Kolejne rozstanie

Problemy z partnerami.

Kolejne rozstanie

Postprzez gerda » 25 kwi 2011, o 20:51

Witam, jestem tu nowa, nie wiedziałam, gdzie konkretnie powinnam napisać. Stwierdziłam nowe rozstanie- nowy problem-nowa grupa wsparcia, dlatego utworzyłam nowy topic.

Mam 23 lata, w tym roku koncze studia. 27 marca zostawił mnie facet. Przeżyłam juz jedno rozstanie przed nim, ale to bylo co innego. Z poprzednim chlopakiem bylam prawie 3 lata i mnie zdraził. Wychodzenie z tego było ciężkie ale i proste zarazem- cała wina na niego, wszystkie negatywne uczucia na niego, chec jak najszybszego zapomnienia o nim. W tym przypadku jest inaczej.

Z moim ostatnim chlopakiem bylismy tez prawie 3 lata. Poznalismy sie w niesamowitych okolicznosciach, mozna rzec- milosc od pierwszego wyjrzenia. Myślałam, że to jest to, to z nim spedze całe życie, ale mimo wszystko coś mi w nim przeszkadzało. On sam, niezwykle romantyczny, piszacy listy milosne, piekacy ciasta dla ukochanej, chcial spedzac ze mna kazda minute, ciagle przy mnie byc, przytulac sie. Ja- niezbyt romantyczna, poczulam sie przytloczona takim osaczeniem ze strony partnera. On- z głowa pełna marzeń, bujający w obłokach, milion planów, tylko zaden niezrealizowany. Ja- twardo stapająca po ziemi, otwarta na rozwój, twardo sprowadzałam go ze świata marzeń na ziemię.

Przez ostatnich kilka tygodni naszego zwiazku zastanawialam sie czy to wogole ma sens, przeszkadzało mi to, że on nie chce sie rozwijac, ze ciagle stoi w miejscu, nie spelnia swoich marzen, duzo gada a mało robi. Postanowilam pojechac na 3 miesieczna, wakacyjna praktyke studencka za granice. Bylam juz na takim wyjezdzie, przezylismy go bez problemu. Codzienne, kilkugodzinne rozmowy na skypie, on do mnie przyjechal na prawie 2 tygodnie...

27 marca do mnie przyszedł i powiedział, ze nie ma dluzej sily sie starac, ze za mna nie nadaza, ze problem jest w nim a nie we mnie. Mowil, ze decyzje podjal po dwu dnowym mysleniu. Nie rozumialam, wpadlam w histerie, spakowalam wszystkie rzeczy od niego jakie wpadly mi w rece, kazalam sie wynosić i nigdy nie wracać.
Dzien pozniej jak emocje troszke opadly, spotkalam sie z nim na rozmowe, chcialam znac konkretny powod rozstania. I się nasluchałam... Ze to wszystko moja wina, ze ja do tego doprowadzilam, ze moje plany byly zawsze najwazniejsze, ze nie umiem okazywac uczuc w wystarczajacy dla niego sposob, ze on byl zawsze na drugim planie, ze on nie wytrzyma znowu mojego wyjazdu za granice, ze zrywa ze mna teraz zebym miala czas zeby sie po tym otrzasnac i wyjechac na praktyke, ze chce sobie znaleźć kogos, kto bedzie go kochal takiego jakim jest, ze mam sie nie interesowac tym co on czuje, nawet nie zblizac sie do granicy jego intymnosci i ze nie chce mnie juz nigdy kochać.

