...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

...

Postprzez melody » 15 lis 2007, o 15:12

Chciałabym powiedzieć - "Czuję sie skrzwdzona przez moich rodziców i krzwdzona przez mamę", ale nie powiem tak, bo nie umiałabym się z tego wytłumaczyć...
Nie, nie jestem DDA, mam tylko emocjonalnie niedojrzałych rodziców, szczególnie moja mama jest taka...

Sama też jestem niedojrzała...

I jestem w momencie, w którym nawet nie umiem opowiedzieć o tym, co się dzieje, zbyt mocno zatrzasnęłam się w sobie z poczuciem, że muszę być silna, ba! idealna...

W tej chwili wydaje mi się, że nawet piję w sposób idealny - powoli, bez pospiechu, dopiero trzeci kieliszek czerwonego wina... Nie, nigdy wcześniej mi sie to nie zdarzało.

Wiem, że mam w sobie silną potrzebę autoagresji i w sytuacjach, gdy nie umiem opowiedzieć drugiej osobie o tym, jak bardzo mi źle, robię sobie krzywdę - jakąkolwiek, choćby bardzo małą... Były w moim życiu zyletki, noże, szkła, cyrkle, nożyczki... Wstydzę sie tego i zostawiłam to za sobą, ale tez chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że picie do lustra może być pokierowane tym samym mechanizmem... To przykre...

Przykro mi, że taka jestem...

Mam poczucie porażki, bo wczoraj byłam u terapeuty i nie pozwoliłam mu w rzaden sposób sobie pomóc. A naprawdę potrzebowałam jego pomocy!
Późnym wieczorem zadzwonił mój Przyjaciel i tak bardzo chciałam mu opowiedzieć o tym, co mnie boli... Nie dałam rady...

Tu też nie umiem napisać nic konkretnego...
Po co więc piszę? Tak bardzo bym chciała, żeby mnie ktoś usłyszał...

melody :zalamka:
melody
 

Postprzez hope » 15 lis 2007, o 16:57

Melody kochana, tak bardzo mi przykro...
Nie potrafię nic doradzić, ostatnio czuję się cholernie bezradna.
Chciałam ci tylko powiedzieć, że cały czas ci kibicuję. I bardzo, bardzo mocno przytulam.
hope
 
Posty: 93
Dołączył(a): 28 maja 2007, o 09:00

Postprzez flinka » 17 lis 2007, o 01:12

Melody ja Cię słyszę… I porusza mnie to co napisałaś…

„Chciałabym powiedzieć - "Czuję sie skrzwdzona przez moich rodziców i krzwdzona przez mamę", ale nie powiem tak, bo nie umiałabym się z tego wytłumaczyć...”
Dla mnie to zdanie jest bardzo jasne i nie potrzebuję słuchać konkretów. Wiesz ja nie mam poczucia, że musisz mówić coś więcej i dlaczego miałabyś się tłumaczyć? Tłumaczyć się z tego, że bolą Cię czyny czy słowa Twoich rodziców? To, że nie jesteś DDA nie powoduje, że nie masz prawa do żalu, złości, smutku i wszystkiego co odczuwasz. Przecież to tylko schemat myśleniowy (aczkolwiek mocno utrwalony) – cierpienie dziecka = alkohol w rodzinie, no a jak alkohol to rodzina patologiczna. Często tak jest, ale i bardzo często jest całkiem inaczej. Jak się zajrzy na jakieś forum DDA to często pojawiają się głosy, że te emocjonalne krzywdy bolały o wiele więcej niż sam alkohol. Zresztą wpływ na życie dziecka jedno i drugie wywołuje silny i bardzo podobny. A czy ludzie nadużywający alkoholu są dojrzali emocjonalnie? Myślę, że przyczyna u rodziców DD jest ta sama, tylko jedni popełniają takie „błędy”, drudzy trochę inne.
Ostatnio coraz więcej słyszy się o „złych” rodzicach, przypadki się mnożą i są tak drastyczne, że wpływają na to, że sami umniejszamy swoje własne przeżycia („Bo przecież moi rodzice tacy nie byli, oni mnie tak nie krzywdzili”). Mel ale przecież wiesz, że to emocje mają znaczenie, obiektywnie można różne przeżycia porównywać, klasyfikować, itp., ale jaki to ma sens, skoro przeżywamy świat subiektywnie. Masz prawo tak myśleć, masz prawo tak mówić skoro tak właśnie to odczuwasz. I to wcale nie jest „tylko”.

