Cześć,
jestem stosunkowo młoda, mam 17 lat. Jestem za młoda, by TAK czuć. W podstawowce poznałam chłopaka, na którym teraz mi bardzo zależy. Po krótce: w 6. kl. podst. byłam po przeprowadzce. Wraz z przeprowadzką na wieś, zmieniłam się nie do poznania. Z radosnej dziewczyny, której było wszędzie pełno stałam się milczkiem, bałam się ludzi, wszelkich kontaktów z nimi. Wszystko dlatego,że w tym samym okresie zostawiła mnie bardzo dobra koleżanka. I pojawił się on, NOWY. Zjawił się nie wiadomo skąd. Wszyscy chcieli go poznać. Bedąc w tak młodym wieku, już był duszą towarzystwa. Któregoś dnia zagadał i do mnie, ale ja się bałam. Nie powiedziałam nic, obdarzając go tylko nikłym uśmiechem. Przyszło gimnazjum, poznałam nowych ludzi. Rodzice wymagali ode mnie naprawdę wiele, więc się starałam. Świadectwa z czerwonym paskiem, wygrywane wszelkie konkursy, reprezentowanie szkoły, coraz częstsze gratulacje ze szkoły składane na rękach moich rodziców. Wydawałoby się, wspaniale, nie? Nie było mi wspaniale. Moimi znajomymi byli ludzie równie ambitni, jak ja. Zazdrościli, a ich działania , hmm..no krótko mówiąc, podkładali mi nogę i tylko czekali,aż się potknę. W tym okresie wróciłam do przyjaciółki z dzieciństwa. Wirtualnie (czyt. internetowo, ponieważ ona się przeprowadziła 200km ode mnie). Pomagałyśmy sobie wzajemnie. I w 2. gim. znów na drodze mojego życia pojawił się ON. Napisał do mnie na jednym z portali społecznościowych. Podobały mu się moje notki, choć pełne smutku i żalu. Chciał mnie lepiej poznać. Poddałam się temu. Zaczęłam wychodzić z nim i z jego ekipą i tym sposobem, wraz z początkiem trzeciej klasy zaczęłam próbować coraz to nowszych rzeczy. Wtedy jeszcze papierosy, zioło, narkotyki uważalam za największe gówno na świecie. W zamian za to piłam. Piłam coraz częściej, coraz częściej wychodziłam. W drugim półroczu moja sytuacja szkolna nie była już tak kolorowa, jak zawsze. Ogarnęłam się. ON był moim przyjacielem, naprawdę mi pomagał. Ja pomagałam jemu. Zaczął mi się podobać. Teraz myślę,że po prostu przyzwyczaiłam się do niego i chciałam spędzać z nim więcej czasu. Tymczasem on po raz trzeci wszedł w związek z tą samą dziewczyną. Poznałam ją. Zaprzyjaźniłysmy się. Ona wiedziała,że wiem o NIM więcej niż ktokolwiek inny. Nadeszły wakacje, tuż przed liceum. Dzwoniła do mnie coraz częśćiej z prośbą o pomoc. Nie wiedziała, co się z NIM dzieje i nie rozumiała jego zachowań. On rozmawiał ze mną o tym samym. Mówił, jak bardzo ją kocha, ale jak ona go krzywdzi i jak ON krzywdzi ją. Ona mówiła o tym samym. Każdą ich kolejną kłótnię kończyłam ja, bo oboje zwracali się do mnie z prośbą o pomoc. Pomagałam im trwać. Aż w sierpniu spotkałam się z nią i usłyszałam dwa słowa, wypełnione złością, zawiścią. Nigdy nikt nie powiedział mi takich słów prosto w oczy. Powiedziała krótkie: nienawidziłam Cię cały czas i prosze, zostaw go w spokoju. Chciałam, by był szczęśliwy, więc zostawiłam. Odsunęłam się maxymalnie. Długo potem pisał, nie odpisywałam, w końcu dał sobie spokój. W roku szkolnym parę razy się na siebie natknęliśmy, ale zawsze było to otoczone jakimś smutkiem. Koniec roku szkolnego, koniec pierwszej klasy i wieeelka impreza! Wtedy nasz kontakt na chwilkę się odnowił, a ja uświadomila msobie, jak bardzo za nim tęsknię, i że wszelkie próby wyciszenia innymi znajomymi wcale nie pomogły. Każdego kolejnego człowieka porównywałam do niego. Cóż, parę