Zabolało... mocno. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Zerwalismy kontakt.
2,5 tygodnia poźniej miala urodziny, liczyłam jak idiotka ze napisze chociaz zyczenia... Nic. Zdenerwowalam sie, napisalam do niego na nastepny dzien ze myslalam ze po niemal 3 latach zwiazku myslalam ze moge liczyc chociaz na zyczenia urodzinowe. Odpisal ze bil sie caly dzien z myslami, czy do mnie pisac ale stwierdzil ze nie bedzie o sobie przypominał. W skrócie, ja mu pisałam jak bardzo mnie boli i jak mi na Nim ciagle zalezy, a on pisal ze codziennie o mnie mysli, nie zapomni o mnie, jest mu cieżko, a tymbardziej jest mu ciezko bo wie ze nigdy nie bedziemy razem. Ostatnia wiadomosc od niego: "ciagle zadaje sobie pytanie dlaczego... dlaczego musiało tak byc, dlaczego się spóźniłaś. Dobranoc Kochana:*"

Nasz zwiazek był pełen milości, bardzo duzo rozmawialismy o swoich potrzebach, ale on nigdy wprost nie powiedzial czego chce, czego oczekuje, jak sie czuje. Jak go o to pytalam, to mowil ze to sa tylko jego glupie przemyslenia, ze nie ma sie co tym martwić.

Ja po rozstaniu poczułam, jak bardzo mi na nim zależy. Wiem, ze on w dalszym ciagu mnie kocha. Nie chce ze mna byc bo zawsze bylam mocniejsza w tym zwiazku. Mialam wieksze ambicje, spelniałam marzenia, udawało mi się osiagnac to co sobie zaplanowałam. Popychałam go w tym kierunku. Zapytalam czy nie chcialby wyjechac na zagraniczne studia... pytał tylko czy chce sie go pozbyć.

To on zerwał, pewnie czuje się jak zwyciezca. Wreszcie on trzyma władze, wreszcie jest ponad mną.
Zaproponowałam mu kontakt, ze napisze maila od czasu do czasu, co u mnie słychac. Powiedziałam ze nie musi odpisywac, ani nawet tego czytac. Zgodził się odrazu, mowil ze sam chcial zaproponowac cos takiego.

Maila napisze wkrotce.. narazie nie wiem co w nim zawrzec. Tylko co u mnie, pisac co czuje? Zrezygnowałam z błagania o szanse.

Wiem, ze w tym przypadku na wszystko potrzebny jest czas. Zależy mi na nim bardzo, kocham go i chce z nim być, ale teraz mamy inne spojrzenie na świat. Dla mnie ważny jest rozwoj, on chce miec kobiete ktora bedzie przy nim caly czas, beda sie przytulac i szeptac sobie jak bardzo sie kochaja. Ze mna narazie nie ma szans na stabilizacje (on ma 24 lata).

Czy to faktycznie moja wina? Czy chec rozwoju, wyjazdu, przekreslenia planow, ktore mielismy na te 3 miesiace jest na tyle egoistyczna, zeby gruba krecha przekreślać 3 letni, piekny zwiazek? Chciałam, żeby jechal tam ze mna. Nawet nie mielismy okazji o tym porozmawiac... on tak szybko podjął decyzje...
gerda
 
Posty: 16
Dołączył(a): 25 kwi 2011, o 20:19

Re: Kolejne rozstanie

Postprzez Sansevieria » 25 kwi 2011, o 22:21

Nie lubię szukania winnych... ale wiesz, z tego co piszesz to jakoś mało widać co Was łączyło. Co było wspólne. Jesli mieliście plany na te trzy miesiące i stwierdziłaś, że jednak wyjeżdżasz to sorki, ale jest to może nie aż egoizm ale na pewno silny egocentryzm. W związku pewne rzeczy się uzgadnia i czasem się wybiera kompromis. Napisałaś, że Twój poprzedni wyjazd "przeżyliście bez problemów" i zdajesz się nie zauważać, że dla chłopaka to był problem, że teraz chciałaś, żeby jechał tam z Tobą, ale on ma prawo zwyczajnie nie chcieć. To jest sytuacja "jadę, jedź ze mną" a nie wspólne uzgadnianie planów. Mam wrażenie, że chłopak bardzo trafnie i dojrzale dostrzegł i opisał to, co mu nie pasuje w Waszej relacji. Jak dla mnie to nie jest związek z dobrą przyszłością...bo raczej nie wydajesz się być skłonna do zmian w sobie i swoim postrzeganiu i siebie i świata celem zaspokojenia jego potrzeb. Chce być kochany jakim jest...Ty też. Ale jesteście bardzo różni...
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez gerda » 25 kwi 2011, o 22:39

Łączyło nas bardzo wiele. Nie chciałam opisywać wszystkiego w tym poście bo wiele chciałam ująć jedynie sedno problemu.

