim ale kryzysy pijawiają się i te paniczne leki przed czymś... Teraz mam prawie 18 lat i wiem, że to jak będzie wyglądało moje życie zależy ode mnie. Wiem, że nie jestem aż tak silna. Moim słabym punktem są te lęki i niska samoocena. Potrzebuję terapii ale nie mogę zebrać się na odwagę, nie wiem jak to wygląda... Co zrobić w trakcie takiego kryzysu?? Wiem, że samopomoc jest na krótką mete, choć wiele udało mi się zmienić, niektóre rzeczy są ponad moje siły... Czy ktoś ma podobny problem?
Księżycowa
 

Postprzez baka » 24 lis 2007, o 04:27

Zycie potrafi doswiadczyc czlowieka bolem, czasami wiekszym niz mozemy uniesc na wlasnych ramionach. Wiem ze nie jest Ci łatwo sam doswiadczylem podobnego problemu... Gdy bylem jeszcze młody moja mama pobrala sie powtornie zdawal on sie byc dobrym czlowiekiem, po pewnym czasie zmienil sie zaczal wracac do domu po alkoholu urzadzac awantury ktorych ja i brat bylismy swiadkami. Pamietam szczegolnie jeden dzien po ktorym wiele rzeczy w moim zyciu sie zmienilo. Tego dnia osoba ta znow wrocila do domu po wiekszej ilosci alkoholu, gdy ja i brat nie posluchalismy jakiegos nakazu nie majacego wiekszego sensu dostalismy zdrowo po skorze. Zdaje mi sie ze cos sie we mnie wtedy zmienilo nie bylem juz taki otwarty na ludzi jak kiedys. Cos mialo na to wplyw przez jakis czas nie potrafilem sobie z tym poradzic pozniej zaczelo byc naprawde powaznym problemem zamykałem sie w sobie. Nie bylem osoba nerwowa jednakze gdy ktos naprawde staral sie mnie zdenerwowac potrafilem wpasc w furie, nie była ona skierowana na jakakolwiek osobe potrafilem po prostu bic w sciane piesciami do krwi po czym emocje ze mnie ulatywaly. Naprawde ciezko jest wyjsc z takiego stanu otworzyc sie na ludzi to zajmuje duzo czasu malymi krokami dochodzilem coraz dalej w koncu udalo mi sie to przezwyciezyc. Otworzylem sie zaczelem byc bardziej towarzyski, lęk przed ludzmi tez zniknal. Dzis chyba nikt nie moze powiedziec ze jestem osoba zamknieta w sobie, czy malo towarzyska chyba wrecz przeciwnie jestem otwarty na ludzi zjednuje sobie ich w krotkim czasie. Pozostala mi tylko wysoka wrazliwosc na krzywde ludzka, szczegolnie placz kobiet gdy widze tylko ze ktos w jakis sposob krzywdzi kobiete wpadam w furie i problem w tym ze czlowiek to nie sciana na ktorej rozbijalem rece do krwi cale szczescie nikt od tamtego czasu az to takiego stanu mnie nie doprowadzil.

Przedewszystkim musisz uwiezyc w siebie, w swoja wartosc. Nie ma ludzi lepszych czy gorszych. Mowia ze jestesmy takimi osobami jakimi kształtowała nas przeszłosc to w pewnym stopniu prawda te doswiadczenia ktore mialy na nas wpływ pozostawiają blizny, niektore znikaja po pewnym czasie. Uwiez w siebie to my kształtujemy własny obraz siebie to jak nas ludzie odbierają staraj sie otworzyc na innych poczatkowo moze byc to trudne ale gdy postawisz pierwszy krok zaczniesz isc dalej. Gdy ty zaakceptujesz ludzi oni takze Ciebie zaakceptuja.
baka
 
