Tak się już toczą życiorysy, że jedni znajdują sobie partnerów szybciej, inni później. Często po iluś tam porażkach, lub choćby spokojnym uznaniu, że to nie jest TO.
Ale wiedziony własnym doświadczeniem stwierdzam, że pytanie "gdzie te chłopy, gdzie te baby" to wyłącznie połowa. Reszta dotyczy szukającego.
Fantastycznych ludzi jest bardzo dużo wokoło, ale także i ci fantastyczni też nie muszą do innych fantastycznych pasować. Sam uważam, że jestem bardzo szczęśliwy mogąc czerpać z drugiej strony pozytywne wzorce pozostając sobą. Owszem - nie ma możliwości pozostania osobą o 100% tym samym stylu życia, sposobie organizowania czasu. W związku jednak pojawia się to myślenie dwuosobowe, ujmowania drugiej połówki w planach i organizacji dnia bieżącego.
Ktoś po drugiej stronie tak samo szuka osoby, która spełni jego oczekiwania i z którą będzie można wypracować wspólnotę bez działania wbrew sobie.
Ile osób z Psychotekstu zaciskało zęby czując, że łamie się, aby przyjąć zaakceptować drugą stronę, jej historię, przeżycia, zamykając oczy na odmienności, inne zasady, czy unikając myślenia nad cudzymi wadami?
Czasami mogło to być spowodowane po prostu odmiennością, próbą budowy czegoś wspólnego, gdy okazało się, że pierwotna fascynacja to za mało oraz zwyczajnym zderzeniem się innych oczekiwań i planów na przyszłość.
Do pasji jednak doprowadzają mnie jęki, jakie to kobiet/mężczyźni są be, jaka ta płeć przeciwna jest mocno nie ok i cała się sprzysięgła, aby biedne, zapłakane jagniątko skrzywdzić. Tudzież, jak to poniżej pewnego poziomu otoczenie płci przeciwnej jest. Warto tutaj zapytać - a dlaczegoż to ta wyższa półka jest niedostępna, dlaczego wybiera kogo innego, dlaczego to inne, obce środowisko? Czy to wina braków określonych osób we własnym środowisku - czy tego, że się do tego środowiska przynależy i faktycznie wiele się od niego nie różni? Dlaczego wyższa półka patrzy na delikwenta dokładnie w taki sam sposób, jak on/ona na własne otoczenie?
Brutalne? Hm...?
Pacholęca głupota, niewiara w siebie, czy też szukanie nie wiadomo czego, nie wiadomo gdzie pakowała mnie w nonsensowne parazwiązki, gdy po latach okazywało się, że tuż obok były fantastyczne osoby i albo ja nieporadny, albo nie zauważałem, czy też nie wierzyłem w jawne i jednoznaczne sygnały. Ale po latach to sobie można pogadać, dokonać odkryć, dowiedzieć się, że ktoś też był nieśmiały a samemu miało się większą wartość oczach drugiej osoby, niż mogło się ośmielać podejrzewać. Moje kochanie też wspomina nasze pierwsze spotkanie sprzed wielu lat, którego oczywiście ja sam nie pamiętam a po jakichś 10, czy więcej latach sam uznałem, że MUSZĘ poznać tą osóbkę
W tych wszystkich brakach jest dokładnie taki sam nasz udział, jak i tych drugich stron. W sumie nie ma reguły - związki udane i porażki mogą się pojawić wręcz pomiędzy sąsiadami, jak i ludźmi, którzy w pierwszych uniesieniach ćwierkają, że na całym świecie musieli się szukać.
I tak zdecydowana większość związków to efekt uwspólnionego środowiska - szkoła, studia, grupa - ha, młodzieńczo grupa w obrębie subkultury. Rzadkością jest przypadkowa mijanka na ulicy, strzał w serce i dozgonna, fantastyczna miłość od pierwszego wejrzenia. Tutaj w pewnej licznie przypadków jeszcze można brać pod uwagę "spalenie" we własnym otoczeniu i tyle.
Poszukujący delikwent też powinien szczerze i uczciwie powiedzieć sobie, co ma do zaoferowania. Choć z reguły wszyscy jesteśmy pięknymi, niezrozumianym przez pospólstwo i niezauważanymi geniuszami, co?
A potem dorastamy - czasem dość późno