Sinuhe ma moralniaka

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Sinuhe ma moralniaka

Postprzez Sinuhe » 9 paź 2007, o 18:12

Jestem zmęczony...
Wstaję rano po niby 8h snu, z czego rzeczywiście większość przesypiam i jestem zmęczony.
Przeprowadziłem się, mieszkam "na swoim" - mam wreszcie czas na korzystanie z samotności, której tak chciałem i okazuje się, iż nie potrafię za bardzo sobie z nią radzić.
Wolna chwila to bezmyślne gapienie się w komputer, czasem jakiś film - a do kupy jedna wielka bezczynność.
Oprócz jednego.
Od czasu do czasu wyjście na piwo...
Na tyle, ze ostatnio się przeraziłem.
Drzemka na stole w podłej lumpowni potrafi dać do myślenia.
Zresztą, co tu nie mówić - przecież praktycznie w pewien otępiający sposób coś jest nie tam.
Ale chyba najbardziej ruszyło mnie to, że kolejny raz okazałem się sam już nie wiem kim w oczach kumpla, którego cholernie szanuję. I zazdroszczę mu jego postawy dobrego, porządnego faceta, który po prostu szanuje się i jest wartościowym człowiekiem.
Ktoś mi tam powiedział: nie martw się, nie było najgorzej, inni przecież...
Nieważne.
Od niego usłyszałem coś wartościowego.
Mówię mu, że wolałbym zrezygnować z planowanego wyjścia razem a on mi: ja się bardziej boję, ze narobisz siary.
Jedna z lepszych szczerości okazanych mi.
Raz na miesiąc, dwa przegnę. Doleję do dupy tak, że to przesada.
Nie spędzam weekendów w barze, czasem wieczorem jedno, dwa piwa do filmu.
Niby uspokaja, niby mówi - chłopie pijesz rzadziej od kolegów.
No tak - przegnę, potem poczucie winy.
A przecież mam świadomość, że okresy abstynencji są dla mnie wynikiem strachu i wstydu.
Bo, jak popiję, to choć może raz na miesiąc, czy dłużej, to czasami bez hamulców, do bólu, bez włączenia się granicy - nigdy jej nie miałem.
Przecież wiem, że jak mam na drugi dzień wolne, mam gdzie zanocować, to nie czuję niczego, co by mnie hamowało.
Przez lata hm... w sumie nie więcej, kilka razy do roku, ale jednak wiem, iż sam to oceniam, jako coś niebezpiecznego.
Tym bardziej, że nikt a ni nic mnie wtedy nie obchodzi.
I wyłazi czasem ze mnie wtedy cholerny bydlak. Prymityw najgorszego rzędu.
To jedna sprawa.
Ale tak naprawdę nie do końca o tym chciałem pisać.
Choć hm... kiedyś może okazać się, iż będę miał gdzieś wstyd i poczucie winy. Taka myśl jednak każe mieć hamulce...
Przecież jednakże wiem, iż dopiero coś takiego potrafi mnie pchnąć do zabawy, do poczucia uczestnictwa.
Nie czuję bliskości.
A raczej czuję ją cholernie rzadko. Może właśnie czasem sobie ją uświadamiam.
Zdałem sobie kiedyś sprawę z obrzydliwej rzeczy. Strach potrafię w pełni poczuć wyłącznie wtedy, gdy ja jestem zagrożony.
Choć czasem wiem, że włączyć mi się potrafi, gdy chodzi o kogoś bliskiego.
Brat, siostra, mama - ostatnio babcia.
Myślę, że blokuję się przed emocjami ze względu na strach przed strachem. Przecież wiem doskonale, że nie potrafiłem nigdy nikogo kochać inaczej, niż przez pryzmat strachu. Strachu, że utracę, strachu, że ktoś odejdzie w taki, czy inny sposób.
Uciekam przed emocjami. Wciąż i bez przerwy.
Nie radzę sobie z nimi.
