Zmagania w czasie terapii...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez pszyklejony » 25 cze 2010, o 23:12

To jest część większej całości, JA jest zablokowane. Najpierw poczucie własnej wartości, potem z tego wychodzisz dalej, odzyskujesz siebie.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez melody » 26 cze 2010, o 08:25

Przyciągnął mnie dziś do Ciebie, Maui, temat współczucia. Piękny temat. :)

Współczucie jest dla mnie pewną postawą życiową (nie chodzi więc o jednorazowy akt), które definiuję podobnie jak miłość. Dla mnie to jest m.in. bycie wrażliwym na cierpienie (innych ludzi, innych istot, nie wyłączając siebie), gotowość do pomocy, lub chociaż zdolność do powstrzymania się od krzywdzenia. Współczucie, podobnie jak miłość niesie ze sobą (w moim postrzeganiu) szacunek do drugiej czującej istoty, szacunek do siebie, a w zawiązku z tym szacunek do życia. Kiedy współczuję, to przyjmuję jednocześnie, że ktoś, kto cierpi ma prawo (takie samo, jakie i ja mam) do bycia szczęśliwym (=> szczęście nie jest dla mnie jednorazowym zadowoleniem, lecz życiem w drodze, które wiąże się z ciągłym rozwojem. I jak to zauważyłam u siebie, kiedy cierpię okrutnie, to tak, jakbym chwilowo zatrzymała się w miejscu i odbiera mi to szczęście. Potrzebuję wtedy wsparcia, zatrzymania się przy mnie i pomocy w postawieniu tego pierwszego kroku. Zakładam, że inni ludzie mogą czuć podobnie.)

Mówisz Maui, że trudno Ci współczuć samej sobie w sposób konstruktywny, bo od razu pakujesz się w myślenie "jaka ja biedna i nieszczęśliwa". Zobacz, to jest komunikat rozżalonego dziecka, które z całą pewnością jest biedne i nieszczęśliwe, skoro tak mówi. Ja temu dziecku wierzę! I sobie myślę, że nie chodzi o to, by to dziecko skopać i odebrać mu prawo do łez, tylko chodzi raczej o to, żeby rozwinąć w sobie umiejętność dawania sobie samej opieki, która umożliwi temu dziecku w nas wzrost i rozwój. I mnie samej wyobrażenie sobie realnego dziecka we mnie bardzo mi pomogło (Sansevieria, dzięki za budujące rozmowy w tym temacie!). Co myślisz o tym, Maui? :)

mel.
melody
 

Postprzez Maui » 30 cze 2010, o 11:12

Czyli jeśli zacznę dbać o swój rozwój to będzie to oznaczało, że sobie współczuję? Nie bardzo to widzę, bo teoretycznie o swój rozwój dbam, a wydaje mi się, że sobie nie wspołczuję...nie wiem jak to praktycznie wykonać. Jeśli potrzeb do tego uczucia, to jakiego? Skąd będę wiedziała, że "już" sobie współczuję? Czy to będzie tak jak wobec innych, że intuicyjnie wyczuwam, że to jest współczucie? Nie spodziewałam się, że to będzie takie trudne.

A co do komunikatu "jestem biedna i nieszczęśliwa" to chyba miałam wpojone do głowy (chyba przez siebie samą i nie wiem jeszcze kogo), że nie wolno robić z siebie ofiary, że nie wolno się użalać nad sobą tylko trzeba DZIAŁAĆ. No więc automatycznie takie "użalanie się" ucinałam w sobie (i ucinam nadal). Fakt faktem w domu mi płakać nigdy nie było wolno i kiedy już pozwalam sobie na jakikolwiek płacz w samotności to czuję się bardzo dziwnie. I pojawiają się myśli "no płacz co masz wypłakać, ale szybko przestań, bo zaraz ktoś zobaczy, bo tyle trzeba zrobić, itd.". A kiedy płaczę zbyt długo, to działam tak jak dawniej - zasypiam. Nie wiem co mam zrobić żeby sobie współczuć i pomóc. Teoretycznie niby bym to jakoś ogarnęła, ale w praktyce nie mam pojęcia co robić. W życiu bym nie pomyślała, że zadam sobie kiedykolwiek pytanie "co zrobić żeby nauczyć się sobie współczuć?". I czy właściwie to robienie z siebie ofiary i użalanie się nad sobą jest czymś złym? A jeśli nie to jak odróżnić to "złe" użalanie się od tego "dobrego"?
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez melody » 30 cze 2010, o 11:40

Witaj Maui :)

Ja teraz tak na szybko (więcej napiszę za kilka dni).
Maui napisał(a):Czyli jeśli zacznę dbać o swój rozwój to będzie to oznaczało, że sobie współczuję? Nie bardzo to widzę, bo teoretycznie o swój rozwój dbam, a wydaje mi się, że sobie nie wspołczuję...nie wiem jak to praktycznie wykonać.