Wiem, że moje podejscie jest egoistyczne, egocentryczne ale jakbym tylko wiedziała co jemu nie pasuje natychmiast zrezygnowałabym z tych planów. Tylko jak tu sie domyślić, kiedy facet mówi "świetnie, strasznie sie ciesze ze mozesz jechac. Przezylismy erazmusa, przeciez to nie było nic takiego" to, że mysli "nie jedź, nie wytrzymam tego".

W swoim pierwszym zwiazku byłam taka jak on, kochalam calym sercem, chcialam miec chlopaka dla siebie, dac mu wszystko. Okazalo sie ze to bylo za duzo, a on mnie zdradzil. W tym chcialam byc bardziej niezalezna, dac facetowi wiecej swobody, myslalam ze oni wlasnie tego potrzebuja i tez zostałam bez niczego.

Wierz mi, ze gdybym dostrzegla problem, dowiedziala sie co go boli, dostala jakies ostrzeżenie, znak, ze mu nie pasuje, natychmiast bym sie wzieła do ratowania tego zwiazku.
gerda
 
Posty: 16
Dołączył(a): 25 kwi 2011, o 20:19

Postprzez Sansevieria » 25 kwi 2011, o 22:58

Gerda, to co go boli to jest najprawdopodobniej coś z dawnych czasów. Obstawiam dzieciństwo. Objawowo to on pracuje w upiornym modelu "domyśl się jesli mnie naprawdę kochasz". Z jakiegoś powodu nie jest w stanie dać dorosłego komunikatu wprost. Co dla Ciebie jest nie do przeskoczenia. I też nie o to chodzi. Bo nie dość, że się męczysz zgadując to jeszcze na dodatek możesz źle zgadnąć i pełna najlepszej woli oraz chęci coraz bardziej robić "nie tak" jak on naprawdę oczekuje. Czyli układ , że Ty z siebie flaki emocjonalne wypruwasz, żeby było ok, a on coraz bardziej cierpi. On się stara, a Ty nie zauważasz. Błędne koło.
Tak w skrócie to jeśli miało by z tego coś być to on by musiał ostro popracować nad dawaniem komunikatów wprost (i od razu porzuć nadzieję, że Ty go tego nauczysz), a Ty zapewne też nad tym i owym, ale ja nie psycholog :) Pytanie za 100 pkt - czy, skoro nie macie jeszcze wzajemnych uwikłań finansowych, dzieci itp i jesteście jednak młodzi bardzo, należy walczyć o ten związek. Wybacz, że tak dosyć bezpośrednio piszę, ale dałaś do zrozumienia, że twardo stąpasz po ziemi...
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez gerda » 26 kwi 2011, o 09:36

Moje twarde stąpanie na ziemi objawia się tym, że wiem iż miłościa nie zapłace rachunków ani się nie najem. Studiuje taki kierunek, w ktorym jezeli nie bede miała dobrej praktyki moze byc ciezko znaleźć mi dobra prace. Mam własciwie ostatnia szanse przed skonczeniem studiów, zeby wyjechac na praktyke do prestiżowego uniwersytetu za granicę i jeszcze dostać na to pieniadze z uczelnianej kasy. Że tak powiem, jest to dla mnie życiowa szansa. Nie robie tego tylko dla siebie, bo mam taki kaprys, ale myslalam ze robie to dla nas zeby nam sie moglo lepiej wieść w przyszlości. W przeciwienstwie do niego, ktory chcial mi sie juz kilka razy oswiadczyc, ja jednak mysle o tym ze moze lepiej najpierw skonczyc studia i jakos odbic sie usamodzielnic a potem myslec o oswiadczynach i slubie. Bolało go takie moje podejście, chociaz on sam nie studiuje jakiegos przyszlosciowego kierunku i nie zarabia na tyle zeby nas utrzymac.