Też odczuwam swoją niedojrzałość, dziecięce potrzeby i emocje, które tak często są nieadekwatne do rzeczywistości. Przeszłość (i w dodatku nie jest do końca przeszłością) niestety wciąż się za nami ciągnie i trudno jest to pokonać. Ja z czasem zauważam jak wiele schematów powielam i jak bardzo utrudnia mi to normalne życie. Ale to, że jesteś świadoma pewnych spraw, daje Ci szansę na zmianę/rozwój, choćby i powolny.

Skończę jutro, tak naprawdę chciałabym Ci powiedzieć jak bliska mi jesteś w tym co przeżywasz
Przytulam Cię bardzo mocno
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez melody » 17 lis 2007, o 14:08

Zamykam temat, rezygnuję... nigdy nie opowiem swojej historii...

PS. Proszę o zignorowanie mojego powyższego posta.
melody
 

Postprzez flinka » 17 lis 2007, o 14:27

Melody mam wrażenie, że jesteś bardzo zrezygnowana, rozgoryczona... Napisanie tu swojej historii mogłoby Ci ulżyć, może ktoś podarowałby Ci jakieś cenne słowo, ale nie masz powinności by to robić. Nie potrafisz zrobić tego tu i teraz, ale myślę, że dojrzejesz by się otworzyć, może w innym miejscu, przed kimś innym i za jakiś czas. Nie musisz być idealna, ani w radzeniu sobie, ani w wyrażaniu siebie, ani w czymkolwiek innym. Na pewno tu na tym forum nikt tego od Ciebie nie oczekuje.

Mam wrażenie, że mój poprzedni post był nie na temat. Chciałam napisać co innego i jakoś inaczej, przepraszam, że nie potrafię.

Myślę o Tobie Mel i proszę nie zamykaj się całkiem w sobie...
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez bunia » 17 lis 2007, o 21:36

Ja tez prosze.....najbardziej Ty sobie mozesz pomoc....nie zniechecaj sie....trzeba powalczyc....juz sama nie wiem co Ci napisac....jest mi przykro :cry: :cry:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez ewka » 18 lis 2007, o 00:02

Często się zastanawiam, dlaczego czasami jest tak, że nie "idzie" wygadanie siebie... spotkałam kiedyś (kilka lat temu) wirtualnego człowieka (nie znamy się osobiście do dziś), któremu wygadałam całą siebie. Źle było mi wtedy... on był niespotykanie cierpliwy i pozwalał mi mówić, mówić, mówić. Odpowiadał przedstawiając swoją wizję życia i świata, sensów, celów - nigdy nie pouczał, nie krytykował... natomiast bardzo we mnie wierzył i ufał, że się odnajdę. Odnalazłam się... fantastyczny człowiek w odpowiednim miejscu i momencie. Nie szkodzi, że wirtualny - może akurat na "żywo" nie umiałabym? Nie wiem.

Melody, życzę Ci spotkania takiego człowieka... i bardzo pozdrawiam
:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez kaśku » 18 lis 2007, o 01:12

Nie poddawaj się melody nie warto, bardzo dobrze rozumiem co czujesz i wierze ze nie jest ci łatwo.

Wiem, że mam w sobie silną potrzebę autoagresji i w sytuacjach, gdy nie umiem opowiedzieć drugiej osobie o tym, jak bardzo mi źle, robię sobie krzywdę - jakąkolwiek, choćby bardzo małą... (…)Wstydzę sie tego i zostawiłam to za sobą, ale tez chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że picie do lustra może być pokierowane tym samym mechanizmem... To przykre...”

