Dla siebie- nie.
Ja w ogóle nie lubię panierki ( takiej bułczanej), więc jak już w czymś panieruję to w takim gęstym cieście podobnym do naleśnikowego ( z sezamem, albo z orzeszkami), albo w płatkach migdałowych. Może z 2 razy do roku.
Rybę ( dla siebie) robię najczęściej tak, jak napisałam Biance. Albo zawijam w liście chrzanu ( Tak samo, jak w sreberko, tylko bez sreberka) Najchętniej dorsza.
Uwielbiam sandacza na parze.
Schabowych chyba z 10 lat nie jadłam ( nie lubię, nigdy nie lubiłam, od czasu, jak se umyśliłam, ze to jest mięso z Indianina ( takie różowe było, pod tą panierką) ). Jak luby robi dla siebie panierowane kotlety z karkówki, to ja sobie robię takie bez panierki, na patelni grillowej, albo na grillu elektrycznym.
Mielone robię w piekarniku ( bez panierki): właściwie tak samo jak normalne mielone, tylko wkładam do piekarnika i obkładam wiórkami masła, ewentualnie w połowie pieczenia- obracam. Do szału doprowadzała mnie uwalona kuchenka, podłoga i ściany, po smażeniu mielonych. No i stanie nad patelnią. No i konieczność wymiany tłuszczu co chwila, bo bułka odpada i się bezczelnie pali. A tak- wkładam do piekarnika i oddaję się przez pól godziny ulubionym czynnościom, potem zaglądam mielonym w ... zęby, ewentualnie odwracam i znów mam pól godziny dla siebie.
Czasem robię na parze- wtedy panierka w ogóle jest bez sensu, a czasem duszę w sosie, też bez panierki, tylko krótko obsmażam, a potem wrzucam do sosu i same sobie dochodzą.
Panierowanych warzyw nie cierpię i dobrowolnie tego nie jem.
Najczęściej duszę mięso w rękawie do pieczenia, albo w naczyniu żaroodpornym, albo w garnku.
Jedynie krokiety panieruję. Ale też nie częsciej niż kilka razy do roku.
W ogóle ze smażonych rzeczy to lubię placki ziemniaczane i naleśniki.