Wiesz, kiedyś też tak miałam....
Długo zajęło mi odkrycie, że to nie świat jest do d..., że to nie moje życie jest be, że to nie ja jestem do kitu, a moje podejście do wielu rzeczy, a raczej moja niska samoocena.
Nie ma takiej lekkości umysłu, coby się wszystko udawało...
Jest taka lekkość umysłu, przy której niepowodzenia nie rujnują życia, nie poddajesz się rozpaczy, tylko po krótszym lub dłuższym przetrawieniu tematu idziesz dalej.
Nie byłam na żadnej terapii, do wszystkiego doszłam sama, bo mam otwartość na świat/ludzi, która pomaga. Każdy spotkany człowiek może być inspiracją, nauczycielem, kwestia, czy damy mu taką szansę. Nawet głupcy mają swoją opowieść.
Wiem, co mnie motywuje, oczywiście miłość, pochwała, satysfakcja, że coś mi wyszło, to mi daje powera..
Demotywuje mnie natomiast narzekanie, czarnowidztwo, zniechęcenie innych, taka gnuśność dookoła. Staram się omijać takich ludzi i sytuacje, albo zmieniać rzeczywistość, żartem, śmiechem, czym się da.
Na początek fajna lektura, czytana z namysłem: Nathaniel Branden "6 filarów poczucia własnej wartości". Polecam, oczywiście są rozdziały, które nie wciągają, ale ogólnie dużo mi ta pozycja pomogła ponazywać, poukładać.
Też nie lubię zblazowanego towarzystwa, ale nawet w takim gronie znajdzie się ktoś ciekawy (oprócz nas oczywiście
), trzeba tylko się się nie zamykać...
pozdrówka - D.