Chociaż nie wiem dokładnie na czym polega twój problem, bo nie chcesz o tym pisać, ale wydaje mi się że mam podobnie, też robię sobie krzywdę, wprawdzie polega ona na autoagresji psychicznej, ale to też bardzo boli nieszczy mnie dodatkowo, dodatkowo znieczulam się alkoholem, pijąc do lusterka. Również nie potrafię opowiedzieć drugiej osobie o tym jak bardzo mi, źle zakładam wtedy maskę silnej, „dosyć dobrze radzącej sobie osoby”, ale to niestety niesie ze sobą wiele sprzeczności i niejasności, bo kiedy w końcu trafiłam na osobę – terapeutkę, która może naprawdę mi pomóc, to przez to że nie umiem mówić jak bardzo jest mi źle i nie umiem komunikować swoich potrzeb to wynikają z tego nieporozumienia.

„Przykro mi, że taka jestem...”

… całkiem niepotrzebnie bo to nie twoja wina

„Mam poczucie porażki, bo wczoraj byłam u terapeuty i nie pozwoliłam mu
w rzaden sposób sobie pomóc. A naprawdę potrzebowałam jego pomocy!”

Przykre, że tak bardzo zatrzaskujemy się za swoim murem … wiem coś o tym,

Ale niemożna się poddawać, wierze, że i na ciebie przyjdzie czas, że znajdziesz osobę której będziesz mogła opowiedzieć to co cię boli, tego ci życzę, nie chcę ci nic sugerować bo nie wiem dokładnie w czym problem, ale na przykład w moim przypadku było tak, że poprzednia terapeutka nie umiała do mnie dotrzeć, a ja nie potrafilam jej zaufać i się przed nią otworzyć, ale puźniej trafiłam na inną terapeutkę i ona nie dała tak łatwo za wygraną, długo to trawało zanim tak naprawde jej zaufalam, ale mimo wszystko nie do końca jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym wyrzucić z siebie, ale zwyczajnie nie potrafię, ale myślę, że na to potrzeba czasu.

Mi często pomaga takie przelanie swoich myśli na papier, wtedy mogę jakoś łatwo sobie wszystko poskładać i „poćwiczyć” takie uzewnętrznianie się, może to śmieszne, ale właśnie piszę list do mojej terapeutki bo nazbierało się trochę rzeczy, które chciałbym wyjaśnić, tylko mam nadzieję, że niezabranie mi odwagi, żeby jej to pokazać.

Trzymaj się i przytulam …
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Postprzez Olsa » 18 lis 2007, o 10:40

zrobiłaś już pierwszy krok, warto pójść dalej, jestem z Ciebie dumna za posta :)
Avatar użytkownika
Olsa
 
Posty: 64
Dołączył(a): 9 maja 2007, o 15:38
Lokalizacja: warszawa

Postprzez melody » 18 lis 2007, o 17:30

Tak, byłam (i jestem nadal) bardzo zrezygnowana, kiedy napisałam, że postanawiam zamknąć swój temat. A tymczasem każda z Was w jakiś sposób pchnęła mnie do przodu mówiąc:

„zrobiłaś już pierwszy krok, warto pójść dalej”;
„(…) to nie twoja wina”;
„(…) fantastyczny człowiek w odpowiednim miejscu i momencie(…) życzę Ci spotkania takiego człowieka” (ja wierzę, Ewa, że tu są tacy ludzie);
„najbardziej Ty sobie możesz pomoc”;
„chciałabym Ci powiedzieć jak bliska mi jesteś w tym, co przeżywasz”;
„cały czas ci kibicuję. I bardzo, bardzo mocno przytulam”…

