Że tez Wy jeszcze macie cierpliwość mi odpisywać...
Fil - zadałes mi parę dobrych pytań. Jak sie domyslasz, odpowiedź na większość z nich brzmi "nie"... Czy jest super hiper seksiasty albo przystojny? Podobno jest, faceci gdy do niego piszą rozpływają się w zachwytach. Mi na początku nie podobał sie fizycznie, to nie był mój typ. Teraz podoba mi sie prawie wszystko w nim... Dobry, troskliwy, opiekuńczy? No, powiem tak - zdarza mu się... (ja oczywiście skrzętnie te momenty wyłapuję i jestem wtedy przeszczęśliwa) O wierności to nie powiem nic...
Czy zaradny? Jest uparty i jak trzeba to wszędzie wlezie, ale to nie przekłada się na zapewnienie bytu materialnego. Kasę jak zarobi przepuszcza na głupoty, nie myśli w pierwszym rzędzie o potrzebach bytowych, działa raczej według zasady: "Jak jest to szelest, jak ni ma to się wytrzyma..." A do końca miesięca dziury musiałam łatać ja. Wpadaliśmy ciągle w długi. Czy silny... czy obroni... nie wiem, jeszcze nie było takiej potrzeby... Czy kombinuje jak mnie uradować...? No zdarza się, że sprawi mi czymś przyjemność... Że zrobi coś z myślą o mnie... Wtedy też jestem przeszczęśliwa, jakby mi ktoś w kieszeń narobił.... :p
Ale ja też prawdę mówiąc nie robię mu jakichs niespodzianek, przyjemności... Może nie umiem wykrzesać z siebie jakiegoś entuzjazmu, bo przeciez praktycznie od początku on mnie okłamuje. W pewnym momencie trudność zaczęło mi nawet sprawiać mówienie mu "Kocham Cię", wydawało mi sie, że nie zasługuje na te słowa kiedy odkrywałam jakiegoś kolejnego maila czy smsa do kolesia...
Nie wiem co napisać więcej o moich odczuciach przy nim... Wiem, że czasem, kiedy go nie ma, uzmysławiam sobie cała jego podłość, jak patrzył mi w oczy, kłamał, a za plecami robił co innego... Ostatnio jeden z jego adoratorów, niedoszły podobno, powiedział mi: "Nic między nami nie było, tam na początku posiedzieliśmy w kawiarni, potrzymalismy sie za ręke..."
Wbiło mnie to w ziemię. Wiem, pamiętam, że jeździł do tego chłopaka, mówił - kumpel... A tu - za rączki się trzymali. Słodzio. A potem wrócił do mnie i spał ze mną. Jakby nigdy nic.
Jestem wtedy wściekła. Nie wiem co więcej. Mysle sobie, że sam sobie zasłużył na to, że mieszka w takiej ruderze z ojcem pjakiem. Że przecież miał dom, ciepły, wygodny i tani, bo płacilismy tam grosze... Że sam jest sobie winien, bo nie umiał tego uszanować, bo zachowywał sie podle.
I to nie chodzi tylko o to, że mnie zdradzał, że z facetami. O to nie mogę miec pretensji... Ale to, że mi kłamał prosto w oczy, że siedział obok mnie, a innemu pisał, że kocha... A za chwilę innemu i jeszcze jakiemuś... Co te słowa w ogóle dla niego znaczą?
Często nie liczył się z moim zdaniem, mogłam go o coś prosić do rozpuku, a on nic... Jak coś sobie postanowił to tak zrobił i koniec. Nieraz prosiłam go, żeby wyłączał kompa i kładł się ze mną spać, kiedy tak siedział późno w nocy... Nic. Zasypiałam sama a on pisał sobie z nimi.
Piszę chaotycznie, wiem... Sorki...
A potem kiedy się z nim widzę nic nie mówię, łykam wszystko... Nie wiem czemu, nie potrafię wykrzesac z siebie już tej złości... Zapominam.
Tego jest dużo więcej, nie pamiętam wszystkiego, wiem tylko, że często czułam sie przy nim jak to zapasowe koło, na dokładkę co najwyżej, czasami się do czegoś przydawałam...
Ech... Na razie muszę kończyć. Wieczorem napiszę znów.