ale nachodzi mnie jeszcze taka myśl... że może u podłoża braku zaufania oraz tych różnych lęków, potrzeby kontroli, itp. (o czym pisaliście wyżej) leżą OKREŚLONE TENDENCJE CHARAKTERU (w tym wypadku neurotyczne), które stanowią pewną jakby powiązaną konstrukcję w naszej osobowości i może takie działania poprzez wyćwiczenie nowych zachowań są tylko zmianą na powierzchni podczas gdy sedno problemu, w głębi nas pozostaje nietknięte...? a jeśli tak właśnie jest...? to może ten sam "diabeł" wyskoczyć gdzieś z innego kapelusza lub pod inną postacią, na przykład...
Polemizowalabym z tym. Otoz , nie sądzę, ze to jest kwestiA a charakteru - skoro wiem ,ze źle robię, chcę robić i naczej tylko w pewnych sytuacjach nie kontroluję tego . Emocje są górą. Wydaje mi się ,zę to jest kwesrtia emocji, ktore powinno umiec sie kontrolowoc i co wiekszośc osob potrafi. Nie mylić z blokowaniem i hamowaniem emocji.
Tu , większość z nas ma problemy ,w związku z tym nasze zachowania w pewnych sytuacjach są nieodpowiednie, a jednak chcemy zachowac się inaczej.
Sanno, tez juz to przerabiałam na terapii. Penwych zachowań mozna się nauczyć przez powtarzanie ,az staną się one dlanas normą i zaczniemy postępowac wlasiwie na następnym etgepie bez zastanowienia.
Nie wypracowalismy sobie tego w dzieciństwie, to niestety musimy zrobic to teraz. Znaczy się musimy , bo chcemy (brak w polszczynie tej formy musiec tzn .nie narzuconej nam tylko wynikającej z naszych chęci ).
---------- 11:00 ----------
Wracając do spraw przyziemnych i zycia codziennego to mam takie urwanie glowy ,ze ledwo się wyrabiam.
Jedna sprawę udało mi sie załatwic w końcu pozytywnie. Kupiłam samochod
Mam się czym poruszac w końcu.
Były był bardzo zaangazowany w tę sprawę. Jak chcętnie doradzal ,pomagal , jaki byl wtedy szczęśliwy.
Faktycznie , jak pisze Sansevieria czy Sanna, nie pozwalamy naszemu mężczyznie na poczucie się potrzebnym. To , jak zauwazam teraz, jest bardzo wazne dla mężczyzny.
Mnie powiedziala terapeutka, ze to rozstanie jest dla mnie pozytywne, poniewaz w koncu zaczęlam powaznie zastanawiac się ,co robie niewlasciwie.
Zaczęlam myslec ,ze związek jest zwiazkiem dwojga ludzi, dwojga osobowosci .
Wczesniej nigdy nie dostrzegalam problemu w sobie, bo moi partnerzy byli ponizej wszelkiej krytyki ( patrz pan R. sprzed dwoch lat ) . Treaz mnie otrzezwilo ,ze uciekl ode mnie mężczyzna, ktory pomagal mi we wszystkim, chcial byc naprawde ze mn,a i nawet poczynil powazne kroki aby to zrealizowac ( sprzedaz mieszkania ) . To musial miec rzeczywiscie powod ,ze by zwiac.
Choc z drugiej strony ,jak na czytam na forum rozne historie, gdzie w ziwazku są ciagle awantury, nawet rękoczyny a parnerzy trwaja dalej w takim zwiazku , to takich dysfunkcji we mnie nie ma.
Nie klioce sie, nie krzyczę , nawet glosu nie podnoszę, nioe krytykuje- nauczylam sie na poprzednich terapiach , ze nalezy mowic o swoich potrzebach a nie krytykowac partnera.
Robie takie chece jak opisalam wyzej, potem chodze nabzdyczona, malo sie odzywam, nie przytulam pierwsza, widac jakis bunt we mnie.
Potem sie przelewa i chce "powaznej rozmowy " , mowie wiec czego oczekuje, jest tego troche. A on? On odbiera to jako atak na jego osobe i moje nie zadowolenie zniego?
Czy dobrze reaguje ? Nie chce wtedy rozmawiac ,odchodzi , najeza sie.
Tak wyglądal nasz zwiazek pod koniec.
Cyz mozna bylo to inaczewj rozwiazac ? Pewnie tak , pewnie jednak musielibysmy pojsc oboje na terapie. Jak mowi moja terapeutka , parner ma czesto klopoty z przyjeciem tego ,co mowie ja. Od kogos innego , czy terapeuty pewnie te racje by przyjal .
Tylko do terapii nie mozna nikogo zmusic, tym bardziej mężczyzni mają problem z udaniem sie na terapiue, nawet aby ratowac zwiazek.
U mojej terapeutki tylko dwoch panow zdecydowalo sie na terapie dla par.