Jedna rzecz do tego. Oczywiście, że teoretycznie wkładasz dużo pracy w rozwój osobisty (chyba jeszcze nie rozmawiałyśmy o tym, co to dla każdej z nas oznacza, dla mnie jest to bardzo szerokie pojęcie), natomiast (i tu przepraszam, jeśli zabrzmi to uszczypliwie, bo nie ma we mnie złośliwości wobec Ciebie) zobacz, jak to się dzieje w praktyce.
Zdecydowałaś się na terapię, czyli na coś, co ma być Tobie pomocne w Twoim rozwoju, prawda? I jednocześnie piszesz, że kilka razy okłamałaś swoją terapeutkę. Pytanie, kogo tak naprawdę okłamałaś, bo jak to mawiał mój terapeuta odnośnie swojej własnej roli, jako terapeuty: "sługą jestem nieużytecznym". W moich oczach to, co zrobiłaś to bojkotowanie swojego własnego procesu rozwoju. Co Ty na to? Oczywiście niezależnie od tego, co zrobisz nadal masz szansę twórczo to przekształcić, czego całym serduchem Ci życzę! :)

Miłego dnia! :slonko:
mel.
melody
 

Postprzez Maui » 14 wrz 2010, o 21:52

---------- 21:34 14.09.2010 ----------

Długo mnie tu nie było.


Kilka miesięcy odpuszczenia sobie we wszystkim wystarczyło, żebym stała się moralnym dnem. Dopiero dziś zdobyłam się na odwagę spojrzenia na to wszystko i nienawiść do siebie pojawiła się ze zdwojoną siłą. Wszystko wróciło i pogorszyło się.

Wróciłam do starych schematów. Sypiam z kilkoma mężczyznami naraz - w tym z jednym moim byłym, od którego jak widać nie udało się się skutecznie uwolnić i z drugim - bardzo dobrym człowiekiem, który bardzo mnie kocha i chce się ze mną ożenić. Nie oczekuję w tej kwestii zrozumienia - dla mnie to moralny upadek, bo do tej pory szydziłam ze zdrad, w końcu sama byłam zdradzana. Fakt faktem, że przez moją naiwność zostałam znów wmanipulowana w chory układ (przez litość, bo się tamtemu źle w życiu wiedzie i nawet straszył myślami samobójczymi), to godzę się też z tym, że z tym drugim cudownym człowiekiem nie mogę być (2 miesiące grania na 2 fronty zobowiązuje mnie to zerwania z jednym i drugim, choć znów czuję dawną bezsilność i cholerny lęk).

Nie umiem być w związku. Skoro seks potrafię już traktować wręcz przedmiotowo to widzę, że staczam się w dół. Dopadła mnie jakaś znieczulica. Najgorszą karą są dla mnie teraz wyrzuty sumienia i świadomośc, że no kurde - nie radzę sobie ze sobą. Od października, gdy wyjadę znów na studia, wracam oczywiście na terapię indywidualną i podejmuję grupową. Ale wątpię, że zdobędę się na odwagę cywilną, żeby przyznać się grupie i terapeutce, że zdradzałam, że raniłam kogoś kto może dać mi prawdziwe szczęście, że ciągle tkwię w tym durnym układzie z tym zaburzonym człowiekiem. Nawarzyłam dużo piwa, wiem że muszę być teraz sama, że nie mam prawa ranić innych przez swoje problemy, a z drugiej strony nie umiem i nie chcę wziąć za siebie odpowiedzialności.

Mam skrajne nastroje. Nie wiem czego potrzebuję i czego chcę. Wiem tylko tyle, że stałam się w swoich oczach szmatą.

---------- 21:52 ----------

A może....ja po prostu lubię się czuć jak szmata?
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 15 wrz 2010, o 10:10

