Jak tak piszesz o tym, co sie dzieje z Twoją żoną, to mam wrażenie, że trochę ona jest jak dziecko, co dostało nowa grę komputerową i za nic nie może się od niej oderwać. Sama gra jako taka to ok, ale nie w takich dawkach i takiej formie. Nie dziwię się, że czujesz tchnienie sekciarstwa oraz zazdrość. Mnie się jednak zdaje, że raczej ten nowy proboszcz jest charyzmatyczny i zapał z niego aż bucha, potrafi porwać i pokazć ludziom, że wiara katolicka jest ciekawa itd. natomiast, jakby nie wnikał w wystarczającym stopniu w skutki swojej działalności duszpasterskiej. Ludzie przychodzą, chcą i sa pełni zapału, on się cieszy, a efekty uboczne mogą mu nawet do głowy nie przychodzić. Poza tym jeśli w dotychczas nudnej parafii pojawi się ktoś aktywny ludzie potrafią silnie emocjonalnie reagować na fakt pojawienia się wspólnoty, która nie jest pustym slowem, i wzajem się nakręcają też. To po prostu jest euforyzujące na kilku poziomach.
Ale na pewno uczestniczenie w jakichkolwiek działaniach czy modlitewnych czy charytatywnych nie powinno rozbijać zycia rodzinnego. To jest u Was ewidentny efekt uboczny i całkowicie niepożądany.
Bardzo jestem ciekawa Twojej rozmowy z tym proboszczem. Mam cichą nadzieję na "wariant optymistyczny". Zdarza sie, że po uzyskaniu informacji o tym, w jaki sposób oddziaływuje tak silne zaangażowanie jednego z małżonków na życie rodzinne, taki nazwijmy to "lider" poczuwa się do współpracy, na następnym wykładzie bierze na warsztat na przykład relacje małżeńskie i sprawa w miarę gładko zmierza ku optymalnemu rozwiązaniu. O wariancie pesymistycznym na razie lepiej chyba nie myśleć.
Jesli dodatkowo w rodzinie był już przypadek takiego swoistego "odlotu" i to dziesięcioletniego, to ja się nie dziwię, że masz nerwicową reakcję. Wiesz, jak to może wyglądac i wiesz, czego się obawiasz.
Co do radykalizmu poglądów to pozwolę sobie zauważyć, że katolicyzm jest miejscami radykalny nad wyraz. Może warto, żebyś odróżnił to, co jest po prostu nakazane w ten czy inny sposób (mniej lub bardziej radykalnie) od ewentualnych "nadmiarów" w wykonaniu czy tego proboszcza, czy Twojej żony. Żeby nie dochodziło do sporów jałowych powiedzmy o stosunek do aborcji.
Wychodzenie "na różaniec" w trakcie urodzinowego spotkania rodzinnego to ewidentnie pachnie zachowaniami neofitki. Najzwyczajniej w świecie. Ludzie zwyczajnie potrzebujący więcej modlitwy wspólnotowej potrafią sobie to poukładac w sposób zbytnio nie kolidujący z życiem rodzinnym czy towarzyskim. Oczywiście są czasem konieczne kompromisy, ale raczej to występują na poziomie "Nie idę na urodziny kuzyna w Wielki Piątek" niż na poziomie wybiegania z urodzin na różaniec z sugestią żeby wszyscy poszli też. Najlepiej to jeśli komuś o takiej potrzebie, realizowanej pod haslem "Bóg jest najważniejszy" (akurat Bogu na rozwalaniu życia rodzinnego na pewno nie zależy) pewne rzeczy wytłumaczy ktoś z jednej strony przytomny i poukładany a z drugiej taki, co może stanowić dla żony autorytet w sprawach wiary i religijności. Jesli tej ciotce już przeszło to może ona?
Pozdrawiam z nadzieją, że będzie dobrze.