Nie tylko osoby o ewidentnie złej woli są zagrożeniem.
Dla kogoś nieodpornego kontakt z ogromem nieszczęścia, bólu, problemów może się źle skończyć.
Jeżeli ktoś chce "robić" za wsparcie, może trafić na coś, co go/ją przerasta. Można nawet nie uświadamiać sobie szoku, jakiego się doznaje, stykając się z czymś absolutnie obcym a jednocześnie stając się dla tej drugiej strony powiernikiem, jedyną przystanią.
Przerobiłem bez przygotowania ileś ciężarów - wykorzystywanie przez ojca w dzieciństwie, gwałty, próby samobójcze, samookaleczenia, opisy zdrad rodziców, jazdy psychotyczne itd. Ze szczegółami, kilka osób naraz, ponad pół roku czasu po kilka maili, godziny rozmów dziennie. Po prostu, w którymś momencie nie wydoliłem. Wydawało mi się, że nic mnie nie rusza i okazało się to nieprawdą. Było to przemożnym przyciąganiem przez ból, gdzie wydawało mi się, że jestem tak znakomicie odporny i mam zaletę zmierzenia się z wszystkim a po czasie nie wiedziałem, czy to była empatia, czy łaknięcie mroku.
Tu nawet nie chodzi o coś, co sobie można uświadomić - pozornie jest przyjęcie, zaakceptowanie, próba znalezienia drogi - ale nie jest to bezkarne. W którymś momencie nie zostało nic poza znieczulicą i kompletnym wyczerpaniem. Nie było mnie, nie czułem uczuć własnych, lecz cudze. Została powłoka. A wszystko, gdy samodzielnie rozgrzebałem siebie po poznaniu DDA i próbach radzenia sobie ze samym sobą. Jak potem pani psycholog powiedziała - podczas kulminacji wieloletniej depresji i neurastenii.
Kiedyś miałem poczucie winy za własny dystans - dziś uważam, że to konieczność.
Po prostu warto wrzucić na luz. Różni ludzie są - część może intencjonalnie, czy nieintencjonalnie zaszkodzić. Większość i tak działa pozytywnie