Posty: 26
Dołączył(a): 24 lis 2007, o 03:35

Postprzez Księżycowa » 25 lis 2007, o 00:35

Pracę nad sobą zaczynałam już nie raz. Im bardziej i głębiej wchodziłam w swoje wnętrze, tym bardziej rozumiałam te problemy i zdawałam sobie sprawę ile wiary w siebie trzeba mieć i jak bardzo trzeba nauczyć się siebie kochać, żeby stawiać kolejne kroki. Zdawałam sobie sprawę jaką krzywdę mi wyrządzono i czułam ogromny żal i bezradność.Nie rzadko oprowadzały mnie do płaczu. Dusiłam to uczucie w sobie oczywiście i do tej pory tak jest, i może to rzuca mi kłody pod nogi. Nawet teraz łzy cisną mi się do oczu... Wiem, że narzekam i użalam się ale czasem czuję, że tego mi barak. Nie wiem dlaczego, może po to, żeby lepiej się zrozumieć odnaleźć jakąś drogę. Nie wiem... a być może to mi szkodzi... Nie wiem, nie mam pojęcia... Oczywiście nie robiłam niektórych postępów tak po swojemu. Znalazłam ciekawe książki, dzięki którym trochę się obeznałam w całym tym trudnym temacie. Szukałam pomocy w każdy możliwy sposób i teraz też znalazłam to forum, z czego bardzo się cieszę. Chciałabym iść na terapię ale nie potrafię się zebrać, nie wiem kogo poprosić o jakieś wsparcie. Wstyd mi... Może to niezbyt mądre, ale tak jest. Jest ostatnio w moim życiu bliska mi osoba ale wydaje mi się, że miesiąc czasu, to zwyczajnie zbyt krótko, żeby mówić o takich problemach. Chociaż chłopak wydaje się bardzo wyrozumiały, nie chciałabym go do siebie zrazić. Z resztą tu też pojawia się problem. Wiem jak niska samoocena potrafi wpływać na relację między ludźmi. U mnie wygląda to tak, że gdy jestem z kimś na dystans, to wszystko jest ok. ale w przypadku chłopaka, gdy z czasem to wszystko wygląda inaczej ja tracę pewność siebie im bliżej siebie jesteśmy. Staram się nie drążyć tego w swoich myślach, żeby nie zabiegać o niego za wszelką cenę ale mi samej z tym źle czuję się słaba, przestaje mi na sobie samej zależeć. Na razie nie jest źle on raczej tego nie widzi ale boję się co będzie dalej. Najgorsze jest to, gdy zdaję sobie sprawę, że tak nie musiało być, że jest osoba przez którą to się stało i nic ją to nie obchodzi. To tak boli, bo ktoś narobił bałaganu i zostawił mnie z tym samą. Jak tu nie mieć żalu? Choć wiem, że on do niczego nie prowadzi i stoję tylko w miejscu, pgrążając się w tym, nie mam na razie sił, by to zmienić. Może ten upadek potrzebny do czegoś, do jakichś wniosków... Takie kryzysy mnie przerażają tymbardziej, że staram się coś zrobić i nagle niespodziewanie spadam... Chylę czoła przed Twoją siła i zaparciem a przede wszystkim wiarą w siebie, bo wiem ile trzeba energii, żeby pokonać coś takiego. Miło słyszeć, że ktoś dał radę i jest mu lepiej, że jest silniejszy... Ja czasem zadaje sobie pytanie, czy takie urazy z tak wczesnych lat w ogóle da się usunąć, czy niektóre tylko zamazać...
Księżycowa
 