Tak, lata temu chodziłem do psychologa, bo nie wytrzymywałem ich rozregulowania. Zebrałem potem to do kupy i znalazłem sposób na uciszenie.
Takie manipulowanie życiem, by nie czuć nic, poza drobną kontemplacją. Nic, co by sięgało głębiej.
Wiecie - wyobraźcie sobie no hm... sytuację intymną. Niby wszystko ok, ale przecież po prostu odwalam pańszczyznę. Wszystko super, ale poczucie, że kocham się z kimś wedle podpunktów:
1. Teraz to...
2. Teraz tamto...
W głowie równie dobrze może być tabliczka mnożenia.
Na dłuższą metę większą frajdę sprawia mi bycie samemu, niż mechaniczne cholera wie co.
W sumie na dziś to już chyba nawet nie pamiętam, jak to jest ha ha...
Jako dziecko i nastolatek byłem typem nadwrażliwca.
Nie radziłem sobie z nadwrażliwością i poszedłem w brak emocji.
I tak samo to się nie sprawdza.
Jakoś warstwa, w której się to dzieje jest obserwowana przez inną, co jest każdą obserwowaną rozczarowana.
Ludzie jakoś żyją funkcjonując ze sobą.
Dla mnie to w głębi ducha jest odczuwane, jako kłamstwo tego, że naprawdę żyją tylko obok siebie. Choć wiem, że się mylę.
Szybko się czymś nasycam. Czasem w obsesyjny sposób.
A potem jest czas apatii, letargu.
Jestem zmęczony.
Kupuję książki, których nie czytam.
Patrzę tępo w sieć przebiegając po artykułach, wyławiam parę wyrazów. To samo w gazetach.
To samo w pracy.
Kiedyś moje "ja", psychika legła w gruzach.
Odbudowałem ją od nowa.
Ale bez czaru, bez jakiejś magii, bez niedopowiedzeń.
Choć buntuje się coraz bardziej przeciwko temu, jak mechanicznie pojmuję świat, to przecież nie potrafię być tym romantycznym, wrażliwym człowiekiem, co ileś lat temu.
Potrafię zrobić dobre wrażenie - a potem wyłazi ze mnie chamski bydlak. Potem okazuje się, iż poza paroma przekleństwami nie mam wiele do powiedzenia.
Znajomi potrafią zażartować, jakoś znaleźć tą słowną kotwicę do rzucenia czegoś nieznajomemu. Mistrzem to jest już mój brat.
Ja nie potrafię. Z reguły albo mi się nie chce, albo nie potrafię.
Przecież lata temu potrafiłem być duszą towarzystwa.
A może tylko małpą towarzystwa.
Gdzieś zdechł polot, zrozumienie, empatia.
Gdzieś zdechł człowiek, co potrafił być megamózgiem, łapiącym wszystko w lot.
Nie potrafię już dziś tak się koncentrować, tak kojarzyć, nie ma we mnie za grosz błyskotliwości. Szybko się męczę, szybko nasycam.
Jestem otępiały, bez mobilizacji, bez chęci.
Mozę na spokojnie, może bez szarpaniny, ale dopadło mnie to samo, co lata temu.
Nauczyłem się otrząsać z czarnych myśli, nauczyłem się podchodzić do siebie wręcz chirurgicznie.
Ale to się też nie sprawdza.
Moja terapia nie była terapia dla DDA - pozbyłem się depresji. nauczyłem się kochać jakoś siebie, świat, ludzi. Od dłuższego czasu jednak to się okazuje chyba złudzeniem.
Już rok, dwa lata temu czułem, że straciłem rozpęd.
Ot pozbieranie się do kupy to nie taka trudna sprawa.
Tyle, że to jedynie substytut a nie wiem, co dalej.
Obawiam się, iż mój wstyd, poczucie winy, brak pomysłu na życie zamienię kolejny raz na teatrzyk i jakieś tam cierpiętnictwo a nie poradzę sobie tak, by dokonać zmiany siebie.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez bunia » 10 paź 2007, o 09:20

