Środek nocy... a ja nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie wiem z jakim zamiarem to piszę, ale dzieje się ze mną ostatnio coś nie dobrego chyba... Nie wiem czy mam być zła na siebie, czuję jakąś pustkę straszną... Nic mi nie sprawia radości. Na Sylwestra mój Ł miał ochotę wyjść, a mi się chciało położyć spać i to nawet przed fajerwerkami. Jakoś nie bawi mnie nic. Zmusiłam się dla niego i wykorzystaliśmy zaproszenie od mojej siostry. I tak szybko wróciliśmy... nie chciało mi się siedzieć. Od długiego czasu staram się nie zwracać na to uwagi, ale coraz mi trudniej.
Przypominają mi się wszystkie przykre rzeczy, o których nie chcę wcale myśleć, staram się uczyć, wychodzę na poszukiwanie pracy, ale to nie pomaga. Do wszystkiego się zmuszam a i tak zdarzyło mi się przespać cały dzień... Możecie się śmiać, ale jakoś dochodzi do tego wszystkiego straszna tęsknota po stracie mojego Maksa. Nie raz myślę, analizuję co mogłam zrobić lepiej, by on nie cierpiał, jak mogłam rozmawiać z ojcem,by nie utrudniał. Czuję się strasznie winna, że nie miałam gdzie zabrać psa, by nie słuchał krzyków ojca, jego złości, wyzwisk w kierunku weterynarza... masę tego jest. Czuję pustkę po nim, pamiętam wszystko, całe to zakończenie...
Przygasiła mnie sytuacja w pracy, przeraża mnie szukanie kolejnej, ale i tak się zmuszam, tracę przy tym mnóstwo nerwów i nie śpię po nocach, tak jak teraz...
Robię podejścia, staram się powtarzać sobie pozytywne rzeczy, zachęcić do rozpoczęcia dnia, ale nie działa na mnie to tak, jak kiedyŚ. Nie było rewelacji, ale szło mi to lepiej. Nie wiem co sie dzieje, mam wrażenie, że wszystko mi się rypie, a ja nie umiem sama na siebie zadziałać, pozytywnie się nastawić. Chodzę przygnębiona a przecież muszę sobie jakoś poradzić, tylko nie wiem jak, nie mam pojęcia i nie wiem gdzie mam szukać odpowiedzi