Na pytanie za 100 pkt ciężko odpowiedzieć, myślę, że z czasem poznam na to odpowiedź. Nie potrafie powiedzieć, czy mój stan emocjonalny jest jedynie pozerwaniowym szokiem, czy faktycznie tak bardzo go kocham. To sie okaze za kilka tygodni, miesiecy i wtedy bede wiedziała czy walczyć. Natomiast nie wiem co teraz, jak sie w stosunku do niego zachowywac, chce utrzymywac jakis kontakt, miec jakas furtke bezpieczenstwa. Nie chce palic za soba mostów.
gerda
 
Posty: 16
Dołączył(a): 25 kwi 2011, o 20:19

Postprzez ewka » 26 kwi 2011, o 11:08

No właśnie - czy to zerwaniowy szok, czy rzeczywiście TAKA miłość. Jakoś mi bardziej wygląda na szok może dlatego, że wcześniej "coś Ci przeszkadzało" w nim.

Zastanawiam się, czy w przypadku, gdybyście jednak doszli do porozumienia... czy z tak różnymi charakterami i różnym podejściem do spraw zasadniczych (ważnych przecież!) - udałoby się Wam stworzyć związek "na zawsze". Jak myślisz?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2011, o 11:27

Im bardziej Cię czytam, tym bardziej zauważam, że w całym tym związku jesteś Ty i Twoje: potrzeby, szanse, koncepcje i wizje. Twoje zdanie. Zasadniczo Twoje prawo. Nic obiektywnie złego w korzystaniu z życiowej szansy. Ale nie ma w tym miejsca na tego chłopaka. Jego odmienność. Inne potrzeby, może inną wizję życia. Ty ustawiasz sprawę "najpierw lepiej skończyć studia i jakoś się odbić, usamodzielnić, a potem myśleć o oświadczynach" - no to racjonalne, ale... takie jakoś bardzo pragmatyczne. Boleśnie pragmatyczne. Może lepiej, może nie... Skoro od początku "coś Ci w nim nie pasowało" jak piszesz, to najwyraźniej oczekiwałaś w nim zmian które nie nastąpiły. Jakbyś miała podświadomie zamiar go "wychować", przekierować, zmienić. No i wychodzi na to, że się nie da. Jaki był taki pozostał. A taki jaki jest najwyraźniej Ci nie odpowiada. I tak sobie myślę, że mimo trzech lat bycia razem wspólnego fundamentu to Wam się nie udało stworzyć ani osiągnąć porozumienia w podstawowych sprawach. Tak, jak Ci powiedział: nie chce spędzić życia na gonieniu Ciebie, na dorównywaniu, dostosowywaniu się. A Ty nie jesteś w stanie zwyczajnie zaakceptować, że ktoś nie chce studiować za granicą, może nie chce "robić kariery", może zadowolić się mniejszym bezpieczeństwem materialnym, może nawet wolałby nie czekać z małżeństwem do czasu uzyskania zdolności kredytowej na stosowne lokum...ma inne priorytety, inną widzi kolejność. Tak z tego co pisze wychodzi, że Ty zdecydowałaś kiedy on ma prawo Ci się oświadczyć, a to już trąci pewną paranoją. Przypuszczam, że jak Ci miną silne emocje to sama pewne rzeczy zauważysz. Że takiego, jakim jest nie akceptujesz jako życiowego partnera. Chcesz mu dawać różne rzeczy, ale tylko te, które Ty uważasz za dobre, potrzebne i właściwe. Nie te, które są potrzebne jemu, które akurat dla niego są może ważniejsze niż kwestie materialne. Trochę jak żywić super zdrowymi otrębami kogoś, kto ma upodobanie do delikatnych sufletów...
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez blanka77 » 26 kwi 2011, o 11:30

---------- 11:27 26.04.2011 ----------

ewka napisał(a):czy w przypadku, gdybyście jednak doszli do porozumienia... czy z tak różnymi charakterami i różnym podejściem do spraw zasadniczych (ważnych przecież!) - udałoby się Wam stworzyć związek "na zawsze". Jak myślisz?