Rozpedzony pociag tez zwalnia i zatrzymuje sie na stacjach....nie wszystko musi byc caly czas perfekt....sa okresy "przestoju" i nie powinno sie z tego powodu wpadac w dolek....wiele dla siebie zrobiles i chyba naturalana rzecza jest,ze nie da sie byc na wysokich obrotach caly czas....pewnie przydalby Ci sie maly urlop...jakis wyskok w plener aby zmienic moze otoczenie,przezyc cos nowego aby nabrac sily i inspiracji.
Pozdrawiam cieplo :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez frakt4l » 10 paź 2007, o 22:05

Cześć Sinuhe,

Zabierałem się trzy razy żeby Ci coś napisać.. heh nie wiem sam czemu.. może dlatego, że czytając Twoje słowa... widziałem kawałek siebie...

No, ale skoro już zacząłem pisać z nastawieniem, że tym razem skończe - do dzieła ;]

Nostalgia, smutek, litość nad samym sobą... pustka - takie miałem skojarzenia czytając Ciebie... i tym bardziej jest mi ciężej pisać pamiętając bardzo wyraźne i... głęboko analityczne wpisy jeszcze na starym forum...

Sens i Cel - co za tym może iść.. nadzieja i wiara? Pytanie brzmi dla każdego z tych słów:"w co i czego?"
Jedno życie mamy to jest chyba największy pewnik - dobrze gdy potrafimy przejść przez nie lekko i przyjemnie - bez zadawania zbędnych pytań: Po co? Dlaczego? ... ale nie zawsze życie jest dla nas tak łaskawe a wtedy nie pozostaje chyba nam nic więcej jak rozbić się o te monumentalne pytania: Czy moja Wiara w Cel życia ma Sens? ... możemy mieć tylko nadzieję że tak.

Czas ciągle weryfikuje nasze wybory i pociąga nas do odpowiedzialności za nie - zmieniamy się. Każdy w swoją stronę. Ktoś wyjechał w świat, ktoś ma już 2'ke dzieci... Otoczenie w którym żyjemy wymusza, w różnym stopniu, weryfikacje naszego postępowania właśnie na jego tle. Brutalnie wymusza.

Nie chce, żeby moja wypowiedź napawała pesymizmem, ale tak jak powiedziałem, w Twoich słowach widziałem kawałek siebie. Często zastanawiam się czy w dobrą strone ide, czy to co robie jest właściwe i równie często czuje Strach, że jednak nie. Choć poprawinie "politycznie" ;] to wracając wspomnieniami do przeszłych lat czuje że coś się po drodze wytarło, wyblakło i zmieniło smak.

Pozostaje tylko przyjąć to.. heh... czego zmienić się nie da i zmieniać to co się da... pozostaje Wierzyć i mieć Nadzieję.

Czego bardzo Ci życzę,- spokoju ducha.

Pozdrawiam frakt4l.
Avatar użytkownika
frakt4l
 
Posty: 90
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 18:59

Postprzez Sinuhe » 11 paź 2007, o 16:56

Dzięki Wam za wpisy.
Mam nadzieję, że jestem w trakcie osiągania czegoś.
Idzie to bardzo opornie - zarówno zawodowo, jak i życiowo.
Coś tam powoli kiełkuje i mam na co czekać, jeżeli chodzi o pracę i realizację zawodową.
Poczekamy, zobaczymy...
Co do wyskoku - chyba się mi uda to zrealizować. W kraju pojawi się kolega, z którym studiowałem a teraz to pan dr na zachodniej uczelni.
Więc szykuje się wyjazd w góry :)
Może oleję w ogóle jakieś zajęcia na podyplomówce i wyskoczę połazić ;)
Ale tak naprawdę przydałaby się emigracja z wewnątrz siebie na zewnątrz ha ha.
Albo w drugą stronę, by odnaleźć z powrotem to o czym zdawało mi się, iż to utraciłem...
Chyba czas poczytać jakąś poezję zamiast mechanikę kwantową :P
Zachwyt wobec czegoś oszałamiająco ogromnego ma tą wadę, iż zdarza się dość rzadko a radość z codzienności łatwiej się napędza :)
Nie za bardzo już bliskie są mi słowa "sens" i "cel".
Zbyt mocno zredukowałem ich znaczenie wybiegające poza to, co oczywiste.
Eh... Nie chcę jakiegoś usilnego szukania tego wszystkiego, co trąci mi jakimś new age i podobnymi sprawami. Za bardzo czuję agresję poczucia wtajemniczenia na sztandarach podniecania się nademocjonalnością i przerostem poczucia przekonania, że "się wie"...
Zazdroszczę nieraz ludziom, którzy są mądrzy i dobrzy prostymi słowami i jednoznacznymi zasadami.
Czasem myślę, że ludzie, co nie zadają za wiele pytań a jakoś potrafią być cząstką Wszystkiego taką nie walczącą, taką najbardziej na swoim miejscu wiedzą więcej od wszystkich poszukiwaczy co jakiś czas żyjących w złudzeniach, że właśnie jakąś istotną prawdę poznali.
Chyba istotniejsze jest poczucie spełnienia, niż mierzalny wymiar czegokolwiek.
Jasne - dreszczyk emocji, satysfakcja, skok nad poprzeczką są fantastyczne.

Łapię się na tym, że niespecjalnie dla mnie istotny jest brak odpowiedzi.
Raczej większym problemem jest to, że nie wiem, jakie pytania zadawać.

