Moi drodzy, zostawiłem żonę, odeszłem od niej, nie chcę jej znać.
Mam nadzieję, że teraz się uda. Zostawiałem ją wcześniej już 3 razy i po tym trzecim dałem jej ostatnią szansę. Zawsze było to z jej winy i obiecała, że się zmieni. Akurat! Pewnie już wcześniej skończyłoby się to wszystko ale zawsze wracałem ze względu na dzieci - to zadziwiające jak one dużo rozumieją i jak to przeżywają.
Po 10 latach małżeństwa w których to postępowało wzajemne niezrozumienie oddaliliśmy się od siebie na tyle, że byliśmy ze sobą ale obok siebie. Oczywiście winą w większej części obarczam żonę, która widzi tylko siebie - Panowie z dala od jedynaczek - jedynactwo to upośledzenie. Trzeba być masochistą, żeby w takim związku wytrzymać. W ogóle, życie zmieniło mój pogląd na winę za rozpad związku - o ile wcześniej myślałem, że winni są oboje (naiwność) to teraz jak słyszę o rozstaniu to w pierwszej kolejności obwiniam kobietę (doświadczenie).
Przyczyną poprzedniego odejścia był jej romans, który zniszczyłem w odpowiednim momencie - ale niesmak pozostał. Teraz jest to taka sama przyczyna z tym, że nie przerwałem tego, bo nie spodziewałem się, że nagłe zainteresowanie się moim przyjacielem zajdzie tak daleko, a po za tym po nim też się tego nie spodziewałem - zawiódł mnie. Bardziej jednak winna jest moja żona - on biedny był samotny.
Poprzednio wracałem ze względu na dzieci ale teraz wiem, że to nic nie da przeciągnięcie związku do czasu aż dzieci będą starsze - może ktoś mądry wie kiedy odczują to najmniej boleśnie. Po za tym jeszcze nie rozumieją o co chodzi - wójek jest fajny przynosi słodycze itd.
Może to jest dobry układ? Ja już żony nie kocham i nigdy powrotu nie będzie - koniec tego.
Zapewne ja wyjdę na tym najgorzej.
Mam jednak prośbę o radę:
Czy powinienem obić gębę "przyjacielowi"? Czy pozostać z nim w koleżeńskich relacjach?
Czy złożyć papiery o rozwód czy tylko pozostać w separacji - w końcu jeśli ona zechce układać sobie życie z kimś innym - to sama poprosi o rozwód.
Jak ktoś jest po przejściach to niech doradzi