przez gti » 11 lis 2007, o 23:11
Tak jak pisałem wczoraj, ona do mnie jeszcze nie wróciła.
Na razie doszliśmy do porozumienia,że będziemy starali się ten związek odbudować. Ponieważ ona ciągle nie wierzy, że mogłem się w tak krótkim czasie zmienić, że będziemy potrafili ze sobą rozmawiać, a spędzanie czasu razem nie będzie takie nijakie jak wcześniej, to czuję się jak królik doświadczalny. Jak się sprawdzę to wtedy porozmawiamy o powrocie.
Boję się, że będzie mnie ciągle porównywać z nim.
On jest wygadany jak baba z magla, gęba mu się nie zamyka, on ma dużą rodzinę, która się często spotyka, ma dużo kolegów z którymi się często widuje. Wciągnął ją w to towarzystwo.
Jej to strasznie imponuję, podoba się, czy jak to nazwać.
Ja raczej jestem człowiekiem małomównym, skrytym, można powiedzieć domatorem. Tak się w życiu ułożyło, że pomimo iż moja rodzina jest też spora to widujemy się tylko na ślubach i pogrzebach, a i kumpli i znajomych nie mam za wiele.
Dochodzą do tego problemy lokalowe (mieszkam z matką) i to też było jedną z przyczyn rozpadu małżeństwa. Tak mi się wydaje.
Pomimo że jak mieszkaliśmy razem to one się nigdy nie kłóciły ale, moja żona twierdzi, że przez całe te lata czuła się jak sublokator, że nigdy nie miała prawa głosu w tym domu, co by nie chciała zrobić to zawsze musiała się liczyć z moją matką, która często negowała nasze pomysły i narzucała swoje.
Dochodzą do tego moje relacje z jej rodzicami, które się mocno pogorszyły.
O mieszkaniu mogę zapomnieć, matki też już nie wychowam, a i z teściami nie będzie tak jak kiedyś. Ludzie na starość robią się nie do zniesienia. Starałem się jak mogłem ale czasami nerwy puściły. Teraz to będzie trudno naprawić.
Tyle przyczyn złożyło się na tę sytuację, że naprawdę zaczynam się zastanawiać czy temu podołam.