A na marginesie Frakt4l - znasz jakiś programik do rysowania fraktali na Linuksa?
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez prince » 11 paź 2007, o 23:22

Witaj Sinuhe
Wspaniale wszystko opisałes.I pod większością z tego mógłbym i ja się podpisać.Nie ma co,syndrom DDA to rzeczywista sprawa.
Też mam słabość do alkoholu.Jak pomysle jakie wiochy robilem "pod wplywem" to az nie chce sie gadać.Spałem i na stole w lumpowni,i na dworcu,w śniegu,przy drodze.Raz aresztowany(ale pomimo upojenia udalo mi się przekupic gline i mnie wypuscili-nie ma jak policja :wink: ).Dolewałem "do palnika" ze az iskry szły.
To ciekawe...mam opinie człowieka spokojnego,opanowanego,uśmiechniętego,nie wpadającego w rozdrażnienie,łagodnego,pacyfisty..Ale kilka razy w moim życiu,po tym jak przetrzeżwialem po ostrej bani,usłyszałem słowa:"Nie wierzę że to zrobileś(lub powiedzialeś),to nie byles Ty,jakiś diabel w Ciebie wstąpil".Żenada.

A druga sprawa do której w jednym zdaniu sie odniosę(bo piwo popijane żołądkową czy jakos na odwrót,jednak robi swoje :) ),to ten sens,cel życia.
Często jest tu o tym pisane,ludzie mówią o braku sensu,ale jednocześnie są nastawieni 'anty' na każdy argument ze jednak zycie ma sens.Jak sie człowiek uprze to zaneguje wszystko,ale chyba nie o to chodzi.Ludzie chcieliby zeby zycie mialo sens ale z drugiej strony są swiecie przekonani ze to niemozliwe.Pragnienia stoją w sprzeczności z ich wyobrazeniami rzeczywistosci.Ja u podstaw takiej postawy widzę strach,przed zmianami,poswięceniem,zmianą sposobu myslenia.
Wierzę w Boga.I wiem ze tylko podążając w tym kierunku moge znależc sens.Tylko wiara w istnienie Boga,moze dac odpowiedż na kluczowe,egzystencjonalne pytania.Nic innego ich nie daje.Na marginesie dodaję ze moja wiara nie ma nic wspólnego z rzymskokatolickim wyobrazeniem i sposobem wielbienia Boga.Każdy kto trzeżwym(hehe i kto to mówi)okiem,pozbawionym zaściankowo-tradycyjno-rodzinno-moherowego zacmienia, spojrzy na ten kościół,dostrzeże ze tam nie ma Boga.Czytam Pismo Swiete i dzięki niemu zdobywam troche sil i dowiaduje sie co sie Bogu podoba a co nie.Jakze te informacje różnią sie od tego co "szamani" w czarnych sutannach przekazują owieczkom,mimo iz twierdzą ze ich nauki są oparte na ewangeli zawartej w Pismie Sw.
Nie piszę tego by wywolac tu dyskusje na ten temat,tak tylko chcialem nqpisac co czuje.Pewnie nawet gdyby dyskusja dalej sie rozwinela nie wezme w niej udzialu,chyba nie czuje takiej potrzeby.
A jesliby komus zrodzilo sie pytanie typu: No dobra,Prince,skoro twierdzisz ze znalazles sens,to czemu jestes taki zdolowany,masz depresje i inne odchyly,czemu jest ci żle i czasami pragniesz śmierci?
odpowiadam:
Bo jestem DDA i czuję ze nie dorastam do tego wszystkiego,czuje ze nie jestem godzien by Bóg uznal mnie za czlowieka zaslugującego na jego uznanie.Jako ludzie jestesmy jak glina.A mysląc:glina-mozemy wyobrazic sobie glinę w postaci wspaniałych wyrobów które mogą z niej powstać: wazonów,rzeżb,pater,waz i innych dziel sztuki.Ale możemy też "widzieć" glinę jako lepką,brudzącą maż o konsystencji gówna.I niestety to ten drugi obraz samogo siebie kresli w moim mózgu własna świadomosc na przemian z podswiadomoscią.

Dobra,starczy,bo juz chyba kazdy czytający czuje woń piwa zmieszanego z wódką :roll:

prince
prince
 

Postprzez frakt4l » 12 paź 2007, o 10:33

sinuhe - Xaos :) (używam pod Debianem) mnogo ustawień i pełen zestaw typowych fraktali.
No i ładne gui.