Dziękuję za Waszą czułość i delikatność…

Kiedy w minioną środę wyszłam z gabinetu terapeuty - człowieka, do którego mam zaufanie; który towarzyszy mi od ponad pięciu lat – poczułam, że nie mam po co wracać do domu; że nic dobrego mnie tam nie spotka. Jednocześnie czułam wielki ból, że utraciłam całą godzinę terapii na bezsensowne gadanie o niczym i bezsensowne żarty z samej siebie (kiedy spadam w dół staję się bardzo autoironiczna). Byłam rozczarowana sobą… To wszystko nie tak miało być(!) Ja naprawdę bardzo potrzebowałam poważnie porozmawiać ze swoim terapeutą, a wyszło inaczej, przez co znów zostałam sama… Pamiętam każdy moment, kiedy usiłowałam powiedzieć o tym, co naprawdę czuję. Powiedzieć tego jednak nie zdołałam bo przeszkadzał mi w tym fizyczny wręcz ból umiejscowiony gdzieś w mojej klatce piersiowej (często doświadczam takich stanów; nigdy o tym nie mówię) i wrażenie mdłości.

Wsiadłam w jakiś autobus. Nie wiedziałam dokąd chcę pojechać, ani gdzie wysiąść. Zdołałam jednak ocknąć się na tyle, by zamiast włóczyć się po mieście bez celu, zdecydować się posiedzieć na lektoracie z j. angielskiego (a propos – od ponad dziesięciu lat nie mogę się nauczyć tego języka, to przykre; to mój straszny kompleks, czuję się jak analfabetka).

Wróciłam do domu, ale nie pamiętam już co mnie w tamten wieczór spotkało, może nic…

W czwartek siedziałam w domu (jakieś święto UWr czy coś…). Upiłam się. Sama… Zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo głupio postąpiłam i wstydzę się tego. Pamiętam, że chciałam zdusić w sobie wszelkie emocje; zabić poczucie kompletnego osamotnienia (z tym sobie ostatnio coraz słabiej radzę).

Co mnie tak boli? Zastanawiam się, w jaki sposób mogłabym to najkrócej ująć… Dwa lata temu zdarzyło się w moim życiu coś, co zmusiło mnie, abym zobaczyła, jak bardzo moje doświadczenia z dzieciństwa rujnują mi dorosłe życie i jak bardzo jestem wobec tego bezradna… (stąd umieściłam ten post na DDA, wiedziałam w którą stronę potrzebowałabym pociągnąć ten temat, no i potrzebowałam kontaktu z osobami o bardzo podobnych doświadczeniach i bardzo podobnym sposobie przezywania świata).

Mało kiedy mówię o tym, jak bardzo czuję się sponiewieranym emocjonalnie dzieckiem. Teraz też nie rozwinę zbyt mocno tego wątku, czułabym się jak zdrajca – zdrajca własnych rodziców… Bardzo mnie jednak boli to, że nigdy nie miałam takiej rodziny, jaką pragnęłam mieć. I boli mnie to, że w ogóle w ten sposób myślę. Przecież moi rodzice nie są winni tego, że nie do końca udźwignęli swoja rolę(!) Bili mnie, ale sami też byli bici… nawet bardziej niż ja… Mama mnie wyzywała, klęła na mnie…a na nią w jej rodzinnym domu nikt nie zwracał uwagi. Straszyli mnie; odbierali to, co kochałam najbardziej… Dziwne było moje dzieciństwo, pełne sprzeczności i kontrastów… Chodzi mi o to, że pomimo tego, iż moje pierwsze wspomnienie dotyczy sytuacji, kiedy miałam 3,5 roku – dostałam wtedy wpierdol od ojca jakąś gałęzią, tak, że się posikałam w drodze do domu (nie pamiętam o co chodziło) – to jednocześnie ojciec zawsze bardzo dbał o nas w taki sposób, aby materialnie nie brakowało nam niczego… Kiedyś wiele nam brakowało, ale w końcu ojciec dopiął swego i dziś wiele mamy… Tylko ja nie mam najważniejszego – poczucia bycia kochaną…