Postprzez baka » 25 lis 2007, o 01:32

Jezeli tej osobie naprawde na Tobie zalezy to nie wazne czy znacie sie miesiac czy tez pare dni, sama wiedza ze ktos jest blisko nas trwa z nami daje nam wiele. Oosoby doswiadczone przez pewne urazy z przeszłosci zdaja sie wykazywac wieksza wrazliwosc na takie rzeczy sama bliskosc tej osoby jest dla nas czyms wielkim to tak jak by czasami zatrzymac czas i wszystko do okola, to chwila w ktorej nic wiecej sie nie liczy, chwila w ktorej jak nigdy czujemy sie bezpieczni. Co do terapi pewna osoba po ktorej nigdy bym sie tego nie spodziewal pokazala mi przykład jak isc przed siebie dalej jak zmienic samego siebie. Z poczatku nie rozumialem o co chodzi dopiero po pewnym czasie zrozumialem jak wiele tej osobie zawdzieczam, do dzis nie wiem czy ktos zauwazyl we mnie ta bezradnosc i zmienil to w sile czy to po prostu przypadek wiem jedno gdyby nie ta osoba nie wiem czy dalej nie byl bym ta osoba ktora bylem w przeszłosci. Ta osoba nauczyla mnie iz trzeba miec wartosc dla samego siebie o ktora trzeba walczyc. Nie trac pewnosci siebie, zobacz prawdziwa siebie a przede wszystkim zobacz to iz osoby nam bliskie są nasza najwieksza wartoscia sa tym co o nas mowi. To one sa czesto nasza siłą ktora wspiera nas w najgorszych momentach w chwilach gdy my sami nie mamy juz siły sie podniesc. Kazdego dnia walczymy z wlasnymi słabosciami, sami jestesmy dla siebie najciezszym przeciwnikiem ale gdy tylko ta bariere sie przejdzie zaczynamy rozumiec ze wszelkie bariery tak naprawde nie istnieja nie ma rzeczy nie mozliwych to tylko my myslelismy ze takie sa. Wierze ze i Tobie sie uda to zauwazyc, znalezc ta sile w sobie by kroczyc dalej....
baka
 
Posty: 26
Dołączył(a): 24 lis 2007, o 03:35

Postprzez Księżycowa » 25 lis 2007, o 23:58

Taka praca nad sobą bardzo dużo daje. Czasem się jej boję, bo nie wiem jaki będzie kolejny kryzys... Nie znalazłam jeszcze skutecznego sposobu jak na niego zareagować w danej chwili. Ten ostatni na przykład skłonił mnie do napisania tutaj. Jakoś mi ulżyło... Dziękuję przy okazij za słowa, które bardzo mi pomogły. Mój problem głównie polega na tym, że nie mam się kogo poradzić za bardzo. Może dlatego się gubię i nadchodzą te złe momenty, bo przecież nie zawsze jest dobrze być samym z większymi problememi. Każdy porzebuje czasem rozmowy i porady... Czasem źle jest być skazanym tylko i wyłącznie na siebie. Jeżeli chodzi o chłopaka, to może faktycznie warto jest zmienić perspektywę patrzenia na wszystko i na siebie na pewno. Mam nadzieję, że przez te kilka dni słabości, która nie do końca się jeszcze skończyła udało mi się skumulować trochę energii. Niestety jest coś, co mi ją odbiera.Ktoś się czepia osób, które trzymają z moim chłopakiem i robią różne świństwa. Robią krzywdę osobą, z którym on się zadaje. Chłopak prosił mnie, żebym starała się unikać tej osoby i uważała na siebie. Niestety ma taką pracę, że teraz nie ma go na miejscu, ale zauważyłam, że jak najczęściej stara się przyjeżdżac do mnie. Może się boi o mnie i dlatego nie wiem, tak czuję... Nie zdradził mi tego. Chciałam dodać, że on podejrzewa tylko kto to jest ale dużo czynników na to wsazuje. Nie czuję się bezpiecznie. Boję się wyjść nawet do szkoły. Nie znam tych ludzi i nie wiem do czego są zdolni ale chyba na wiele, jeżeli jemu samemu zrobili to, co zrobili. Nie chcę się wypowiadać o wszystkim z detalami ze wzglęów ostrożności. Nie mogłam nigdy uwierzyć, że wszystko może być ok. Teraz, gdy wszystko się układa powoli boję się, że stanie mi się krzywda. Mówiłam rodzicom ale ostatnio nie da się porozmawiać z nimi. Zmienili się jakoś. Sprawiają wrażenie, że nie ochodzi ich to. A ja znów zostałam sama...
Księżycowa
 

