przez Jaga82 » 29 kwi 2011, o 17:44
Jakiś czas temu pisałam, że ojciec małej zmienił swój stosunek do mnie i do naszej córki. Dziś np. zadzwonił, żeby mnie zapytać czy będzie mógł czekać na korytarzu gdy pojadę do szpitala ją urodzić, bo chciałby powitać małą na świecie razem ze mną. Naprawdę nie wiem co się z nim stało. Zrobiło mi się miło. Powiedział też coś, co dało mi dużo do myślenia i muszę mu przyznać rację. Powiedział, że ja nie potrafię wierzyć w to, że mnie można kochać taką jaka jestem, że nie wierzę w to, że można mieć w stosunku do mnie dobre zamiary i intencje, że ciągle chodzę spięta i gotowa do ataku, bo najmniejszy problem w moich oczach urasta do niewyobrażalnych rozmiarów oznaczających w moich głowie, że ta druga osoba mnie już nie chce, nie kocha, nie szanuje. Przyznał się też do swoich błędów z przeszłości, przeprosił za każdą krzywdę, którą mi wyrządził. Ja nie mam odwagi przeprosić go choćby za to jak się zachowałam w święta w stosunku do niego choć wiem, że źle zrobiłam... No i jak już napisałam-przyznaję mu rację-nie wierzę, że mnie można kochać tak po prostu. Ciągle myślę, że muszę być najlepsza we wszystkim czego dotknę by 'zasłużyć' na miłość...