I ciągnąc poza tematem - fajnie wiedzieć że ktoś z psychotekstu jeszcze korzysta z linuksa a co za tym idzie interesuje się cuś kompami itp.

pzdr. f4
Avatar użytkownika
frakt4l
 
Posty: 90
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 18:59

Postprzez Sinuhe » 14 paź 2007, o 18:26

Witam!
Tak praktycznie od wielu lat przyglądam się alkoholowi, jego działaniu nie tylko na mnie i temu czym on właściwie jest.
Na pewno odszedłem od jego fetyszyzowania i potrafię spojrzeć na pamięć ojca nie tylko wyłącznie przez pryzmat alkoholizmu.
A czym jest dla mnie?
Chyba tym, że jak powiem sobie: chleję, jak świnia - to rzeczywiście to czynię.
A z reguły tego nie ma.
Nie mam jednak jednak aż takich przygód, jak Ty Prince.
Z biegiem lat piję coraz mniej alkoholu i coraz mniejsze głupoty po nim robię.
Ale...
Widzę, jak on stanowi dla mnie pewien pomost, który przekraczam do chwilowej bliskości z innymi.
Czy raczej do tego, by nie odczuwać dyskomfortu braku bliskości.
Wydaje mi się, iż coraz mocniej odstaję od tego w jaki sposób większość ludzi żyje w formach społecznych.
Mam wrażenie, że w miarę dobrze odnajduje się koleżeńsko, czy zawodowe - ale nic poza tym.
Widzę, jak przede wszystkim egzystuję w samym sobie nie mogąc nawiązywać nic mocniejszego, czy też trwalszego.
A czasem wrażenie mam, iż kompletnie nie odnajduję się w tym w jaki sposób istnieją moje bliskie relacje z ludźmi.
Słucham, chłonę, wyrażam opinie i z reguły kompletnie nie mam odniesienia emocjonalnego dla przeżyć innych ludzi.
Poniekąd idealnie się to sprawdza i wiem, iż mam kilku przyjaciół, którzy to bardzo cenią i traktują mnie, jako kogoś, komu powierza się tajemnice, problemy i kogo się radzi.
A ja doskonale wiem, że dla mnie nie gra jakiejś specjalnej roli, czy ta przyjaźń trwa w kontakcie w miarę częstym, czy wystarczy się widzieć raz na kilka lat.
Może to trywialne, ale jakoś czuje się z tym dziwnie balansując jednocześnie w obecności czyichś tajemnic, problemów a zarazem nie czując z własnej strony jakiegoś szczególnego zaangażowania.
Z reguły jest to wszystko dla mnie, jak jakiś rebus do rozwiązania, coś do zinterpretowania dla kogoś i tylko tyle.
Jestem zdecydowanie kimś, kto czymś się syci, coś chłonie, przebywa w strumieniu czegoś jednakże sam nie jest stroną, która sama coś tworzy, czy podtrzymuje.
To, co zauważam po alkoholu to wyłączanie się we mnie tego krytyka, obserwatora, który kontroluje moje na coś reakcje.
Myślę, że w relacji z drugim człowiekiem większą rolę gra we mnie to w jaki sposób na tą relację reaguję, niż sama interakcja.
Naprawdę za cholerę nie chcę uznawać, iż za jakieś moje ekscesy odpowiada bycie DDA. Nie chcę, by to było jakimś usprawiedliwieniem.
Męczy mnie zdecydowanie to, iż alkohol na tyle okłamuje człowieka, iż wydaje się jedyna hm... rozrywką, która pozwala na pełnię zaangażowania się w to, co się w danym momencie dzieje.
Człowiek, gdy pije, to się nie nudzi.
Proste.
Alkohol znieczula pojmowanie siebie i otoczenia.
Wyłącza wewnętrznego sędziego, kontrolera, czy jeszcze jakąś inną cholerę.
Wczoraj było wesele mojej siostry.
Patrzyłem, jak bardzo to jest dla mnie wszystko abstrakcyjne.
Ludzie, którzy potrafią się bawić całymi sobą.
Tak jasne, potańczyłem, pośmiałem się.
Ale rzeczywiście najlepiej czułem się nie uczestnicząc, ale patrząc na innych.
Uprzedzam domysły - piłem tyle, co z reguły na takich imprezach. Czyli tyle, co nic - nawet nie powodując leciutkiego szmeru pod czaszką.
Daje mi to do myślenia, że faktycznie winienem popracować nad tym, by uczyć się zabawy, uczestnictwa. By znaleźć coś, co mnie zaspokoi, nasyci i zadowoli a nie jest tylko zamachem na pojmowanie rzeczywistości.
Bóg.
Hm... Nie potrafię od lat w Niego wierzyć.
Ale niewiara to wiara w to, że Bóg nie istnieje.
Nie ma wiedzy. To złudzenie.
Jest tylko wiara.
Wiara w zmysły i zdrowy rozsądek.
Głupotą byłoby twierdzić, że tak naprawdę w najbardziej esencjonalnym tego słowa znaczeniu cośkolwiek wiem.
Choć to ta sama kategoria, co niemożność udowodnienia, że istnieję ha ha...
I tak naprawdę "moherowość" tak samo mnie odrzuca, co fanatyczny ateizm.
Sam nie wiem, co jest głupsze.
Czy ślepa, zapalczywa wiara mohera, czy zajadły ateizm nie poparty żadną refleksją.
Widze, jak nieraz ateizm jest narzędziem ludzi, którzy się łudzą, że zasługują na wolność i równość.
Fanatycy są po obu stronach.
Dla mnie wiara ma bardzo silne uzasadnienie, jeżeli chodzi o utrzymywanie we względnej trwałości określone osoby i ich osobowości.
Wydaje mi się, iż jesteśmy jedynym gatunkiem zdolnym do refleksji, więc wiara, religie są tym kontekście, jak najbardziej naturalne.
Jak i cała hm... ich administracja.
Jak i indywidualizm wiary w dzisiejszych czasach.
To coś naturalnego i to znak naszych czasów.
Czasem znak samodzielnego myślenia a czasem znak niezdolności do karności i łatwizny.
Zaczynam już pisać od rzeczy.
Cóż - idę obejrzeć jakiś film.