Mimo, że jest powiedzenie, które głosi, że przeciwieństwa się przyciągają, to ja śmiem twierdzić, że być może w fizyce tak. W życiu bywa gorzej.

W tym konkretnym przypadku wydaje mi się, że różnice są zbyt duże do pokonania, bo zawsze ktoś będzie "pokrzywdzony", ktoś będzie musiał ustąpić itd. Wiadomo, że wspólne życie, to zmierzanie w tym samym kierunku, do wspólnie wyznaczonych celów. W Waszym przypadku te cele są rozbieżne. Ty stawiasz na rozwój, a on stawia na życie rodzinne. Niekiedy można to pogodzić, ale zdarza się, ze to zbyt duże poświęcenie dla stron i wtedy są ciągłe utarczki i przeciąganie drugiego na swoją stronę.

Czytając to co napisałaś, w Waszym związku, byłaś stroną dominującą. Tłumaczyłaś sobie, że robisz to dla Waszego dobra. Ale czy było to wspólne dobro?
Napisałaś, że on chciałby się przytulać, stworzyć romantyczny związek, a Ty wręcz przeciwnie. Zastanawiam się w takim razie, do czego potrzebny jest Ci związek. Przecież to naturalne, że związek z drugą osobą to przytulanie, romantyczne chwile, a nie tylko i wyłącznie szara rzeczywistość. Skoro więc na tym etapie nie jest Ci to aż takie "na rękę" to może rozważ życie singielki, do póki nie ustabilizujesz swojego życia zawodowego i dopiero wtedy będziesz mogła poświęcić się bardziej bliskiej osobie.

Miło, że macie kontakt, i fajnie jest nie palić za sobą mostów. Ale uważam, że skoro życie z nim w takim wydaniu jak do tej pory Ci nie odpowiadało, to lepiej nie zawracać chłopakowi głowy, bo dla niego też nie jest to łatwe. On też nie spełniał się w tym związku.

---------- 11:30 ----------

Sansevieria napisał(a):Im bardziej Cię czytam, tym bardziej zauważam, że w całym tym związku jesteś Ty i Twoje: potrzeby, szanse, koncepcje i wizje. Twoje zdanie. Zasadniczo Twoje prawo. Nic obiektywnie złego w korzystaniu z życiowej szansy. Ale nie ma w tym miejsca na tego chłopaka. Jego odmienność. Inne potrzeby, może inną wizję życia. Ty ustawiasz sprawę "najpierw lepiej skończyć studia i jakoś się odbić, usamodzielnić, a potem myśleć o oświadczynach" - no to racjonalne, ale... takie jakoś bardzo pragmatyczne. Boleśnie pragmatyczne. Może lepiej, może nie... Skoro od początku "coś Ci w nim nie pasowało" jak piszesz, to najwyraźniej oczekiwałaś w nim zmian które nie nastąpiły. Jakbyś miała podświadomie zamiar go "wychować", przekierować, zmienić. No i wychodzi na to, że się nie da. Jaki był taki pozostał. A taki jaki jest najwyraźniej Ci nie odpowiada. I tak sobie myślę, że mimo trzech lat bycia razem wspólnego fundamentu to Wam się nie udało stworzyć ani osiągnąć porozumienia w podstawowych sprawach. Tak, jak Ci powiedział: nie chce spędzić życia na gonieniu Ciebie, na dorównywaniu, dostosowywaniu się. A Ty nie jesteś w stanie zwyczajnie zaakceptować, że ktoś nie chce studiować za granicą, może nie chce "robić kariery", może zadowolić się mniejszym bezpieczeństwem materialnym, może nawet wolałby nie czekać z małżeństwem do czasu uzyskania zdolności kredytowej na stosowne lokum...ma inne priorytety, inną widzi kolejność. Tak z tego co pisze wychodzi, że Ty zdecydowałaś kiedy on ma prawo Ci się oświadczyć, a to już trąci pewną paranoją. Przypuszczam, że jak Ci miną silne emocje to sama pewne rzeczy zauważysz. Że takiego, jakim jest nie akceptujesz jako życiowego partnera. Chcesz mu dawać różne rzeczy, ale tylko te, które Ty uważasz za dobre, potrzebne i właściwe. Nie te, które są potrzebne jemu, które akurat dla niego są może ważniejsze niż kwestie materialne. Trochę jak żywić super zdrowymi otrębami kogoś, kto ma upodobanie do delikatnych sufletów...