Maui, niefajne że się dzieje jak się dzieje. Ale. Wbrew pozorom sam fakt, że napisałaś co i jak już coś oznacza. Jesteś się w stanie podzielić tym z innymi. Nie sądzę żeby terapeutka się zdziwiła "powtórką" swoistą w Twoim życiu. To się po prostu bardzo często zdarza.
Natomiast bardzo ważne to mi się wydaje to Twoje ostatnie zdanie . Może nie tyle "lubisz" czuć się jak szmata ile raczej tyle lat tak się czułaś, że nie jesteś w tej chwili w stanie funkcjonować jako "nie szmata" w swojej ocenie? Bywa tak, że człowiek nie umie (i musi się nauczyć) żyć z inną samooceną. I potrafi od tej innej, nowej samooceny uciekać i w jakiś sposób się jej boi, bo nie przywykł. Nowego każdy się boi. Nawet jak to nowe jest dobre. Bo w starym umie żyć, choćby i w ułomny i krzywdzący sposób. Ja to u siebie zauważyłam, że jak zaczynałam się pozbywać różnych swoich zachowań ewidentnie "nie takich" i w sumie mocno mi szkodzących, to było trochę tak "o kurczę, ja teraz nie mam tego problemu - jest w tym miejscu PUSTKA (emocjonalna, praktyczna - bo szkodzenie sobie zajmuje i czas i angazuje emocje), którą muszę zapełnić, boję się tej pustki i nie wiem, czym ją zapełnić, wolę już mieć ten stary znany problem" . Nie żebym od razu świadomie to widziała, ale tak to mniej więcej działało i do pewnego stopnia działa nadal, tyle że teraz już wiem, o co czasem chodzi jak mnie ciągnie do czegoś dla mnie niedobrego. A jak wiadomo jesli wiem o co chodzi mam szansę coś zmienić.
Pozdrawiam Cię serdecznie i wierzę, że będzie wkrótce zwrot ku lepszemu. Zdrowienie jest procesem, krok w przód, krok w bok...no ale dasz radę. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 4 lis 2010, o 19:17

Rozpoczęłam wreszcie terapię grupową. Wspaniali ludzie, naprawdę :) Wszyscy tacy życzliwi i serdeczni.

Niestety są też negatywy. Podjęłam kolejną próbę zerwania kontaktu z tamtym moim byłym. Narazie pomyślnie. Myślę, że on też już da mi spokój, bo ma nową kobietę. I tu jest problem. Ja też jestem z kimś - to cudowny człowiek, dba o mnie, cudownie traktuje, jest moim najlepszym przyjacielem, kocham go, a jednocześnie nie mogę się pogodzić, że tamten kogoś ma. Może jednak nie kocham mojego faceta? Nie wiem. Nie sądziłam, że nadal będę tak mocno emocjonalnie przywiązana do tamtego. Właściwie to on mnie zostawił koniec końców. Jednego dnia mówił jak to bardzo mnie kocha,a drugiego, że już się nie spotkamy, żebym znalazła sobie kogoś w swoim wieku. Najpierw odetchnęłam z ulgą, a dopiero po jakimś czasie zaczęły się jazdy. Mam problemy z zasypianiem, jak już zasnę to mam koszmary - on w łóżku z inną kobietą. Ciągle o nim myślę, a jednocześnie są to puste myśli, nie wiążą się z nimi żadne emocje. Czasem czuję narastający ból, tęsknotę, ale złości nadal nie potrafię czuć. Przy moim chłopaku tak bardzo o tamtym nie myślę, bardziej mam do siebie pretensję, że stoi mi na przeszkodzie całkowitego przywiązania się do tego, który na to zasługuje. Nie wiem jak mam zgasić ten ból i te wszystkie koszmary nocne. Na sex shop znów się nie mogę patrzeć - bo zaraz przed oczami stoi mi on śliniący się do innych kobiet. Mimo, że tak bardzo chciałam się od niego uwolnić, to nie może wyjść mi z głowy.

Gdyby nie to, to uważam, że moje życie idzie w dobrym kierunku.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 4 lis 2010, o 19:38

Cieszę się że piszesz i że są pozytywy :)
Nestety co do problemów w kwestii facetów kompletnie nic mądrego do powiedzenia nie mam. Ja jestem tak przegięcie monogamiczna, że po prostu piszesz o abstraktach jak dla mnie. Acz z tzw. teorii i cudzych doświadczeń to sytuacja jest znana, nie jesteś chyba wyjątkiem z takim problemem. Jeśli nadal chodzisz na indwidualną to może pogadaj o tym tam? Może na grupie będzie odpowiedni klimat? W każdym razie nadal i nieustająco trzymam kciuki :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 28 wrz 2011, o 14:13

No i wracam ponownie z potrzebą wsparcia...

