Witajcie. Nie wiem z kim mam o tym porozmawiać, dlatego opiszę w skrócie moją sytuację na forum licząc na Wasze rady, spostrzeżenia i wsparcie.
Od kilku lat jestem w związku, w którym jakoś ostatnio powiało chłodem. Nie takim jednak jednoznacznym - przynajmniej tak mi się wydaje, że nadal dużo rozmawialiśmy, przytulaliśmy, wspieraliśmy i staraliśmy się być na siebie uważni. Jednak sytuacja finansowa, zawodowa (razem prowadzimy w domu firmę) oraz to że mieszkamy od kilku lat daleko od znajomych, w górach na wsi, spowodowało wiele trosk, coraz większe skupianie się na przetrwaniu, wielogodzinne pracowanie często 7 dni w tygodniu.
Niby jakoś ciągnęliśmy ten wózek, jednak coś pękło i mąż oświadczył mi, że nie wie czy mnie nadal kocha, tzn. kocha ale może już tylko jak przyjaciela... że zaczyna zauważać inne kobiety... Co dziwne nie zdziwiło mnie to i jak już dookreśliliśmy, że nie rozstaniemy się tak bez przemyślenia, tylko zafundujemy sobie separację, damy sobie zatęsknić itp, przyjęłam to dość spokojnie.
Dobrze się złożyło, że mogłam przeprowadzić się do babci, która chętnie przyjęła towarzystwo, minęły jednak 2 miesiące a ja nie jestem w stanie przemyśleć swoich spraw.
Nie wiem czego chcę i nie potrafię oderwać się od trybu życia który prowadziłam do tej pory.
Brak kasy uniemożliwia mi wyjazd zagranicę, a to chyba bardzo by mi pomogło.
Mamy z mężem dość miły kontakt, przede wszystkim zawodowy, bo musimy ciągnąć interes i współpracować.
W zasadzie powinniśmy już zadecydować co dalej, ale żadne z nas nie potrafi do końca powiedzieć czego chce...
Czy to normalne? Czy my mamy jeszcze co ratować, czy tylko się oszukujemy? Może powinniśmy zostać przyjaciółmi (nie tymi przysłowiowymi, o których mówi się przy każdym zerwaniu) i nie liczyć na nic więcej?
Ojej. W mojej głowie jeszcze tysiące słów, ale chciałam się streścić.
Co myślicie?
Pozdrawiam późną nocą
cbd.