Zgadzam się w 100%, dokładnie tak samo to widzę.
Avatar użytkownika
blanka77
 
Posty: 3210
Dołączył(a): 1 wrz 2010, o 12:38

Postprzez ewka » 26 kwi 2011, o 12:01

Sansevieria napisał(a):Im bardziej Cię czytam, tym bardziej zauważam, że w całym tym związku jesteś Ty i Twoje: potrzeby, szanse, koncepcje i wizje. Twoje zdanie.

Gdybym miała ocenić, czyje koncepcje są słuszniejsze, to słuszniejsze wydają mi się koncepcje Gerdy... bo oprócz szczebiotania i trzymania się za ręce, jest zwyczajne życie, gdzie potrzeba kasy na chleb i buty, na opłacenie mieszkania itd. Jeśli teraz (a są młodzi) nie ustawią tego jakoś i nie zacisną zębów, aby ten czas wykuwania przyszłości jakoś przetrwać wspólnymi siłami... jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli możliwości i szanse są właśnie teraz?

blanka77 napisał(a):W tym konkretnym przypadku wydaje mi się, że różnice są zbyt duże do pokonania, bo zawsze ktoś będzie "pokrzywdzony", ktoś będzie musiał ustąpić itd.

Ustąpić nie równa się być pokrzywdzonym... po prostu taka decyzja. I już. Ustąpić może jedno lub drugie - kwestia dogadania się i ustalenia priorytetów takich i takich, na taki i taki czas. Ja tak to widzę. Jakiś foch i to w wykonaniu faceta i to w tak ważnej kwestii wydaje mi się trochę nieteges.

Znam młode małżeństwo (z 2 dzieci), że ona jest tą, która robi karierę, a on raczej zajęty tymi przyziemnymi sprawami. I jakoś dają radę. Kwestia dogadania się i ustalenia priorytetów. Tak sądzę. Oczywiście można nie chcieć się dogadać, ale to już inna kwestia jakby.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez gerda » 26 kwi 2011, o 12:14

Jak już pisałam w swoim pierwszym zwiazku byłam taka osoba jak moj poprzedni partner i to sie nie sprawdziło, nagle bach, po 4 miesiacach od rozstania mam nowego chlopaka. Wczoraj bylam sama a dzis facet chce ze mna spedzac 10 godzin dziennie. Czułam sie troche jak w klatce i to mi w nim nie pasowało. Oczekiwałam od niego troche niezależności i stanowczości podczas gdy on chciał byc całkowicie zależny ode mnie.
Wydaje mi się, że w naszym związku nie zaszwankowały różnice, pozornie nie do pogodzenia, ale komunikacja.
Wiem, że jestem boleśnie pragmatyczna, ale potrafie tez byc romantyczna, tylko listy miłosne, ciasta i godziny w ciagu dnia poświecone na przytulanie sie powodowały, że czułam się osaczona. Nie znaczy to, że nie traktowałam go poważnie. Traktowalam go bardzo poważnie, chciałam z nim spędzić całe życie, więc może dlatego tak mi zależało na tym, żeby nasze przyszłe życie dobrze prosperowało.
Myślę, że w tym momencie naszego życia mamy skrajnie różne poglądy i w tym momencie nasz wspólny związek nie mógłby być szczęśliwy.
Natomiast wiem, że jak wróce z praktyk, obronie się, bede szukac pracy to wtedy moje poglady całkowicie się zmienią i wtedy ten związek miałby szanse na bycie szczęśliwym.
gerda
 
