nienawidzę zimy.
Wracając wczoraj z O. była śniezyca i zupełnie zawalona droga, wpadliśmy do rowu. w samochodzie byłam ja siostra, sparaliżowana mama i tata który prowadził auto. Samochód stanął bokiem, na krawędzi że mógł w każdej chwili dachować. Wtedy mama na prawdę mogła umrzeć
Akcja wydobywania nas a potem samochodu trwała 2 godziny, przemarzliśmy na kośc. Były dwie karetki, które przypadkiem tam sie znalazły, jechały z pacjentami do innego szpitala, przyjechała straż pożarna i policja.
Najgorzej było z wydobyciem mamy, która nie mogąc sie ruszac była w najgorszym miejscu, bo my wyszłyśmy przez bagażnik.
ledwo daliśmy rade utrzymać ten samochód w pionie. Byłam przerażona 70 km od domu, w szczerym polu, ale autko podołało i ruszyło po wymianie koła.
wszystko sie udało, zakwasy, bolące mięśnie i katar to wszystko.
Najgorzej bałam sie o mamę i strasznie było mi szkoda taty. Dziś powiedział że on myśla że będziemy mu to wypominać i będziemy źli za to na niego, chociaż ciągle mu powtarzałyśmy że nic sie nie stało, że każdemu mogło sie zdarzyć itd.
kupiłyśmy mu dziś jego ulubioną czekoladę z pomarańczami i chili.
Tata jest kochany. Kocham moją rodzinę...