Niestety mój post będzie długi, jednak bardzo Was proszę o cierpliwość i szczere odpowiedzi.
Za kilka dni będziemy mieli 2. rocznicę naszego związku. Początek oczywiście był piękny, ale od przynajmniej roku jest tylko coraz gorzej.
Po pierwsze, On strasznie broni swojej niezależności. Nie chce ze mną zamieszkać, drwi ze ślubu, złośliwie żartuje o wspólnej przyszłości. Znajomi pytają mnie, dlaczego z Nim nie mieszkam, a ja próbuję im wmówić, iż tego z różnych powodów oboje nie chcemy.
Po drugie, czuję sporą presję z Jego strony. Ciągle muszę udowadniać, że mu dorównuję. On odnosi sukcesy kosztem naszego związku (często nie ma czasu), ja próbuję robić to samo, aby czymś zatkać pustkę. Widujemy się sporadycznie, często w towarzystwie, sami bardzo rzadko.
Po trzecie, jestem gorsza. To sobie wmawiam. On pochodzi z "lepszej", bogatszej rodziny. Moi rodzice ukończyli zaledwie szkołę średnią. Często odczuwam tę różnicę i chociaż staram się, to jednak jest to dla mnie wstydliwe. Często poprawia mój sposób mówienia (jestem studentką studiów dziennych, więc jakiś poziom inteligencji sobą reprezentuję. Przez niego tego nie czuję).
Po czwarte, brak szacunku. Opisałam to w innym temacie. On mnie nie szanuje. Na narzekania za brak bliskości sugeruje, abym od tego sobie znalazła kogoś innego. On także mnie nie trzyma przy sobie, więc droga wolna.
Po piąte, brak wsparcia. Przestałam już nawet się mu zwierzać z problemów. Dialogi wyglądają tak:
Ja - Nie daję sobie ostatnio rady. Mam za wiele ma głowie.
On - No, żebyś wiedziała ile ja mam. Ostatnio msuiałem zrobić to, i to, i to. Nie mam czasu na sen.
etc.
Nie przytuli, aby powiedzieć, że będzie dobrze. Za to pokaże, iż On ma gorzej ode mnie.
Po szóste, brak bliskości fizycznej. Szczerze, kochamy się raz na miesiąc. Przeważnie tylk wtedy, gdy On chce. Ja już boję sie zainicjować zbliżenie, bo wiem, iż mi odmówi. Nawet, gdy dojdzie do kontaktu seksualnego, to już nie czuję tego, co wcześniej. Coraz częściej w trakcie albo strasznie się staram, albo myślami wędruję gdzieś daleko.
Po siódme, nie lubi kontaktować się przez telefon, smsy, maile, gg etc. W sytuacji, gdy prawie nie mamy dla siebie czasu (on dla mnie, ja z tego też wpadłam w wir zajęć), bywa to smutne i uciążliwe.
Aby nie było tak źle, w skrócie opiszę to, co mnie przy Nim trzyma:
* oczywiściie kwestia przywiązania (2 lata razem, strach przed samotnością),
* czasami bardzo się postara, np. na moje urodziny (z naciskiem na słowo "czasami"),
* czasami potrafi powiedzieć coś bardzo miłego (j.w.)
* wydaje na mnie duże sumy pieniędzy (tłumaczę sobie więc, że z jakiegoś powodu mu nie szkoda) - wyjazd na wakacje, zakup sprzętu sportowego, drogie prezenty, wyjścia do restauracji, do której sama bym nie poszła.
* nasz związek jest jak sinusoida: raz baaardzo źle, raz szczęśliwy (choć teraz się zastanawiam, ile trwały te szczęśliwe momenty w porównaniu ze smutnymi),
* prawie wszędzie mnie ze sobą zabiera (czasami wychodzimy osobno),
* nie ma nic przeciwko, gdy ja wychodzę bez niego ze znajomymi (sam rzadko ma czas na to, aby iść ze mną. jednak rzeczywiście się wtedy uczy - ma stypendia naukowe na dwóch kierunkach).
Cała ta sytuacja wyżera mnie od środka. Nie mogę się zdecydować, co z tym zrobić. Gdy już zaczynam naprawdę poważnie wspominać o rozstaniu, to na jakiś czas On się zaczyna starać. To mnie wtedy hamuje.