Abssinth napisał(a):Skoro nie miał ochoty wracać ze mną tym pociągiem, tylko z jakimś kolesiem, to po co na mnie czekał?
Skoro na spacerze z psem miał ochotę pogadać z kolesiem TO PO CO MNIE NA NIEGO WOŁAŁ??? To nie była jakaś pilna sprawa, która musiał załatwić, to było pierdu pierdu o kocopołach! Tak się nie robi przy obcej osobie, a co dopiero przy kimś, kogo nazywa się swoją dziewczyną! I nie łaziłam za nim, chciałam sobie wtedy iść. Zatrzymał mnie, on sam!
co chcesz przez to udowodnic? ze jemu zalezy? Ze cos do Ciebie czuje?
Nie, chodziło mi raczej o to, że to nie ja za nim łażę i nie pozwalam mu odnaleźć szczęścia. To on niby wszędzie chce mnie ze sobą brać, a potem wygląda to dokładnie tak, jak to opisałaś, jak obrywanie muszce skrzydełek i patrzenie, ile jeszcze wytrzyma... (dodam tylko, że nigdy nie umawial się przy mnie z żadnym na seks, jak to napisałaś, bez przesady, chyba że przez sms i ja o tym nie wiem... On z nimi "TYLKO ROZMAWIA") I nie tylko teraz to trwało, tak było przez cały okres naszego bycia razem.
Wiesz Cacanko, jeszcze co do niego, ja to widzę trochę inaczej. To nie jest tak, że on biedny próbował być z dziewczyną, ale mu nie wyszło, jest nieszczęśliwy, chce odejść, a ona - czyli ja, mu nie pozwalam, robię sceny, rozpacz, darcie szat...
Wielokrotnie to ja mu mówiłam, że chcę się rozstać, bo widzę, że go ciągnie, że jeśli ze mną zostanie to będzie nieszczęśliwy... Odpowiadał, że on i tak jest nieszczęśliwy, albo coś innego, wymijającego ale twierdził na pewno, że chce być ze mną.
Moja wina polega na tym, że straciłam własny osąd, że pozwoliłam sobie dać zrobić wodę z mózgu. Wysyłał mi sprzeczne sygnały - z jednej strony mówił, że chce być ze mną, że chce z tym skończyć i tylko ja mogę mu w tym pomóc, z drugiej, całą swoja postawą pokazywał, że po pierwsze, nie jest w stanie z nich zrezygnować, bo co raz wychodziły nowe kwiatki, a po drugie, swoim traktowaniem mnie, że tak naprawdę ma mnie w głębokim poważaniu! Ale ponieważ kochałam go bardzo i szczerze to chciałam wierzyć i wierzyłam w tę wersję, że i on kocha mnie bo tylko to umożliwiało mi bycie z nim.
I dochodzę do przekonania, że faktycznie, to nie oni, geje, nie zdrady, nie nowy boski kolega był przyczyną rozstania tylko faktycznie moja matka!
Bo to ona postanowiła, że nie chce go więcej w swoim mieszkaniu i nie zgadza się na powrót. Jego myślenie jest takie - nie ma mieszkania, nie ma związku.
Gdyby naprawdę zależało mu na mnie, szukałby czegoś do wynajęcia, ściągnął tam mnie. Byłam na to gotowa o ile widziałabym po drodze, że chce być ze mną, a nie tylko mieszkać ze mną, a flirtować i pozwalać się wyrywać nowym fagasom. Ale nie, on chyba czekał, aż ja coś wynajmę.
Dlatego jakoś wkurzyło mnie to, że to nie ja daje mu szans na szczęście. Bo zawsze chciałam dla niego wszystkiego co najlepsze i nigdy do niczego go nie zmuszałam.
Powiem tak. On byłby ze mną nadal. Gdybym nie pisała tu na forum, gdybym nie chodziła do psychologa, nie słuchała innych, tylko jego, gdybym dalej pozwoliła kotłować sobie w głowie, gdybym dała się ugłaskać po każdej kolejnej akcji czy zdradzie, gdybym była sobie, równorzędnie z nimi i nie marudziła zbytnio - czemu nie miałby ze mną być? Wygodnie, ciepło, tanio, a że tam ona czasem pomarudzi, posknerczy to powie jej się, że się kocha, że jestem tylko jej, puknie raz na tydzień i na jakiś czas wystarczy.