Frakt4l!!! A jest możliwość wprowadzania własnej formuły w tym Xaos?
Kiedyś jeszcze na windzie bawiłem się takimi rzeczami i było to fajne.
Nie jestem aż tak ambitny i mam Mandrivę, bo prościutka i wystarczy dla po prostu usera.

Pozdrawiam wszystkich.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez panna nikt » 15 paź 2007, o 22:02

Chciałam Ci tylko powiedzieć "cześć". Nie spodziewałam się, że bedzie tu jeszcze ktoś, kogo poznałam tu tak dawno :-). Miło Cię widzieć choć nie wiem czy mnie pamietasz.
pozdrawiam
panna nikt
panna nikt
 
Posty: 24
Dołączył(a): 14 paź 2007, o 20:27

Postprzez Sinuhe » 16 paź 2007, o 06:12

Pamiętam :)
Również mi miło :)
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez frakt4l » 17 paź 2007, o 17:22

Witam : )

Sinuhe bardzo kolokwialnie narysowałeś słowami swój sposób odbierania .. rzeczywistości - która w pewnych momentach musi być właśnie taka jak ją opisujesz - troche oderwana od siebie - ale równocześnie i tak samo jak oderwana - spójna z samą sobą.
Diabeł tkwi w szczegółach.
I to one nadają chyba wyrazistości i smaku oraz poczucie jedności z tym co nas otacza - z ludźmi, z sytuacjami, emocjami i na końcu naszym wyobrażeniem na swój temat - czyli określeniem tego Kim, Gdzie i Po Co Jesteśmy.
Nie sposób w żadnym wypadku na tym zapanować i zarazem najprościej zaplątać się w szczegółach - w analizowaniu otoczenia, ludzi, emocji i sposobu rzutowania tego na nas.

O czym mówie?!

Kontakt z ludźmi (właśnie poprzez pryzmat otoczenia, sytuacji etc) zalezy w głównej mierze od kontatku z samym sobą - to jak czuje się w swojej skórze.
Nikt nie jest święty.
Na każdego z nas różnie wpływają okreslone czynniki, czy to stres czy może właśnie wesele :]

Akceptacja (wybaczcie ale Kocham takie "cudowne" słowa) :D

Kwestia alko.
Mama piła/pije, ojciec mieszka gdzie indziej a rodzenstwo juz dawno sie odcielo od ... no maja swoje własne życie.

DDA - ... ... emocje.. to ciezka praca... heh.. ale chyba warta siebie.