Postprzez Ventia » 27 lis 2007, o 14:27

Witaj. Wiesz ja mam podobną historię jak Ty, moi rodzice też byli alkoholikami, tzn głównie mój tata, moja mama piła bo nie chciała patrzeć jak on pije i nie radziła sobie ze swoją chorobą. Też pamiętam ten ból i strach i patrzenie ze strachem na zegarek, że jeśli tata się spóźnia tzn że przyjdzie pijany.... W szkole zawsze byłam najlepsza, ale miałam strasznie niską samoocenę, a to dlatego, ze dzieci mi dokuczały, uważały, że jestem brzydka, że źle się ubieram, że jestem zarozumiała i jestem kujonem... A ja nigdy taka nie byłam.... Najbardziej dokuczały mi te osoby, które jeśli o oceny to stawały równo ze mną, więc tym bardziej nie wiedziałam skąd ich zawiść... I w ten sposób coraz bardziej zamykałam się w sobie i płakałam po przyjściu do domu. Z chłopakiem jest to samo, im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej ja się boję, że jestem niewystarczająco dobra, że każda najmniejsza porażka spowoduje, że on przestanie mnie kochać.... Ale radze sobie co raz lepiej. Z samooceną nie, tutaj mnie wszystko przytłacza, ale z przewidywaniem czarnych scenariuszy i lękami tak. Nawet jak zdarzy się, że się denerwowałam, mówie sobie, że po co były te nerwy, przeciez nie było tak źle. Po którymś razie co raz bardziej się w to wierzy, że to wszystko wcale nie jest takie złe jak myślałam. Spróbuj, ale bądź cierpliwa, ja coś takiego stosuje od roku i powoli zaczyna mi wychodzić, ale powoli.... A samoocena, z tym dalej walczę....
Ventia
 

jakie wspaniałe miejsce

Postprzez zee » 27 lis 2007, o 17:15

tylu ludzi mówi autentycznie i szczerze, o swoich uczuciach i emocjach, a los sprawił że i ja je znalazłem [ dzięki Bogu].

- mój życiorys jest w sumie podobny do Twojego, chora rodzina, do tego zaburzona emocjonalnie, ojciec pijak, i wszystkie uczucia które są tego konsekwencją
jak z tym pracuje?
spośród wielu metod pracy nad sobą i ze sobą, sztuki walki stały tym co pozytywnie działa i pomaga mi w życiu, a najbardziej dodaje energii życiowej i sił.
Wiem że każdy musi znależc to co mu najbardziej odpowiada, i jest najbliższe jego cechom charakteru, dlatego nie chce Ci niczego nie daj Boże sugerować i wiem też że znajdziesz to jeśli będziesz szukała
Odwagi!
pozdrawiam
zee
 