Niemal każdy mój dzień w moim domu to pretensje, pretensje, pretensje: bo nie pozamiatane na czas, albo pozamiatane nie w ten sposób, w jaki zrobiłaby to moja mama (a propos – w moim domu zamiatanie stało się swoistym przecinkiem i powiem Wam, że ta pozornie niewinna czynność wykańcza mnie psychicznie); bo po wypiciu herbaty czyjś kubek stoi w zlewie, a przecież powinien być natychmiast umyty itd. itp… Nie uważam, że miałoby jakikolwiek sens przytaczanie tu większej ilości przykładów, a tylko ośmieszyłoby to moją rodzinę…

Często myślę, że wyzwolę się spod tego psychicznego tłamszenia, kiedy wyprowadzę się z domu. A do tego czasu, sposobem na przetrwanie stało się dla mnie wywoływanie w sobie nic nie czucia… Tamtego dnia, kiedy się upiłam, czułam, że jeśli nie zdławię w sobie wszelkich emocji, to wykrzyczę mojej mamie prosto w twarz: „NIENAWIDZĘ CIĘ!”… To bardzo boli… bardzo…

Czuję się samotna do szpiku kości. Zwykle nie mam z kim porozmawiać (w domu najważniejszy jest telewizor – mam nadzieje, że któregoś dnia trafi go szlag…), ale nie mam też o czym rozmawiać (w mojej rodzinie zostałam mianowana tzw. dziwnym członkiem rodziny)

Pamiętam, jak kiedyś postanowiłam, że moja własna rodzina stworzona przeze mnie będzie zupełnie inna – będę miała okrągły stół w kuchni, przy którym co wieczór, przy kolacji każdy będzie miał szansę opowiedzieć o tym, co mu się przydarzyło w ciągu dnia, o tym jak się czuł itd… Wszyscy będą mówili sobie „dobranoc” przed pójściem spać i będą się do siebie uśmiechali po przebudzeniu… (W mojej obecnej rodzinie wszyscy żyjemy jak gdyby obok siebie, nie ze sobą) Te proste marzenia bardzo szybko przeniosłam na kogoś, kto nie mógł (nie potrafił/ nie chciał) ich ze mną zrealizować…

Dwa lata temu zakochałam się zachłannie powtarzając jednocześnie znany mi schemat lokowania swoich uczuć w osobie, która nie jest w stanie dać mi tego, co potrzebuję. A potrzeby moje są śmieszne i bardzo wstydliwe, a już na pewno niedojrzałe - potrzebuję bezwarunkowej miłości i zajmowania się mną w sposób, jakbym była maleńkim dzieckiem… (Mam 23 lata…) Pokochałam mężczyznę, który nie mógł spełnić moich potrzeb. A im bardziej był dla mnie niedostępny, tym bardziej go pragnęłam. W którymś momencie pozwoliliśmy sobie na to, by połączyło nas bardzo wiele… Nie, niczego nie żałuję… Tylko że już nigdy nie będziemy mogli wrócić do tego, co było między nami – dla naszego własnego dobra – i ja nie potrafię się z tym pogodzić…Nie napiszę o szczegółach, bo ta historia jest tylko jego i moja i nikogo więcej… Tu chcę powiedzieć tylko, że od wielu miesięcy czuje się tak, jakbym była pogrążona w strasznej żałobie… Czuję, że nieodwracalnie coś straciłam; czuję, że umarła jakaś część mnie… A ten mężczyzna… on jest moim najbliższym Przyjacielem i nie wyobrażam sobie dnia, w którym miałabym rozstać się z nim na zawsze (umarłabym…) Zaś wizja życia, w którym przyjaciółmi musimy pozostać (czy też stać się na nowo) boli mnie niewyobrażalnie, ja przecież tak bardzo go kocham… Wiem, że jestem tez od niego strasznie uzależniona, np. dzień bez telefonu od niego jest dla mnie dniem straconym… To straszne…. A najpotworniejsze jest to, że – tak sobie myślę – gdybym będąc dzieckiem miała rodziców, którzy zaspokoiliby mój dziecięcy głód miłości, to dzisiaj potrafiłabym stworzyć związek z człowiekiem, który nie koniecznie miałby być „substytutem” mojego ojca…