//oftop:
Xaos chyba nie ma - zadko sie bawilem i jesli juz to tylko jako ciekawostka.
//

pzdr.f4

ps. sorki ze tak krotko - ale musze sie pakowac - wyjazd na tydzien.
Avatar użytkownika
frakt4l
 
Posty: 90
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 18:59

Postprzez lacan » 18 paź 2007, o 09:18

---------- 20:17 17.10.2007 ----------

napisales: utrzymywanie we względnej trwałości określone osoby i ich osobowości.

skad ta refleksja? z poczucia braku tego?

---------- 21:18 ----------

nei wiem czemu zainteresowal mnie ten fragment kiedy zastanawiasz sie nad wiara


wynika z kontekstu ze wiara jest czlowiekowi potrzebna

czym wogole jest wiara?

jak mysle o wierze mysle o sile, o stabilnosci, mocy...



wiara jest na poziomie intencji, jest jakims niewruszonym, bezwglednym kompasem......


czy wiara jest swiadomoscia?

wiara jest raczej stanem nieswiadomosci, bo wiara wyprzedza swiadomosc...

czy moze byc wiara jako stan osiagalna BEZ celu (tego czegos W CO sie wierzy)?


wiara jakby zaklada ze cel jest, ale go nei widzi


gdzie prowadzi? ....


twierdzi sie ze abraham dal swiadectwo wiary, kiedy szedl zabic syna.
ale abraham raczej nie wierzyl dogmatowi ani jakims zasadom, ...

mam pewna refleksje, ze czlowiek wiary polega na sobie,

sinuhe napisales o obserwowaniu tanczacych ludzi .
wiesz co nich widziales? oni sie soba ciesza.

ja sie soba nei ciesze. ja jestem sama dla siebie podstawowym "problemem", nie radoscia.


z niejakim wysilkiem ucze sie odczuwac siebie jako cos akceptowalnego, a i czasem nachodzi mnie jakas rezygnacja, ze pzreciez robie cos "na sile"

to jkos tak wyglada ze rozumowo daje sobie pelne prawo zycia, ale i tak tego nie czuje....?


no to tyle


pozdro

l
lacan
 
Posty: 11
Dołączył(a): 18 paź 2007, o 08:06

Postprzez Sinuhe » 21 paź 2007, o 19:04

Wiara...
Coraz mniej mogę na ten temat powiedzieć.
Wczoraj na podyplomówce tak sobie gadałem z jedną babeczką i zadałem jej pytanie: czy potrafi mi podać skutek bez przyczyny.
Odpowiedziała: Bóg...
Tak naprawdę wolałbym uwierzyć.
Ale nie potrafię.
Podobało mi się to, jak jej wiara była ugruntowana i jak to potrafiła argumentować.
Gdzieś w głębi siebie czułem, że to, co mówi nadaje bogactwa jej wnętrzu i chociaż sam nieraz wiarę u innych ludzi widzę, jako ów testamentowy grób pobielany, to zazdrościłem jej tej pewności i zaufania do świata jakie z jej wypowiedzi biły. Właśnie tu widzę utrwalanie osobowości w taki a nie inny sposób.
Od dawna mam problem z wartościowaniem idei, zasad.
Wyprowadzam je z tego, jak widzę świat.
Tak - są one wtedy jasne, naturalne, proste.
Ale czegoś im brakuje.
Niby nie potrafię wierzyć, ale brak sacrum nadaje wszystkiemu smaku banału.
Co do wiary - czy jej ona świadomością, czy nieświadomością.
Hm... ani jednym, ani drugim.
Ona jedynie może tkwić w w obu.
Jak zresztą wszystko o odpowiedniej strukturze.
Raczej nie zastanawiam się teraz nad takimi rzeczami.
Nie do końca jestem pewien, czy w tym momencie nie przechodzi się do interpretowanie słów a nie zjawisk.
Raczej istotne jest dla mnie teraz to, co pewne rzeczy, zjawiska, stany niosą ze sobą.
Powoli nieistotne staje się dla mnie, czy Bóg właściwe istnieje, czy nie, skoro widzę, że sporej ilości osób wiara daje szczęście.
Być może jakieś własne ukonstytuowanie jest dla niektórych osób możliwe bez wiary - często widzę, że jej brak mi przeszkadza.
Poza tym przecież zasady, jakie wyznaję są zasadami, których się nauczyłem poprzez dziedzictwo kulturowe. Jasne, wiara nie jest konieczna do tego, by wyznawać zasady moralne, ale nadaje im znamion pewnej wielkości.
Ani wiara, ani ateizm nie dają mi odpowiedzi.
Z reguły to, co widzę, to wzajemną agresję, stwarzanie reguł pod siebie i udowadnianie sobie nawzajem wyższości i niższości.
Jestem osobą, która potrzebuje faktów.
A żadna strona nie może mi ich podać.
Co chwilę słyszę: nie analizuj, nie zastanawiaj się, czuj, przeżywaj itd.
Niestety, ale nie wiem kompletnie o co chodzi.
Przykro mi, ale stuprocentowo nie wiem o co chodzi, dlaczego takie rady dostaję.
Wolałbym umieć jakoś się angażować, jakoś inaczej reagować, mysleć itd.
Ale nie potrafię.
Zresztą nie rozumiem kompletnie przeświadczenia tych, co mi to mówią, że niby nie przeżywam.
A może ja czegoś nie widzę...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez lacan » 21 paź 2007, o 20:14