Posty: 21
Dołączył(a): 26 lis 2007, o 21:58
Lokalizacja: z polski

Postprzez Księżycowa » 27 lis 2007, o 18:01

U mniw w rodzinie tylko ojcjec pił i czasem nadal mu się zdarza. Zawsze bałam się o mamę... Nie tak jak kiedyś, że nie wiadomo było co się stanie... ale co z tego, że teraz jest lepiej. Przez tą ,,chorobę" straciłam parę rzeczy. Może to głupie co teraz napiszę ale wrócę do czegoś. Jak chodziłam jeszcze do zerówki, nasz wychowawca powiedział, że będę bardzo dobrą uczennicą. Nie jestem, niestety... W rok później zaczął się cały koszmar... Nie wiem dlaczego tak nagle...Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że bardzo boli mnie za każdym razem, gdy pomyślę, jak wpłynęło to na mój całoksztaut i psychikę. Mogłam nie być poniżana przez nauczycieli za stopnie a jednak byłam. W domu ojciec też mi dowalał z tego powodu... Teraz jest z nauką ok. Radzę sobie dobrze ale gdzieś we mnie jest to porzekonanie, że nigdy nie będę dobra, w niczym... Nie poddaję się temu, tylko staram się zmierzyć... z różnymi efektami ale jednak widzę zmianę w niektórych rzeczach, w sobie...
Na niską samoocenę mam sposób ale nie wiem, czy pisanie o nim będzie zgodne z regulaminem (dokładnie go nie pamiętam), bo mam go z książki ale daje efekty, choć wymaga dyscypliny i uporu. Niestety nie skutkuje od razu ale warto. Polega on mniej więcej na tym, żeby na negatywne myśli na nasz własny temat odpowiadać pozytywnymi i opiekować się tą małą bezbronną osóbką, która w nas tkwi. Robić tak za każdym razem, gdy przyłapiemy się na krytykowaniu siebie. Na początku trudo uwierzyć, że możemy być dobrzy, tak samo jak inni ale tzreba robić to na siłę. Chętnie podałabym autorów ale chyba nie można...?? Te książki bardzo mi pomogły pozbierać się.
W pewnych sytuacjach przychodzą kryzysy, w których tracę kontrolę i żaden sposób na poprawę samooceny wtedy nie pomoże. Po prostu nie opieram się wtedy, czekam aż samo przejdzie i zbieram siły na dalszą walkę. Ale przede wszystkim staram się nie wierzyć w te niszczące mnie myśli i opiekować się sobą, nawet jeżeli w danej chwili nie wierzę w żadne pozytywne słowo na swój temat. Zdarza mi się popaść w beznadzieję, wtedy boję się tylko o związek, bo reszta zwykle jakoś się układa a chłopaka nie chcę odstraszyć niezrozumiałym zachowaniem, nie chcę o niego zabiegać, nie chcę, żeby wiedział, że czuję się słaba i bezwartościowa, niczego nie warta. Wtedy on w to moje zachowanie uwierzy i uwierzy, że taka jestem, a przecież ludzie traktują nas tak jak my sami się traktujemy. Boli mnie to, że nikt mnie nie wspierał, nie pokazywał, że wierzy we mnie, nie zapewniał o wartości, bez tego nie potrafiłam się bronić przed złem. Nikt tego nie potrafi jeżeli nie jest przekonany o swojej wartości. Te przekonania powinny wyjść od rodzicó. Przez to co było nie wyszły :( . Czy tylkjo ja mam o to żal? Nie wiem jak się tego pozbyć...
Księżycowa
 

Postprzez baka » 28 lis 2007, o 02:50

Nigdy nie mozemy sie poddawac myslom typu a co jesli mi sie nie uda, a co jesli sobie nie poradze mimo staran. A co jesli Ci sie uda? Czasami musimy przetrwac ciezkie chwile zacisnac zeby i isc dalej zycie nas doswiadcza na kazdym kroku ale czy nie doswiadcza tez milionow innych ludzi. Pomyslmy do okoła jest tyle cierpienia niektorzy cierpia tak wiele wydają się bezsilni a jednak walczą dalej... dlaczego?. To tak jak z talentem nie wszyscy mają tak zwany wrodzony talent, czy to znaczy ze jestesmy odrazu przekresleni? Nie gdy naprawde czegos chcemy, mimo wszelkich przeciwnosci i upadkow podnosimy się, z kazdym krokiem stajemy się silniejsi. Po pewnym czasie nie ma juz dla nas granicy ktora wydwala by nam sie nieosiagalna... Gdy uwierzymy w samych siebie w swoją siłe w to kim mozemy byc kim sie stac jestesmy naprawde w stanie ujrzec zycie tak jak powinno wygladac... Musisz tylko uwierzyc w swoje sily i w to ze mozesz sie zmienic...
baka
 
Posty: 26
Dołączył(a): 24 lis 2007, o 03:35

Postprzez zee » 28 lis 2007, o 18:18

Boli mnie to, że nikt mnie nie wspierał, nie pokazywał, że wierzy we mnie, nie zapewniał o wartości, bez tego nie potrafiłam się bronić przed złe