Zmieniło się trochę moje życie, przeprowadziłam się do Warszawy, mieszkam z ukochanym. Wydawałoby się, że będzie teraz malinowo. Mój facet dobrze mnie traktuje, ale nie sądziłam, że aż tak zacznie się we mnie wszystko mieszać po przeprowadzce. I to wszystko oderwane od tego, co się dzieje w otoczeniu. Huśtawka nastrojów - stałam się czepialska lub/i płaczliwa wobec domowników. Popadłam znowu w kompletny marazm - krępuję się robić tego, co lubię przy moim partnerze (nawet słuchać muzyki jaką lubię). A nic mi nigdy nie zabraniał, nigdy nie miałam problemu z tym, żeby czuć się swobodnie. A teraz....czuję się najlepiej jak go nie ma. Wtedy mogę być sama przed sobą dla siebie. Chociaż z tym też jest problem - bo jak jestem sama, bo mam liczne nastroje depresyjne. Znowu mnie korci, żeby wrócić do dawnej, toksycznej relacji z eks-facetem, który stosował wobec mnie przemoc. Ciągnie mnie coś w środku w tamtą stronę, mimo że nie chcę z nim być, boję się go, kocham kogoś innego. tak jakby ciągnęło mnie do "zła" - przerażające uczucie.

W ogóle przeprowadzka to dla mnie moment układania sobie życia od nowa. Dostałam pracę na wakacje - czyli pracuję do końca tygodnia, bo potem wracam na studia. Wreszcie nie mam takich oporów jak kiedyś przed szukaniem pracy (wprawdzie robię to przez internet, ale wcześniej bałam się nawet tego). Najgorzej, że nie umiem załatwiać swoich spraw związanych ze zdrowiem. Powinnam zrobić rundkę po lekarzach, ale nie umiem się do tego zebrać.

Mam strasznie depresyjny nastrój z przerwami, kiedy przychodzą chwile energii i dobrego samopoczucia. Mam nadzieję, że to nie depresja dwubiegunowa z jakąś hipomanią. Fakt, że nie mieszkam sama trochę motywuje mnie do tego, żeby totalnie się nie zapuścić - gdyby nie było otoczenia to najchętniej nie myłabym się, nie wstawała z łóżka i w ogóle olała wszystko. Jak będę znała swój plan zajęć do końca to chcę wrócić na terapię. I może rozejrzę się za psychiatrą, żeby zobaczył czy to nie jakaś deprecha albo inne dziadostwo. Szkoda tylko, że planowanie jest łatwiejsze niż wykonanie.

Mimo tego i tak jestem zadowolona z siebie, że kończę wykonywać parę zadań, z którymi miałam problem przez ostatnie 2 lata, nie potrafiłam się za nie zabrać. A teraz je kończę. Trochę pomaga mi prowadzenie kalendarza i pisanie zadań, ale bywają dni, że nie jestem w stanie nawet odpisać na maile, czy zrobić inne proste czynności.

Bałam się rozmów telefonicznych, czułam i czuję nadal lęk, kiedy ktoś dzwoni, a ja muszę odebrać - lub jeśli ja mam zadzwonić (nawet zastanawiałam się czego się obawiam...chyba tego, że nie będę wiedziała co powiedzieć, jak powiedzieć, że zapomnę czegoś, że źle usłyszę itd). A los tak chciał, że dostałam pracę jako sekretarka. Czyli muszę odbierać telefony. Przyznam szczerze, że pierwsze dni w pracy to była dla mnie istna katorga. Ale trochę się przełamałam. Pracuję do konca tygodnia i chyba dlatego nie mam oporu - jak się zbłaźnię to i tak ci ludzie nigdy więcej mnie nie zobaczą.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 28 wrz 2011, o 14:25

Co jakiś czas chciałabym tu pisać. Nawet, jeśli nikt by mi nie odpisywał to jakoś pisanie tutaj mi pomaga. Szczególnie wtedy, kiedy po jakimś czasie mogę te wpisy znowu przeczytać. Choć oczywiście wypowiedź każdego z Was jest dla mnie bardzo cenna i pouczająca.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 28 wrz 2011, o 14:29

http://www.slaa.pl/40-pytan

mi się wiele wyjaśniło..
bardzo bliskie są dla mnie Twoje doświadczenia.
pozdrawiam ciepło.
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 28 wrz 2011, o 16:04

Dziękuję, buka. Teraz się upewniłam w fakcie, że jestem uzależniona od miłości. Kurcze, sama nie wiem za co mam się teraz zabierać....czy najpierw terapia DDA, czy miting SLAA, czy psychiatra i walka z depresją, czy jeszcze co innego... Jest tyle do zrobienia, a ja nie wiem w co ręce włożyć. I za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego o sobie (że muszę z czymś kolejnym walczyć). Nie wiem czy starczy mi na to wszystko sil. Czuję się, jakbym miała zbudować sama wielki dom nie mając pojęcia o budownictwie ani projektowaniu wnętrz i nie mając żadnego robotnika do pomocy.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 28 wrz 2011, o 17:32