Z resztą, ja nie wiem po co ja to wszystko piszę… To przecież tylko zwykła historia… jedna z wielu…………………………………….

melody :(

PS. Ktoś kto przeczytał to do końca musi być wariatem...
melody
 

Postprzez Olsa » 18 lis 2007, o 18:08

ja przeczytałam <przytul>

jestem
Avatar użytkownika
Olsa
 
Posty: 64
Dołączył(a): 9 maja 2007, o 15:38
Lokalizacja: warszawa

Postprzez Biedrona » 18 lis 2007, o 18:51

ja tez przeczytalam :serce2:
Melody, piekne masz marzenie o swoim domu - trzymaj sie tego.
Przekopywanie ukladow rodzinnych i schematow jest ciezkie i bolesne, ale potrzebne. Przyjdzie czas, ze zdystansujesz sie do swoich przezyc, do przeszlosci i nie bedziesz juz "inna" a jedynie pozwolisz sobie na bycie soba. Nielatwa to droga, ale warto.
Trzymaj sie mocno, Melody.
:pocieszacz:
Avatar użytkownika
Biedrona
 
Posty: 193
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 19:50

Postprzez flinka » 19 lis 2007, o 00:18

Mel cieszę się pomimo wszystko, że napisałaś…

Pamiętam wiele momentów kiedy tak bardzo potrzebowałam pomocy i nie umiałam o nią prosić. Może związane jest to z tym, że wiele razy moje wołanie o pomoc pozostawało bez odzewu albo słyszałam słowa, które powodowały, że spadałam jeszcze niżej (tak, często od moich rodziców). Mam mocno zakodowane, że prośba o pomoc jest objawem słabości. Też nieraz siedziałam w gabinecie, nie potrafiąc wypowiedzieć tego co przeżywam, rozmawiając o czymś co w danej chwili kompletnie nie miało dla mnie znaczenia. Kiedy wychodziłam na ulicę, wiedziałam dokładnie co chciałabym powiedzieć, ale przecież już nie mogłam tam wrócić. Rozgoryczenie, złość, strach, że zostanę całkiem sama ze swoimi emocjami…
Prośba o pomoc czasem bywa bardzo trudna, nawet kiedy ma się pełne zaufanie do drugiej osoby to przenosi się na nią wcześniejsze doświadczenia. Jeśli nauczy się, że zamykanie się w sobie jest formą ochrony to bardzo wiele wysiłku potrzeba by to pokonać. Nie traktuj tego jak porażki.

Mel ciężko jest wracać do takiego domu, ciężko jest być spokojną będąc tak traktowaną. Tak się zastanawiam, czy wciąż gdzieś w głębi siebie wierzysz, że Twoi rodzice się zmienią?
Wiesz ostatnio na terapii też powiedziałam, że czuję się jakbym zdradzała własnych rodziców, ten wstyd, że można o nich powiedzieć coś złego… Ale przecież to są nasze przeżycia, to nie jest akt oskarżenia. Ciągle masz poczucie, że musisz ich chronić? Ale przecież to nie Ty jesteś ich rodzicem.
Mój dom wygląda zapewne inaczej. Ale moi rodzice też nie nauczyli się (nie nauczono ich?) radzić sobie z emocjami. W moim domu od miłości do nienawiści jest bardzo blisko i byle drobiazg może spowodować wybuch i najgorsze słowa, których wciąż nie potrafię powtórzyć głośno, a potem bolesną ciszę i szukanie powierników dla swej złości. Nauczyłam się żyć w ciągłym napięciu, oczekiwaniu na wybuch i teraz ciężko mi poczuć się spokojnie, nawet kiedy wszystko układa się dobrze. Nigdy nie wiem jak zareagują, co ich zdenerwuje, zwłaszcza mego tatę. Nigdy nie wiem co wykorzystają przeciwko mnie. A też bywa naprawdę bardzo miło i ciepło w moim domu, wtedy wdycham tą rodzinną atmosferę równocześnie zastanawiając się jak mogłam mieć o cokolwiek żal. Moja mama zwłaszcza potrafi być naprawdę czuła. Ale potem schemat się powtarza. Nigdy chyba nie przyjmą tego, że jestem odrębnym człowiekiem, że mogę mieć własne zdanie, przeżywać coś inaczej niż oni, być samodzielna. Nie zrozumieją tej emocjonalnej, depresyjnej części mnie. Dają mi akceptację, nawet pochwały, by za chwilę je zdeptać. Często słyszę, że dzieci powinny zrozumieć rodziców (i staram się, często nawet znajduję przyczyny), szkoda tylko, że to nie działa w obie strony.

