kajunia napisał(a):Maks dzięki za te uwagi, myślę że są bardzo przydatne i konkretne!
Masz racje, moje relacje są właśnie takie jak mówisz- zerojedynkowe
Zupełnie tak jakbym nie wiedziała jak się po prostu z kimś zwyczajnie kolegować.
Czy dobrze mi się kojarzy, że jesteś buddystą?
Si, si... jestem sekciarzem, hehehehe
Już Ci mówię skąd takie mam myśli:
1. patrząc bardzo egoistycznie na swoje interesy w życiu (a co! nie wolno? wolno, póki się nie krzywdzi ludzi!), warto mieć nielicznych, baaardzo bliskich przyjaciół przez duże P, ale nie warto - a nawet nie należy! - opierać o nich całego swojego życia. Nie wciskam Ci, że powinnaś walczyć o tabuny przyjaciół - wręcz przeciwnie, wybieraj taką wersję jaka Ci odpowiada. Możesz bowiem np. preferować przyjaźnie bardziej refleksyjne, "głębsze", nastawione na dialog i rozmowę z drugim człowiekiem. Taką poezję śpiewaną a nie hard rock. I to jest OK - ale nadal warto mieć ludzi w różnej odległości od swojego centrum, a nie tylko bardzo obcych i bardzo bliskich.
2. Zacznij od absolutnego i bezkompromisowego zaakceptowania i pokochania siebie. No, gdybyś wzięła się za mordowanie emerytek w celach rabunkowych
, to odpuść sobie tę bezwarunkowość akceptacji siebie
ale przed takimi decyzjami bierz swoje życie takim jakim jest. Jestem niedoskonała? No i OK! Chcę to zmienić? Też super! Udało się coś zmienić? Wspaniale! Nie udało się czegoś zmienić? No trudno, lepiej gdyby się udało, ale i tak nie ma tragedii, nie ma co dramatyzować - wciąż jestem OK!
3. Zmianę myślenia o sobie trzeba zacząć od zmiany myślenia.
Wiem, brzmi strasznie głupio, ale poczytaj sobie o Racjonalnej Terapii Zachowania bądź Terapii Simontona - to terapia dla ludzi onkologicznie chorych, polegająca na zmianie ich podejścia do swojej choroby i życia. Polega właśnie na uporczywej walce ze swoim negatywnym myśleniem. Jest to jak najbardziej akceptowana przez świat psychologii technika zmiany swojego życia. Działa.
4. Pamiętaj, że zmiana to PROCES a nie jednorazowy cud, i licz się raczej z trwającym w czasie rozwojem, a nie nagłym "uzdrowieniem". Możesz np. potraktować to jako fantastyczną przygodę zmieniania siebie. Czy to nie jest aby miła perspektywa?
To tyle moralizatorskiego ględzenia. Mogę Ci tylko dodać, że sam byłem bardzo wycofanym człowiekiem. Nie jestem teraz gwiazdą imprez, ale mam swoje charakterystyczne poczucie humoru, i jeśli chcę, umiem być bardzo aktywny i obecny w towarzystwie. Naturalnie nadal nad sobą pracuję - widzisz, ja się kiedyś jąkałem bardzo mocno, mój sukces z ostatniego czasu to umiejętność zapytania człowieka na ulicy o drogę czy jakiekolwiek info (jeszcze dwa lata temu nie byłem taki odważny). W najbliższym okresie zaś czas uczyć się biznesowych rozmów z kontrahentami oraz takiego uczonego i "intelektualnego" (choć kretyńskiego) bla bla bla z ludźmi z tzw. towarzystwa. Też to zrobię!
Niemniej jednak nadal mam czasami ochotę na dłuuuuugie chwile samotności. Kiedyś jako dzieciak szedłem na wagary i łaziłem samotnie cały dzień po lasach... Ot tak, żeby uciec od ludzi, hehehehe. Teraz nie muszę uciekać od ludzi - ale stare nawyki wracają, tyle, że w dobrej formie. Coraz częściej chcę na kilka tygodni wrócić do mojego rodzinnego domu i pójść na całodzienne wagary od życia do mojego lasu... Nie przeszkadza mi to w cieszeniu się ludźmi!
Można mieć kawałek duszy roześmianego uczestnika spotkań towarzyskich, a zarazem samotnika, chodzącego swoim ścieżkami...
dobra, czas znowu do wyra!
dobrej nocy i nos do góry!
Maks