Witaj,


uwierz mi, znam to wszystko, poniżenie, upokorzenie, ośmieszenie, beradnośc dziecka i bezbronnośc, bycie samemu we wszechświecie, gdy potrzebujesz pomocy,
ale tak jest, jesteś sam, jesteś sama, a ci którzy mieli Cie wspierać stają po drugiej stronie, albo są obojętni

w pewnym momenicie budzą nas furie,
czasem może zbyt wcześnie
wchodzimy wtedy w Dionizyjskie stany, umysłu i duszy,
chodząc po labiryncie życia szukamy światła
... i wtedy trzeba wstać i wziąść odpowiedzialnośc za siebie i swoje życie, budować swoją siłe i moc, powoli krok po kroku

-----
też stosuje rózne metody pracyy ze sobą, odczuwanm taką potrzebe, raz puszczam wszystko, te skrajne myśli i emocje, innym razemprzyglądam sie im, jakbym sie zastanawiał kim one sąco mi zrobią, a innym razem tak jak Ty pozwalam sobie na mały odpoczynek, i zostawiam na jakiś czas wszystko

pozdrawiam,
Trzymaj się
będzie dobrze
zee
 
Posty: 21
Dołączył(a): 26 lis 2007, o 21:58
Lokalizacja: z polski

Postprzez Księżycowa » 28 lis 2007, o 23:30

Przyznam szczrze, że zawsze myślałam, że jestem sama z tym wszystkim. Ja sama, taka inna wśród tych normalnych, lepszych, zdolniejszych. Myślałam, że tylko ja tak czuję, że tylko ja mam taki problem i wierzę w to, co napisałam powyżej, że tylko ja tak nisko się cenię. Czułam się z tym źle, taka nie dostosowana. Dobrze jest wiedzieć, że są ludzie, którzy rozumieją jak to boli... Nie myślałam, że spotkam się z takim zrozumieniem :) . Dziękuję! Wiem, że marudzę ostatnio... Nie wiem dlaczego, skąd taki spadek sił i optymizmu. Wszystko zaczynało być dobrze. Powoli zaczęłam radzić sobie z życiem, uczyć się nowego podejścia, co dało z resztą efekty. Teraz brak mi tej energii i siły. Nie mam pojęcia dlaczego. Bardzo chciałabym poczuć się bezpiecznie, nie czuć tego strachu nie wiadomo przed czym, napewno przed czymś złym... I nie mieć tego okropnego przekonania, że jeżeli coś się układa i jestem szczęśliwa, to zaraz nastąpi coś co zwali mnie z nóg. Czuję te uczucia w środku. Nie pozwalają mi one dalej przacować ze sobą... Czuję się unieruchomiona, nie mogę się poruszyć, żeby iść dalej. Chcę, żeby to już się skończyło.


Jutro idę do neurologa, bo zaczęłam mieć napady duszności i kołatanie serca, zaczęło robić mi się słabo i duszno. Moja mama mówi, że dostałam nerwicy. Wiem, że neurolog mi nie pomoże. Nafaszeruje mnie chemią i da to skutek na krótką metę... Bo w psychice i tak trzeba ,,posprzątać". Tylko to chyba jest najskuteczniejsze. Nie mam jak na razie zupełnie pomysłu jak zrobić ten ,,porządek", jak na razie.

Przydarzyło mi się coś bardzo dobrego. Poznałam chłopaka, który wydaje się szczery i wydaje się, że to, co jest ma szansę. Nie chcę przez swoje problemy i kryzysy zniechęcić go do siebie, zniszczyć tego co jest bardzo dobre. Wydaje mi się, że mamy czas na takie detale... Jest dobrze patrząc na to z dystansu. Jest to mój pierwszy związek, w którym staram się walczyć o siebie i nie zatracić w nim. Są efekty. Narzuciłam sobie dyscyplinę i staram się jej trzymać ze wszystkich sił. Wiem jednak, że zbyt wielkim zaangażowaniem i dążeniem do czegoś uzyskam odwrotny efekt. Wiem z własnego doświadczenia. Dlatego ta dyscyplina... Ostatno czuję, że mogę coś zepsuć... Nie chcę niszczyć czegoś takiego... Z tym najtrudniej mi się uporać...