..kurcze nie wiem jak Ci pomóc. mogę Ci jedynie napisać o sobie.
dla mnie moje dda i moja erotomania są tak ze sobą powiązane, że nie rozbijałam tego na różne terapie.
z doświadczenia wiem, że temat erotomanii wśród psychologów, psychoterapeutów jest hmm delikatnie mówiąc nie wszędzie dobrze obeznany.
terapia w szklarskiej porębie u Barczka (specjalista od erotomanii)..
pozwoliła mi przerobić dzieciństwo..
i zająć się erotomanią która jest konsekwencją mojego dzieciństwa(zresztą jak prawie u każdego)..na terapii u barczaka skonfrontowałam się między innymi z tym, że będąc dzieckiem stosowano na mnie nadużycia seksualne. o których nie miałam pojęcia, na terapii wszystko mi się otworzyło..dużo tego..
długi proces, ciężkieji bolesnej pracy ale przynosi cudowne efekty..
erotomanią fajnie też zajmują się w ośrodku uzależnień w Woźniakowie..tam mnie nie było..znam tylko opinie ludzi którzy się tam leczyli..
no i organizowane są również warsztaty erotomańskie.. jakiś czas temu odbywały się w Sulejówku, ale nie jestem na bieżąco w sprawie warsztatów. no nie wiem co Ci napisać więcej.. Ja też byłam przerażona jak zdałam sobie z tego wszystkiego sprawę..źle o sobie myślałam nie akceptowałam siebie.. czułam obrzydzenie w sumie nic dobrego ale przecież całe życie w większym , mniejszym stopniu tak się czułam..
początki były cholernie trudne..z czasem jednak jest tak dobrze jak nigdy w życiu.
p.s mam opory pisania tak na forum..
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Sansevieria » 29 wrz 2011, o 20:51

Maui, witaj po przerwie :)
Niedobry czas, jak dużo jest i nie wiadomo w co ręce włożyć, bo sprzyja stanowi "nie wiem od czego zacząć zatem nie robię nic".
Ja bym Ci sugerowała zająć się najpierw depresją, bo w stanie depresyjnym jakiekolwiek działanie wymaga ogromnego wysiłku. I jak już Ci sił nieco przybędzie zająć się terapią całości, bez dzielenia na DDA i SLAA, bo jesteś jednym człowiekiem z kilkoma tematami, stanowisz całość. A mityngi w miarę sił i chęci, jako uzupełnienie. Co Ty na ten pomysł?
Buka, fajnie że już jesteś w stanie pokonać opór - dzielenie sie własną historią naprawdę bywa pomocne i wspierajace. Zwłaszcza jeśli można napisać, że efekty pracy ze sobą są cudowne :) Przy okazji gratuluję sukcesu.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 29 wrz 2011, o 21:16

..tak ogólnikowo to jak cie mogę..
tak szczegółowo to już trudniej..
łatwiej jest wśród grupy ludzi, którzy mają podobnie..
dają poczucie bezpieczeństwa.. wiadomo, że tematy trudne nie każdy musi to rozumieć..
łatwo być ocenionym a przez to zranionym..i takie tam hmm..
dlatego uważam, że ważne jest by znaleźć się wśród ludzi którzy dadzą to bezpieczeństwo..
plusem tego jest również to.. że naprawdę robi się raźniej.. kiedy nie jest się już samemu.
Z depresją to ja tam nie wiem.. mnie zawsze jakoś odrzucało od psychiatrów i leków.. miałam jakieś tam doświadczenia.. ale czułam się bardziej wyobcowana i jakby znieczulona..a mi raczej chodziło o to żeby to wszystko przeżyć na maksa.. oczywiście zdaję sobie sprawę, że są różne depresje.. i czasem wręcz konieczne jest leczenie farmakologiczne.. mi na szczęście pomogła terapia i wsparcie innych.
no i terapia.. to fakt jak niżej Sans wspomniała.. prawda taka, że tego nawet nie da się rozdzielić..jedno z drugim mocno się przeplata.
na dobry początek polecam lekturę " od nałogu do miłości" Patrick Carnes
pomaga zrozumieć istotę problemu.. książka gruba, ciężko się czyta.. ale szczerze powiem, że to lektura obowiązkowa..zresztą psychoterapeuci (ci obeznani, tylko takich polecam :wink: ) sami sugerują, żeby ją sobie zakupić.
Maui miałam pisać na priv, ale w sumie może lepiej tak.. może ktoś coś dla siebie weźmie z tego naszego pisania.
dzięki Sans za ciepłe słowa :)
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości