melody napisał(a):Chciałabym powiedzieć - "Czuję sie skrzwdzona przez moich rodziców i krzwdzona przez mamę", ale nie powiem tak, bo nie umiałabym się z tego wytłumaczyć...
Nie, nie jestem DDA, mam tylko emocjonalnie niedojrzałych rodziców, szczególnie moja mama jest taka...
Chciałbym w BARDZO DUŻYM skrócie :):):) (jak na tą sprawę) i w dość może, „kalecznie” UPROSZCZONY sposób napisać – zaznaczam, MOJE refleksje na ten temat, (bo pewnie można by o tych sprawach niejedną książkę napisać).
Może warto dla refleksji, przypomnieć sobie, od czego zaczynali nasi dziadkowie kiedyś. Z resztą sami czasem chętnie lubią o tym opowiadać :)
Cofając się daleko do historii naszych dziadków, a wiec czasów powojennych, była totalna bieda i też ludzie wtedy żyjący, w większości mieli duże obciążenia psychiczne, emocjonalne z przeżycia wojny (bardzo często pewnie niezawinione).
W każdej rodzinie najprawdopodobniej proces dochodzenia do równowagi, mógł przybierać inna formę i historia każdego będzie trochę inna.
Niektórzy ludzie np. starali się nadrobić coś i angażowali się, aby np. w dziedzinie materialnej jak najmniej brakowało.
Może o sprawy materialne było zadbać po latach najłatwiej, bo dość szybko widać namacalnie i wizualnie efekty, (choć i uczuciowo chyba musiało być jednak trochę lepiej, patrząc ogólnie na stosunki międzyludzkie niż w dzisiejszych czasach).
Stąd być może, w niektórych rodzinach pokutują takie obsesje na punkcie wyposażenia i przesadnego porządku w domu. Ale, aby też nadrobić straty w psychice i emocjach, może zabrakło sił i czasu, może też wiedzy - dostatecznej świadomości na ten temat.
Dzisiaj, już jest bardzo wysoki standard życia materialnego w porównaniu do czasów powojennych - straty pod tym względem zostały w dużym stopniu nadrobione. Jednak rozwój społeczeństwa, a tym samym też rodzin, w dziedzinach psychologii i emocji, być może pozostał jeszcze daleko w tyle.
Nerwice i depresje występowały wcześniej, tylko pewnie nie było dostatecznej świadomości na ten temat i też tylu dostępnych środków jak jest dzisiaj.
Postęp dostępnej wiedzy na ten temat, jest gigantyczny i pewnie przerasta wyobraźnię naszych dziadków i rodziców.
Na te tematy można napisać całe tomy książek i też niejeden robi na tym fortunę, bo jest wielkie zapotrzebowanie.
Wykształceni w tym kierunku, PRZEŚCIGAJĄ SIĘ w pomysłach i czasem w pewien dla mnie swoiście "obrzydliwy" sposób wielu na tym kręci interes. I chyba bynajmniej nie zanosi się na brak popytu, a wręcz coraz większy apetyt na taki materiał w społeczeństwie.
Powstają jak grzyby po deszczu różne poradniki na temat psychologii, emocji itp. Stąd pewnie pojawiają się różne modne i chwytliwe pomysły (aczkolwiek pewnie przydatne) na takie tematy jak: "inteligencja emocjonalna", "asertywność", "toksyczni rodzice" itp.
Dzisiejsze pokolenie młodych, niestety odczuwa na własnej skórze braki poprzednich pokoleń w tych dziedzinach i jak widać rozpaczliwie próbuje to nadrabiać.
Zalew wiedzy na ten temat skutecznie ich do tego zachęca. Czasem, żeby zrobić jakiś szybszy postęp, poczuć ukojenie, wiążą się W POSPIECHU, (lub mało rozważnie) z kimś, aby nie czuć osamotnienia w tym „nadrabianiu”, dochodzenia do tego, co zostało w tyle w poprzednich pokoleniach. Czasem jednak też się zdarza, że ten pośpiech powoduje, że wpadają z deszczu pod rynnę.
Nie wiem, czy warto, biorąc pod uwagę te trzy, cztery pokolenia, które obecnie żyją, w tym wszystkim DOSZUKIWAĆ SIĘ winnych i czy nie lepiej najpierw przyjrzeć się dokładniej przyczynom, żeby rozważniej leczyć skutki.
Czy np. dużo lepszym lekarstwem we wzajemnych relacjach w rodzinie nie byłaby wzajemna tolerancja i wyrozumiałość?
Oczywiście, że NIE jednostronna.
Może rodzicom też czasem potrzebna jest większa akceptacja ich, docenienie, poczucie, że robią, co mogą, że starają się, wysilają się dla rodziny, choć czasem pewnie nieudolnie z naszego punktu widzenia.
Ale jednak z perspektywy tego, od czego zaczynali, to jednak mimo wszystko, może ich "bilans" nie wychodzi tak strasznie czarno.
Może za dużo czasem porównujemy się do pewnych wzorców i się tego domagamy, zapominając, że dochodzenie do nich, to jednak pewna droga do przebycia i każdy może być na innym etapie.
Zachętą dla nas wszystkich może być np. to, że człowiek ma zdolność ciągłego uczenia się i dokonywania zmian w swoim życiu.
Szczególnie młodzi maja pod tym względem duże możliwości. Im starszy człowiek, tym chyba dużo trudniej, choć pewnie gdyby mogli i wierzyli, że dadzą radę, to może chętniej by coś nadrobili.
Ale czy jeszcze potrafią, maja na to siły, chęci i wiarę, że coś jeszcze mogą zmienić?
Pewnie jakiś procent tych osób próbuje i dalej będzie próbować. Jednak warto chyba pamiętać, że każdy sam musi się na takie próby zmian zdecydować.
Ps. "melody", tez bardzo lubię ten utwór "Don't give up". Jest w nim dużo ciepła.
Pozdrawiam serdecznie.