Bycie z drugą osobą najlepiej ukazuje jakie wzorce wynieśliśmy z domu. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, jak bardzo może to ciążyć i jak wyraźnie wtedy docierają do człowieka pewne schematy. Ja też szukam takiej bezwarunkowej miłości, bezwarunkowej akceptacji, swoistej opieki i zdaję sobie sprawę jak bardzo jest to absurdalnie i nieadekwatne. A każda najmniejsza krytyka rodzi we mnie strach przed odrzuceniem. Ba to ja sama się wycofuję, bo ciągle mi się zdaje, że tak będzie bezpieczniej.
Mel dzieciństwa swojego już nie zmienisz (co nie znaczy, że masz się odciąć od emocji z nim związanych), rodzice Ci już nie pomogą w zaspokojeniu tego głodu miłości, ale wierzę, że uda Ci się zbudować związek pełen „zdrowej” miłości i stworzyć inny, lepszy dom, taki jak z Twoich marzeń. Długą drogę już przeszłaś, dużo ciężkiej pracy jej poświęciłaś i nie jesteś już tą samą osobą z przed pięciu lat, a za rok, dwa, następne pięć pójdziesz jeszcze dalej.

Napisałam Ci o swoich własnych przeżyciach, bo tylko tyle potrafię

Przytulam Cię i bardzo mocno wierzę w Ciebie
Ostatnio edytowano 19 lis 2007, o 00:26 przez flinka, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez asia55 » 19 lis 2007, o 00:22

Melody, jestem wariatem i przytulam Cię tak mocno, jak tylko wariat potrafi.

Domyślam się co czujesz, bo sama czuję podobnie. Też czasami mam wielką ochotę powiedzieć mamie, że jej nie cierpię, ale z drugiej strony tak bardzo ją kocham... Mój tato pił i to dość dużo i dość często, a mama nie zrobiła nic by temu przeciwdziałać. Mogła oddać go na leczenie, bo wtedy była jeszcze możliwość skierowania na leczenie przymusowe, ale nigdy tego nie zrobiła. Ukrywała to przed światem, a tato pił coraz bardziej bo wiedział, że mama jest zbyt słaba, by zrobić cokolwiek... Pamiętam jak na moich oczach chciała otruć się lekami ( miałam wtedy z 8 lat), ale tato, pijany oczywiście, odebrał jej tabletki. Pamiętam mój strach, bezradność i łzy... Nienawidzę tych wspomnień, wypieram je z pamięci, ale z drugiej strony, dzięki temu co napisałaś zrozumiałam, że muszę o tym porozmawiać z moja doktor. Muszę to zrobić, bo inaczej będzie to prześladowało mnie do końca życia. Tylko jest mi wstyd powiedzieć jej, że mój tato pił... Wywlekać to wszystko na wierzch...

Buziaczki Melody


asia
asia55
 
Posty: 71
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:32
Lokalizacja: Wrocław

Postprzez ewka » 19 lis 2007, o 01:12

Ściskam serdecznie... kiedyś będziesz miała dom taki, w którym Twoje dzieci będą szczęśliwe i kochane - będziesz miała, Melody... bo wiesz, jaki nie powinien być.

:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Następna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 40 gości

cron