Byłby ze mną, gdybym tylko siedziała cicho!
Nie rozumiesz, jaka to perfidia jest??
Siedział kiedyś koło mnie, pisałam o tym, byłam rozbita bo straciłam ukochanego kota, razem próbowaliśmy go ratować, razem ryczeliśmy, razem go zakopaliśmy, on właściwie, na koniec powiedział: "daj buziaka", wróciliśmy do domu, siedzieliśmy, gadaliśmy, byliśmy jakoś tak blisko, tak mi się wydawało, pisał z kimś ale nie robiłam mu wymówek... na drugi dzień bodajże zobaczyłam, że pisał innemu, że go kocha i że tamten go nie straci!!! No, kurwa, żesz jakim to człowiekiem trzeba być?! Przy mnie to pisał!
A ten "boski", przez którego właściwie się rozstaliśmy? To cały czas był tylko "kolega", a to ja jestem najważniejsza. Kiedy w końcu po tych kilku dniach rozłąki zaczęliśmy gadać, on opowiadał, jak to był u niego na jakichś tam szkoleniach, jak było fajnie. Upierał się, że to jest tylko kolega i powiedział nawet, że chciałby, abym go kiedyś poznała, przekonałabym się, jaki jest fajny. Pomyślałam, ok, no może... Ale w nocy, kiedy spał u mnie w pracy i przewaniałam mu telefon zobaczyłam ich smsy..."...jesteś cudowny, opiekuńczy, po prostu boski! Kocham cię, skarbie i obiecuję, że to nie koniec, a wręcz dopiero początek". Zanim wygarnęłam mu prawdę zapytałam jeszcze raz, czy to na pewno tylko kolega. Powiedział, że tak. Prosto w oczy. Koledze mówi, pisze się takie rzeczy??? I on chciał, żebym ja go poznała, może jeszcze wpadałby do nas...
Fakt, miał prawo pisać mu co chce, powiedziałam przecież, że to koniec...
Zerwali tę znajomość, fakt.
Czy powinnam się cieszyć, czy zrobił to dla mnie? Może.
Powiedział, że nie potrzebne mu nowe znajomości, skasował fellow, miał skasować badoo.
Ale teraz od niedawna pojawił się nowy chłopaczek, poznany na facebooku, z którym jest ta sama historia co z tym boskim! Też dużo rozmawiają, dużo piszą, cukrują sobie, chcieliby się spotkać, porozmawiać, "bo jest fajny, czemu miałbym go nie poznać"... Dla mnie to jak deja vu...
Żesz kurwa mać, ja mu nie pozwalam odnaleźć szczęścia!! Co ja go do kaloryfera przywiązałam, czy jak???
A co on ze mną zrobił???
Nigdzie teraz kurwa nie wyjadę, nigdzie, w pizdu, bo jestem chora, mam gorączkę i leżę jak zdziap totalny, ledwo tu coś piszę a i to dopiero jak się nałykam prochów i gorączka mi spadnie... Nawet wyryczeć się porządnie nie mogę bo matka siedzi i nie chcę przy niej... Wcale nie czuję, że to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Jest mi smutno, źle, przykro jak myślę o tym wszystkim... to było tyle kłamstw... i to bez zająknięcia nawet. Nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że jest cisza, że nic się nie dzieje, że jest spokój - później okazało się, że spotykał się, tylko ja nie miałam o tym bladego pojęcia, teraz wyszły jego znajomości...
Kim ja kur... dla niego byłam? Nigdy nie umiałabym sprawić, żeby on tak przeze mnie cierpiał, nigdy nie potrafiłabym mu tak prosto w oczy bezczelnie kłamać a potem iść i spotkać się z innym...
Test na hiv robiłam, doduś. Było ok, ale zrobię jeszcze raz.