Czy jest to w ogóle możliwe poza terapią?
Brak poczucia własnej wartości staje się dla mnie coraz większym problemem. Nie umiem walczyć o swoje. Często nawet nie podejmuję walki, bo zdaję sobie sprawę, że rozmówcy mnie przegadają - zazwyczaj brakuje mi argumentów, brak mi umiejętności negocjacji. Nawet jeśli w głębi serca nie zgadzam się z tym, co mówi do mnie druga osoba, to nie umiem jej merytorycznie przekonać do swojego zdania. Szczególnie jeśli jestem od niej zależna (np. na uczelni, czy w pracy). Zawsze podczas takich rozmów od razu zaczyna mi się trząść głos. Przez to ludzie przestali ze mną rozmawiać po partnersku "bo ja i tak się na wszystko zgodzę". Mam tego dość, boli mnie to, bo oczekiwałam szacunku za to, że po prostu jestem człowiekiem...nawet jeśli naiwnym i niepewnym siebie. Czy tacy ludzie istnieją, czy ZAWSZE trzeba sobie to wywalczyć? Ja mam dość walki. W domu zawsze o wszystko musiałam walczyć. O to, żebym w ogóle została wysłuchana. Choć i tak nikt się ze mną nie liczył. Dla rodziców alkoholików do dzisiaj moje prośby nic nie znaczą, zwierzęta są dla nich ważniejsze niż ja (mama trzyma w naszym mieszkaniu 2-pokojowym w bloku 10 kotów... i na moje stwierdzenie, że mam uczulenie na ich sierść usłyszałam tylko, że nie muszę przyjeżdżać... Nienawidzę tych kotów... przez to jest syf w domu, brud, pełno ich gówien - nawet w wannie, czy w kuchni. Dla rodziców to nie jest żaden argument, żeby je np. rozdać. A ja nie mam siły, żeby cokolwiek robić z tym, bo jestem po prostu załamana tą sytuacją, że AŻ TAK nie jestem dla nich istotna).
Ale brak umiejętności rozmowy z drugą osobą, która ma nade mną władzę to tylko wierzchołek góry lodowej. Chciałabym się po prostu czuć lepiej sama ze sobą, a nie mieć do siebie wiecznie o coś pretensję. Fakt - ciągle coś zawalam, ale im bardziej mam do siebie o to pretensje, tym gorzej, bo...zawalam coraz więcej. I kółko się zamyka. Mój były dołożył swoje trzy gorsze w tym wszystkim - liczne zdrady, wyzwiska, przemoc seksualna. I bierność otoczenia na to wszystko co mi robił, chociaż wiele osób o tym doskonale wiedziało... I znów poczułam się nieistotna. Rezultat - stałam się całkowicie bierna i chyba dopada mnie jakaś depresja. Mimo, że jestem w szczęśliwym związku, to i tak emocjonalnie to dla mnie duże obciążenie. Mimo, że czuję, że jestem dla niego ważna, to mi to nie wystarcza. Wciąż mi mało tej uwagi, tego zainteresowania, tego bycia ważną... Dodatkowo przyszedł stres zwązany z moją obroną licencjatu, którą mam mieć za miesiąc, a pracy jeszcze nie napisałam. Ten stres wyciągnął na wierzch wszystkie moje lęki i inne tego typu brudy.