Przez 6 lat praktycznie codziennie razem, wszystko robiliśmy wspólnie. Zerwaliśmy kontakty z wieloma znajomymi, nikt nikogo do tego nie zmuszał samo wyszło (poza jednym wyjątkiem). Z perspektywy czasu widzę, że to jedna z najgłupszych rzeczy jaką można zrobić w związku.
Jakiś czas temu zaproponował wspólny wyjazd, jednak nie mogłam akurat w tym terminie. Zaproponowałam przesunąć to o pół roku, ewentualnie niech jedzie sam. Zgodził się na zmianę terminu gdyż wciąż powtarzał, że nie chce jechać beze mnie, że się zatęskni etc. Tydzień po naszej rozmowie oznajmił mi, że jednak jedzie z ludźmi poznanymi w necie. Pojechał na ponad trzy tygodnie, wiem ze to nie długo, ale do tej pory nasza najdłuższa rozłąka trwała max. 3 dni, w dodatku brak możliwości rozmowy przez telefon pogarsza sytuację, ale nie o to chodzi...
Z jednej strony cieszę się, że pojechał, że odpocznie, zwiedzi nowe miejsca, pozna interesujących ludzi, będzie szczęśliwy. Niestety z drugiej strony mam do Niego żal o to, że na początku tak bardzo się zapierał i bardzo szybko zmienił zdanie. Nie chcę tego czuć, czuję się z tym okropnie, ale co jakiś czas ten żal powraca i nie chce zostawić. Najgorsze, że czasami ten żal przeradza się w sarkazm, w brak wiary w Jego tęsknotę, o której mnie zapewnia. Tak bardzo chciałabym się pozbyć tego uczucia, ale nie mam pojęcia jak