[color=red][size=9]---------- 07:38 21.10.2007 ----------[/size][/color]

przezycia... obserwacja napranych ludzi na weselu daje pewne wrazenie nostalgii za radoscia

mnie sie zdaje ze cos takiego jak pzryjemnosc, rozkoszowanie sie swiatem (pierdolami) jest dostepne jako efekt intencji


polega na otwarciu, umiejetnosci relaksu i zatrzymania sie na "teraz"

podejrzewam ze w rezultacie bedzie sie w stanie, kiedy radosc nei bedzie determinowana tym co sie dostaje, ale bedzi rezultatem osadzenia w sobie, odczucia jak to nazywam "pelni"

sa to oczywiscie domysly


hm

l

[color=red][size=9]---------- 07:58 ----------[/size][/color]

cholera nie wiem o co mi chodzilo w tym zdaniu ze w rezultacie cos tam


juz nie pamietam....

w kazdym razie otwarcie jest stanem wymagajacym "innego" i pewnego zaufania

jaka jest roznica pomiedzy zaufaniem a oczekiwaniem?

dostrzezenie "innego"


takie tam dywagacje troche bezsensowne...
tzn dla mnie maja sens, ale trudno mi to wyrazic

[color=red][size=9]---------- 08:14 ----------[/size][/color]

aha
a po co to pisze
w kontekscie wiary
bo sadze ze ci ludzie wiary to maja bardziej swiadoma sfere intencji

stad wynika pewna sila wg mnie

no to tyle mojego pisarstwa


:)
l
lacan
 
Posty: 11
Dołączył(a): 18 paź 2007, o 08:06

Postprzez Sinuhe » 23 paź 2007, o 21:17

Z reguły lepiej się czuję w obserwacji, niż uczestnictwie.
Może dlatego, że w kameralnym towarzystwie łatwiej o słowa.

Wiesz - naprawdę od pewnego czasu bardzo mało myślę o tym, jak to wszystko działa.
Miałem swój czas na takie sprawy i był on bardzo, bardzo istotny i wiele mi dał.
Nazwanie rzeczy od nowa.

Na dziś po zbudowaniu fundamentów i przebudowie wciąż czegoś brakuje.
Jakiegoś sensowniejszego wypełniacza.

Nie szukam go już w słowach, nazwach, tłumaczeniach.
Myślę, że na chwilę obecną chyba wystarczy.

Wręcz bardzo mnie męczy teraz dochodzenie do nazw i pojęć.
Wiąże się to niestety również z tym, iż wielu spraw nazywać nie potrafię.
Definiowalność wielu zjawisk przestała być dla mnie istotna.

Ale masz rację co do zaufania i oczekiwania.
To prawda, że raczej oczekuję, niż ufam.
Oczekuję na możliwość zaufania a sam nie potrafię do końca zaufać.

Nie chcę kolejny raz pisać, że nie wiem, co dalej.
Sporo mnie męczy, choć sporo dróg i możliwości mi się otwiera.
Rodzi się to bardzo długo o i opornie.
Ale co mi tam.
Poczekam jeszcze.
Niech wreszcie po iluś tam latach ta strefa zawodowa się mi wyklaruje.

Poukładałem się w środku, poukładam na zewnątrz.

Może pojawią się kolejne strefy porządku i jasnych dróg.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez lacan » 24 paź 2007, o 07:56

Ideas are one thing and what happens is another.
John Cage

(nie zawsze)


s
lacan
 
Posty: 11
Dołączył(a): 18 paź 2007, o 08:06


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 40 gości