Pisałam Wam tyle razy o mnie o moim super facecie...O 13- letnim byciu razem...
Kilka dni temu tak strasznie pokłóciliśmy się, że byłam o krok od wyprowadzki do mamuni.
To nie jest jakaś nowość, że się kłocimy, bo kłótnie róznego kalibru sa u nas od zawsze. Kłocimy się tak, że czasem szyby drżą i tynk leci ze scian. Ale zawsze jakoś szybko godziliśmy się.
Tym razem zaczełao się od tego, że nie pocięłam listków szpinaku, co mojego lubego naprowadziło na myśl, jakoby moja inteligencja była równa inteligencji pęku słomy. I tak z coraz większą złościa doszło do tego, że on na mnie ruszył z krzesłem, a ja polałam go wodą i dałam w twarz.
Przekroczylismy jakąś granicę... pierwszą moja myślą było- uciekać do mamuni...Bo jeśli, ktoś, kto twierdzi, że kocha, potrafi zamachnac się krzesłem- no, to dobrze nie jest.
Ale tak miedzy atakami okropnego płaczu i zalu, i użalania się nad sobą, wlazło mi w głowę, że przeciez to nie jest tak, że jakiś posrany szpinak potrafi przekreślić tyle dobrych chwil i tyle lat wspólnego zycia...
I przeprosiłam go... ale on nie przyjął przeprosin
Wiec postanowiłam, ze pogadamy...
I on powiedział, że ok, pogadajmy...
No, ale skończyłoby się tak, że znowu pokłócilibysmy sie... No to postanowiłam napisać list do niego. I tak nie moglam spać...
Pisałam kilka razy, mocząc papier łzami, aż wyrzuciłam wszystkie ataki (tzn.moim zdaniem wszystkie) i zostawiłam tylko konkret.
Nie pisałam o moich pretensjach, bo to było raczej takie zaproszenie do rozmowy, bo pomyślałam, że jeśli to zaproszenie przyjmie, to bedę miała okazję i tak powiedzieć o tym...
gdyby zaproszenia nie przyjął, byłam zdecydowana wyprowadzić się.
A gdybym się wyprowadziła- to nie po to, żeby wracać. Nie zrobiłabym tego mamuni, nie chciałam robić przedstawienia, nie chciałam stawaić go pod ścianą i nie chciałam też prokokować go do tego, żeby gonił kroliczka...
Po jakims kolejnym dniu, lub dwóch,w końcu do tej rozmowy doszło.
Mój miły też się zastanawiał, czy dalej chce być ze mna, też mu było szkoda tych lat, też bładził we wspomnieniach...
Staneło na tym, ze spróbujemy...
I próbujemy
Czemu pisze o tym teraz?
Bo podziwiam Was- piszących tutaj.
Za to, że potraficie schować ambicje do kieszeni, napisać o rozterkach, wywalic cale swoje bolące miejsca- być moze na atak.
Bo sama wtrącam się w Wasze zycie, a nikt mi jeszcze nie powiedział- spadaj, zostaw swoje "madrości" dla siebie.
Zaufanie, którym mnie obdarzacie- zobowiązuje. Przynajmniej ja tak czuję.
Ja sama zdecydowałam, bedąc chyba na jakimś zyciowym zakręcie że zostane z tym sama. Teraz troche żaluje.
Gdyby wszyscy robili tak, jak ja- nie byłoby tego wspaniałego forum.
No! dziękuje Wam