Bardzo chciałabym przestać się bać, że niebezpieczeństwo czycha tuż za rogiem. Chciałabym cieszyć się życiem zamiast je marnować, ryzykować wpędzanie się w choroby tym stresem.
Zrobiłam już tyle... Chciałabym iść dalej...
Księżycowa
 

Postprzez baka » 29 lis 2007, o 01:53

Nie mozemy caly czas myslec negatywnie, bac sie postawic jakis krok. Pozostaje sobie tylko zadac pytanie czy wystarczy Ci wspomnienie strachu, ktory spowodował iż czegos nie zrobilas, nie postawiłas jakiegos kroku ktory mial dla Ciebie wielkie znaczenie. W moim przypadku było tak ze czasami po prostu ze strachu niewiadomo przed czym, rezygnowałem z czegos po czym zostawala mi mysl ze wlasnie cos przegralem... wiare w samego siebie. To tylko Tobie zostaje pytanie czy naprawde Ci wystarczy wspomnienie tego strachu i mysli a co jesli jednak postawiła bym ten krok jak to dalej by sie potoczyło.

W moim przypadku wszystko sie zmieniło. Nie zastanawiam sie dalej czy postawic jakis krok wystarczy mi wspomnienie tamtej mysli niby nic nie straciłem ...a jednak czegos mi brak. Dlatego ide nie zastanawiam sie ze strachem nad kazdym krokiem ktory stawiam... a co jesli upadne? Po prostu wstane zacisne zeby z umiechcem na ustach i zaczne dazyc do czegos z jeszcze wiekszym uporem.
baka
 
Posty: 26
Dołączył(a): 24 lis 2007, o 03:35

Postprzez Ventia » 29 lis 2007, o 10:09

kasiorek43 napisał(a):Wiem, że marudzę ostatnio... Nie wiem dlaczego, skąd taki spadek sił i optymizmu. Wszystko zaczynało być dobrze. Powoli zaczęłam radzić sobie z życiem, uczyć się nowego podejścia, co dało z resztą efekty. Teraz brak mi tej energii i siły. Nie mam pojęcia dlaczego. Bardzo chciałabym poczuć się bezpiecznie, nie czuć tego strachu nie wiadomo przed czym, napewno przed czymś złym... I nie mieć tego okropnego przekonania, że jeżeli coś się układa i jestem szczęśliwa, to zaraz nastąpi coś co zwali mnie z nóg. Czuję te uczucia w środku. Nie pozwalają mi one dalej przacować ze sobą... Czuję się unieruchomiona, nie mogę się poruszyć, żeby iść dalej. Chcę, żeby to już się skończyło.


Za dużo wymagasz.... Zaczęłaś sobie radzić, a teraz znów czujesz się źle- ale takich kryzysów będzie więcej, zawsze po jakimś szczęśliwym okresie przyjdzie coś takiego, ale to zdarza się u wszystkich, wszyscy ludzie co jakiś czas czują się zmęczeniu, smutni, podenerwowani, żeby po kilku dniach im przeszło. I tak samo z Tobą, jeśli nie będziesz się w tym bólu zagłębiać, rozmyślać dlaczego znów jest źle, że nigdy Ci się nie uda, nigdy nie będzie dobrze, to nie będzie. Zrób coś w takich chwilach miłego dla siebie, poświęć się rozrywce, idź na spacer, poczytaj, poleń się ;) Druga sprawa, to to, że to wszystko tak nagle się nie skończy, to Ty masz nad sobą pracować aby to się skończyło, a nie zacząć pracować kiedy te myśli znikną... Nie, Ty masz pracować i starać się nie myśleć, że będzie źle, a nawet jak stanie się coś złego, to niekoniecznie musi to zaprzepaszczać to co osiągnęłaś. Bo zawsze będzie się działo coś złego, takie jest życie, a walka z nerwicą polega na uświadomieniu sobie, ze złe rzeczy zawsze się zdarzają oraz tego, że nasz strach jest wyolbrzymiony i wcale nie jest tak źle jak myślimy. Ja walczę już bardzo długo i zwyciężam, bo zaczął znikać strach który czułam przy wszystkich stresujących okazjach, przed egzaminem, ze sobie nie poradzę i przez to się nie uczyłam, w zasadzie przed wszystkim, spać przez to nie mogłam, jeść itd.... Teraz sobie radzę, a strach spadł do tego normalnego poziomu, został tylko strach przed samotnością, przed tym, ze się nie sprawdzę, że jestem do niczego itd...

