---------- 11:19 10.02.2011 ----------
new*life napisał(a):Ten psycholog, o którym pisałam, że on z nim rozmawia jest zdaje się ze Stowarzyszenia Lambda, w sumie piszą tylko na gg. Z jego przekazu tych rozmów wynika, że to w rozstaniu jest dużo mojej winy… Tak to odbieram. Bo ja powinnam to czy tamto...
Może jeśli byłaby między Wami typowa relacja damsko-męska to pewnie bym się zgodziła z tym, że w jakiejś części jest to Twoja wina. Ale w takiej sytuacji to chyba fajnie Cię obmalował przed tym psychologiem. Ciekawi mnie czy opisał jak on się zachowuje. Pewnie to Twoja wina, że on jest bi i musi szukac pocieszenia w ramionach facetów, bo jakoś o "koleżankach" nigdy nie wspominałas. I przypuszczam też, że te jego "rewelacje" (o ile rzeczywiście pisze z psychologiem, a nie z jakimś kolesiem) wzięłaś sobie do serca i rozważasz co takiego źle zrobiłaś.
new*life napisał(a): Na koniec pokłóciliśmy się. Całą winę za to, że się rozstaliśmy zwala na moją matkę, bo to ona tak naprawdę zamknęła mu drzwi przed nosem. Ja sama miałam to zrobić, ale ona się wtrąciła. Nie życzyła sobie go dłużej w JEJ mieszkaniu (kupione jest na mnie, ale przez nią, nie mam tu zatem wiele do gadania. Jak chce sobie rządzić to mam sobie wynająć…). Twierdzi wręcz, że jest podła i fałszywa, bo najpierw mu pomagała (pożyczała kasę, kupowała ciuchy, robiła obiadki jak był w pracy, sratki, pierdółki, traktowała jak swojego dzieciaka i jeszcze go broniła nieraz, kiedy przeskrobał… Litowała się, że taki biedny, z domu dziecka, bez rodziców) a potem wyrzuciła. Nie mogę pojąć takiego myślenia.
Szkoda, że mama nie zna tej prawdy, którą opisałaś, bo pewnie i Ty wyleciałabyś z domu. Ja się jej nie dziwię. Popatrz, ona nie wie wszystkiego, ale po tym co wie wiedziała co powinna zrobić. Tobie to nie daje do myślenia? Matka pozwalała na wiele, litowała się, pomagała, ale w którymś momencie powiedziała dość tego wyzyskiwania, dość tego pasożytnictwa! Bo ona na to wszystko co Ci dała ciężko zapracowała i skoro Ty tego nie szanujesz to ona przestała przymykac oczy na dziadostwo i wzięła to w swoje ręce. Ja bym zrobiła dokładnie tak samo, o ile nie bardziej drastycznie. Twoje ostatnie zdanie : "Nie mogę pojąć takiego myślenia", świadczy jak dla mnie o Twojej niedojrzałości. O tym, że nadal trzymasz jego stronę, nawet nie swoją i swojej matki, bo nie widzę wdzięczności za to co ona zrobiła dla Ciebie. Twoim zdaniem ona powinna ciągle dawać, dawać, dawać i nie odzywać się? Nawet gdy widzi, że druga osoba perfidnie wykorzystuje jej ślepe na prawie wszystko dziecko?
Postaw się w jej sytuacji, czy też byłabyś taka "tolerancyjna". Może powiesz, że tak. To ja Ci odpowiem: do czasu aż będziesz miała kiedyś swoje dziecko i módl się, żeby było zdrowe, żebyś przez swoją nieodpowiedzialność nie zaraziła go jakimś dziadostwem. I nie mam tu na myśli tylko HIV (mówiłaś, że badałaś sie 2 razy, tyle że HIV możesz się zarazić w każdym dniu przy takim "obrocie" sprawy),ale też inne choroby weneryczne, które nie sa obojętne dla zdrowia dziecka i powodują wielonarządowe uszkodzenia ciała, które mogą się objawić po kilku latach. Nawet nie chce mi się myśleć. I to jest to o czym kiedyś pisałam, że trzeba być odpowiedzialnym za to co się robi, żeby innym niewinnym osobom krzywdy swoim działaniem nie wyrządzić.
new*life napisał(a): Na koniec tej sprzeczki powiedział mi złośliwie, że sobie jedzie i może jeszcze z kimś się dzisiaj spotka. Odpaliłam: „jedź, i d..py daj, bardzo to lubisz”, na co on przytaknął zgryźliwie, że tak, da i że to lubi… Nie ma to jak konstruktywna wymiana poglądów.
Ale spoko, dojechał do domu i jakby nigdy nic zadzwonił z najnowszymi rewelacjami jakie go spotkały po drodze… I że jedzie jutro do jednego… kolegi w sprawach służbowych (mają takowe).
I to jest własnie ta perspektywa. To jest właśnie ten cud, na który czekasz. Jak dla mnie nadal nic nowego.
---------- 11:40 ----------new*life napisał(a):A moja wizyta u psycholki? Cóż, ogólnie to nic mi nie poradziła może poza tym, że potrzebna mi indywidualna terapia… No i żebym wreszcie zaczęła coś robić a nie tylko chodzić po psychologach... :p
No i wiesz co? I miała rację, jeśli liczyłaś na to, że psycholog za Ciebie rozwiąże sprawę lub poda Ci cudowne lekarstwo. I miała rację, że powinnaś iść na terapię indywidualną, żeby wyjść psychicznie z tego, w co depnęłaś.
Myslałaś, że terapia zmieni wszystko bez Twojego działania w każdym dniu? Działac to Ty musisz sama, ale w obranym wczesniej kierunku. I takie równorzędne działania: terapia i naprawianie swojej rzeczywistości daje efekt. Jako przykład mogę podać dodusia (tak właśnie Cię doduś odbieram, tzn. Twoje działanie), praca na każdym poziomie, zaangażowanie. Pewnie i upadki sie zdarzają i zwątpienia, ale nie brakuje wiary, samozaparcia. To jest dla mnie próba naprawiania swojego życia. To jest dla mnie wyzwanie, któremu warto poświęcić wiele.
Jeśli Twoim celem jest "naprawa" postępowania Twojego "partnera" to będzie to klęska. Po pierwsze jeśli nie będzie się chciał zmienić to się nie zmieni i ty go również nie zmienisz. Po drugie orientacja seksualna to podobno (nie znam się) nie choroba i terapia nie uleczy. Po trzecie jemu jest z tym dobrze jak widać po jego chamskich, a po Tobie spływających jak po kaczce odzywkach. Po czwarte żadna Twoja terapia nie zmieni jego.