Posty: 16
Dołączył(a): 25 kwi 2011, o 20:19

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2011, o 12:21

Ewka, nie jest chyba kwestią "czyje koncepcje są słuszniejsze"...
Równie dobrze można by stwierdzić, że związek to coś więcej niż wspólne przedsięwzięcie natury społeczno ekonomicznej i owo "szczebiotanie i trzymanie się za ręce" czy ładniej określajac wzajemne zaspokajanie szeroko pojmowanych potrzeb emocjonalnych też stanowi istotny element udanego związku. Szanse, jak mnie osobiste doświadczenie nauczyło pojawiają się różne w różnych momentach zycia, które to życie bywa uroczo nieprzewidywalne czasami :) Poza tym kolejność "najpierw się dorobimy, a potem pobierzemy" nie jest jedyną możliwą.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Abssinth » 26 kwi 2011, o 12:27

osobiscie zbyt wiele razy rezygnowalam z mozliwosci rozwoju, kariery etc - dla faceta, ktory osaczal mnie miloscia, a ze strony pragmatycznej sciagal w dol...i tak szlag wszystko trafial, bo ja nie moglam zyc tylko i wylacznie kwiatkami i spacerami przy ksiezycu...zaluje, teraz przeszlabym przez te zwiazki inaczej, poswiecajac ta sama energie ktora poswiecilam ciagnac facetow za uszy - na ulepszanie siebie.

milosc sie moze skonczyc. To, co Ty zrobisz ze swoim zyciem, zostanie z Toba i bedzie procentowac.

stuprocentowo popieram Ewke w poscie powyzej.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2011, o 12:42

gerda napisał(a):Myślę, że w tym momencie naszego życia mamy skrajnie różne poglądy i w tym momencie nasz wspólny związek nie mógłby być szczęśliwy.
Natomiast wiem, że jak wróce z praktyk, obronie się, bede szukac pracy to wtedy moje poglady całkowicie się zmienią i wtedy ten związek miałby szanse na bycie szczęśliwym.

Szczerze wątpię czy miałby szansę na bycie szczęsliwym, Gerdo. Bo potem będzie nowa praca, nowe wyzwania, nowe cele...
Nie tyle bym to okresliła jako "ciągniecie faceta za uszy" ile raczej jako ewidentne niedopasowanie priorytetów, potrzeb. Faceta znamy z opisu Gerdy, trochę dla mnie jest nadinterpretacją wkładanie go w buty "życiowej niedojdy, którą trzeba ciagnać za uszy".
Ewidentnie przemawia przeze mnie również doświadczenie osobiste w kwestii zabezpieczenia materialnego bytu, bo ilekroć próbowaliśmy realizować cokolwiek racjonalnie i rozsądnie wychodziło fatalnie, natomiast radosny spontan zaowocował znakomicie...stąd zapewne mój pewien sceptycyzm co do takiego planowego życia jako jedynej sensownej opcji :D
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez blanka77 » 26 kwi 2011, o 12:42

gerda napisał(a):Myślę, że w tym momencie naszego życia mamy skrajnie różne poglądy i w tym momencie nasz wspólny związek nie mógłby być szczęśliwy.
Natomiast wiem, że jak wróce z praktyk, obronie się, bede szukac pracy to wtedy moje poglady całkowicie się zmienią i wtedy ten związek miałby szanse na bycie szczęśliwym.


Wątpię. Wtedy będą inne cele. Nowa praca, udowodnienie w pracy, że jest się dobrym, zdobywanie doświadczeń zawodowych, ugruntowanie swojej pozycji itp. Uważasz, że Twoje poglądy zmienią się na tyle, że będziesz w stanie bardziej poświęcić się życiu rodzinnemu w taki sposób jakby sobie wymarzył Twój były chłopak?
A skoro jesteś w stanie zmienić swoje poglądy, to po co czekać? Dlaczego nie usiądziecie teraz i nie przebudujecie gruntownie swojego związku od podstaw?
Avatar użytkownika
blanka77
 
Posty: 3210
Dołączył(a): 1 wrz 2010, o 12:38

Postprzez Sansevieria » 26 kwi 2011, o 12:44

Ale mamy synchronizację, Blanko :D
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 214 gości

cron