dni i znów koniec. Nie napisałam, on też nie. W końcu, po miesiącu się odezwał. Zaczęliśmy pisać (tak, póki co tylko pisać) na dobre. Miał problemy ze swoją dziewczyną, cały czas tą samą. Powiedział,że czuje,że nadchodzi koniec. Wspierałam go, radziłam. Przetrzymali jeszcze 2 miesiące i ona go rzuciła. Załamał się. Od tamtej chwili nieustannie przy nim byłam. Byłam w nim zakochana i kochałam go. Tak myślę. Powoli dochodzę do teraźniejszości. Kilka miesięcy później pocałowalismy się, po alkoholu. Oboje udawaliśmy,że to tylko zabawa. Niestety, z mojej perspektywy coraz częściej zdarzały mi się takie 'zabawy'. W liceum bardzo zmieniłam sie na niekorzyść. Nieustanne imprezy, alkohol, papierosy, parę razy zioło. Raz o mało co nie doszło do utraty dziewictwa z zupełnie obcym facetem, w dodatku starszym o jakieś 8 lat! Prawie nie było imprezy, na której nie zaliczyłabym pocałunku z kolejnym kimś nowym, a mimo to, ON nadal się ze mną przyjaźnił, nadal mnie szanował. Sam również nie był taki grzeczny, też zdarzały mu się taki 'zabawy'. Jednak przestaliśmy się tym przejmować. Zaczęliśmy mieć na wszystko tzw. 'wyjebane', uważaliśmy życie za jedną wielką zabawę. No może nie życie, ale przynajmniej lata młodzieńcze. Po tym pocałunku we mnie jakby się coś zmieniło, chciałam więcej. Już nie wystarczała mi przyjaźń. W międzyczasie poznałam innego kolegę, teraz już mojego przyjaciela, nazwijmy go na potrzeby tego postu - X. X jest taki sam, jak ja. Ten sam problem - zakochany w swojej przyjaciółce, która nieustannie zaznacza ich wspólną przyjaźń. Postanowiłam temu pierwszemu wyznać wreszcie, co czuję. X mnie w tym wspierał. Poszłam na spotkanie, powiedziałam co nieco. Okazało się,że ON też coś po tym pocałunku czuł, ale w efekcie końcowym do niczego nie doszło i nigdy nie dojdzie. Nadal mamy być przyjaciółmi. Wróciłam ze spotkania prosto na kolejną domówkę. Upilam się, to juz standard. Przyjaciel X troszkę też i doszło między nami do czegoś. Pocałowaliśmy się, ale nie raz, nie dwa. Całowaliśmy się bite 3-4 godziny. I nie były to zwykłe pocałunki, bawiliśmy się tymi pocałunkami. Coś wspaniałego ! W międzyczasie smsowaliśmy ze swoimi 'wybrankami', ale jakoś nie było nam to w smak. Rozstaliśmy się z przeświadczeniem,że to się tak nie skończy. Zamierzalam mu coś powiedzieć. Rozmawialiśmy, bardzo niepewnie, ale rozmawialismy. Parę dni później nadszedł sylwester. Niesttey nie spędzalam go ani z NIM, ani z przyjacielem X. Po tych pocałunkach jakby się uwolniłam od NIEGO, nastąpił przewrot o 180 stopni w moim sercu. Z całego serca chciałam spróbować z X, nadal chcę, tylko już troszkę mniej, bo przyszedł strach. W sylwestra miałam do X pojechać, ale znów się upiłam. Znów się z kimś pocałowałam. I teraz, teraz nienawidze siebie. Zrozumiałam, jak bardzo się zeszmaciłam. Opowiedziałam o tym wszystkim dwóm przyjaciółkom, i myślę,że powoli je tracę. Straciły do mnie wszelki szacunek. Sama go do siebie stracilam. Postanowiłam,że więcej się nie upiję,że nie tknę alkoholu, bo po procentach nie jestem sobą. Czy jest coś jeszcze, co mogłabym zrobić? Jakoś to wszystko naprawić?
PS Chciałabym spróbować uwolnić się od NIEGO i spróbować z X, ale nie wiem, czy powinnam. X też by chciał. ALe wszystko powoli, stopniowo... a ON, non stop z nim piszę, non stop przy nim jestem. Napisał,że tęskni za mną, nazywa mnie misiaczkiem. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.