A co do lekarza, to wiesz co ja usłyszałam? Miałam przyśpieszone tętno, zapytałam lekarza czy to może być nerwica serca, powiedział, że tak, ale najpierw trzeba sprawdzić co się z nim dzieje, a później można zwalać na nerwicę.... No i wyszło, że mam zespół Barlowa, niegroźną ale uciążliwą wade serca, stąd moja mniejsza odporność na stres, ciągłe zmęczenie. Wiem czasem warto do lekarza iść...
Ventia
 

Postprzez zee » 29 lis 2007, o 17:09

Kasiorek napisał:
"Wszystko zaczynało być dobrze. Powoli zaczęłam radzić sobie z życiem, uczyć się nowego podejścia, co dało z resztą efekty. Teraz brak mi..."

-myśle że jak ze wszystkim postęp dokonuje się skokowo, choć pracować trzeba systematycznie, jak np. uprawiam sztuki walki, ćwicze, albo maliuje lubucze sie języka, zachodzą podobne procesy, dochodzisz do jakieś progu, i wtedy pojawia sie jakieś odczucie zwolnienia, zatrzymania, albo nawt znużenia, myślisz to niema sensu, po co,.. ale po jakimś czasie prawie że niezauważalnie v przechodzisz na wyrzszy poziom swojego rozwojego rozwoju, może daj sobie troche przestrzeni, i odrobine dystansu, cierpliwości

-dlaczego sie boisz strachu i nie chcesz go odczuwać? przecież jest to uczucie jak każde, choić może niezbyt miłe, pamiętam gdy mnie uczucie strachu paraliżowało że nie byłem w stanie nic robić, czasem nawet poruszać ręką [ a nawet wykręcało moje ciało, ani mówić, gdy to uczucie osiągało maksymalny pułap wtedy znikało

zawsze w kazdym razie jesteś panem swojego życia i to ty budujesz swoją przyszłośc, pamiętaj o tym
zee
 
Posty: 21
Dołączył(a): 26 lis 2007, o 21:58
Lokalizacja: z polski

Postprzez Księżycowa » 30 lis 2007, o 00:09

Nie spodziewałam się takiego kryzysu napewno. Często boję się czy z kolejnymi sobie poradzę. Na razie powoli zaczynam czuć się w miarę lepiej. Dziękuję za wsparcie, bo poczułam, że ktoś mnie rozumie. Zastanawiam się co zrobić, żeby te uczucia nie wracały. Szukam sposobu na koloejny kryzys. Sposobu jak sobie z nim poradzić, jak reagować na stres.
Chciałabym jeszcze przestać wierzyć, że nie mogę być szcześliwa i czuć ten strach, że coś może się stać... Chciałabym czuć się bezpiecznie.

Lekarz mi dziś dał skierowanie na EEG i badanie tarczycy. Badał ciśnienie - mam za wysokie. Trochę się denerwuję co te badania wykażą ale staram się o tym nie myśleć.

Może każdy kolejny kryzys ma nas wzmocnić i ma jakiś cel.
To ma sens napewno.
Dobrze jest w to wierzyć kiedy czujemy, że jest źle i nie wątpić choćby nie wiem co.

Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną. Nie poddam się, chcę być silniejsza nie chcę z własnego wyboru się poddać.
Księżycowa
 

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 330 gości