Cześć, kręcę się po tym Forum od paru lat i chociaż czasem coś mi się wypsnęło o mnie to raczej jestem z tych co komentują i radzą innym. Nie mniej przyszedł mój czas bo mam problem, a nawet masę problemów i Was ogromnie potrzebuję. Nie wiem od czego zacząć tyle myśli kłębi mi się w głowie. Zacznę może od związku. Jestem mężatką od 10 lat, mam 9 letniego Syna. Mój Mąż jest specyficznym człowiekiem, właściwie nie można go opisać jednym słowem. Jest pewny siebie, przekonany, że wszystko wie najlepiej, że jest przystojny (to prawda jest) że ze wszystkim sobie poradzi. Nie boi się samotności, chociaż kontakty z ludźmi przychodzą mu z łatwością, to w zasadzie ludzie nie są mu niezbędni do życia. Lubi PIS, ale ma znajomych - bliskich - gejów i jest za aborcją. Lubi się zajmować domem, np. robi przetwory i do niedawna uwielbiał sprzątać. Wydaje dużo kasy na ciuchy i perfum, dba o siebie. Nie lubi czytać. Jeśli ja nie zaproponuję, wyjścia, spotkania ze znajomymi, wyjazdu na weekend - caly dzień/weekend może spędzić w domu głownie przed tv. Jest wybuchowy często mówi za dużo i za szybko, nie umie przepraszać. Kiedyś uwielbiał sprzątać, to było ważniejsze ode mnie i syna. Poszedł 1 raz do psychologa, po koszmarnej awanturze. Psycholog zapytała go co jest ważniejsze, czas z rodziną czy sprzątanie. Mąż powiedział że sprzątanie. Po czym wrócił do domu i powiedział, ze więcej nie pójdzie, bo uznała, że jest idiotą. Efekt jest taki, że teraz sprząta z rzadka. U niego zawsze ze skrajności w skrajność. Co jest problemem w takim razie? Relacje między nami. Zdecydowanie uważa mnie za gorszą osobę, człowieka i daje temu wyraz nie przebierając w słowach. Nie umie zajmować się naszym Synem. To znaczy jak zostają we dwóch - zdarza się to stosunkowo często bo ja pracuję i kocham swoją pracę - to da dziecku jeść, zrobią lekcje, etc. Nie mniej zawsze towarzyszy temu awantura, Syn płacze, wyzywają się, często kończy się to telefonem do mnie i ja muszę łagodzić sytuację. Kompletnie nie docenia tego co robię, nie szanuje mojej pracy, nie docenia moich starań w domu - gotuję, prasuję. Oczywiście jeżeli tylko mam czas. Uważa że z niczym sobie nie radzę, nie umiem się ubrać, jestem brzydka i nie nadaję się do niczego jako kobieta. Ośmiesza mnie przed dzieckiem, a ostatnio kilka razy również przed znajomymi. Nigdy nie wiadomo jaki będzie miał humor wracam do domu i już się boję, bo nie wiem czy będzie wrzeszczał, czy będzie w dobrym humorze.
Teraz o mnie, żeby było uczciwie. Jestem nerwowa, wybuchowa, mam skłonności do pracoholizmu (chyba uciekam z domu). Nie boję się niczego poza samotności i dentystą, co jest moją największą życiową porażką i co widać i czego się najbardziej na świecie wstydzę. Kocham ludzi i z natury jestem optymistką. Staram się być dobrym człowiekiem. Staram się też być dobrą żoną i matką. Dużo pracuję to prawda. ale jak mam mniej pracy to jestem z rodziną na 1000%. Z synem dużo rozmawiam, bawię się, uczę. Staram się, żebyśmy spędzali czas kreatywnie - wycieczki, sport, imprezy, etc. To dzięki mnie mój syn umie jeździć na nartach. to ze mną chodzi na mecze. To samo w domu, jak mam czas to gotuję cały wieczór, śniadanka do łóżka, etc. Uwielbiam czytać i robię to wszędzie. Co oczywiście również przeszkadza mojemu mężowi. Za każdym razem kiedy wyjadę służbowo za granicę - co najmniej 4 razy w roku - przywożę mężowi i synowi jakieś drobne upominki. Sobie przywożę raz na 10 wyjazdów a to co zaoszczędzę na wyjeździe odkładam na konto na poczet naszych wakacji etc. Jak dostaję premie w pracy zostawiam sobie max 10% resztę wpłacam na wspólne konto oszczędnościowe, Przyznaję bywam wybuchowa i agresywna słownie. Jak mnie mój mąż wkurzy to nie przebieram w słowach. Potrafię mu wykrzyczeć, że mieszka w moim domu - mieszkanie jest moje sprzed ślubu, etc. U mnie gniew opada szybko i potem zawsze przepraszam.
mam poczucie, że ten związek dąży donikąd, że tak się nie da. Męczą mnie nasze kłótnie, które uderzają też w naszego syna. Nie mam siły już z moim mężem walczyć o wszystko i udowadniać, że jestem coś warta. jednocześnie czuję, jak moja wiara w siebie (niewielka ale jednak) i mój optymizm umierają. Czuję, że muszę się starać, żeby zasłużyć na miłość mojego męża, a jednocześnie chociaż 100 rzeczy mi się uda, on znajdzie 101, którą spieprzę. Ostatni weekend mój mąż spędził u swoich rodziców w swoim mieście i wiecie co? Czułam się szczęśliwa, spokojna, super się bawiłam z synem, a nawet posprzątałam całe mieszkanie (chociaż nie znoszę sprzątać). Było mi cudownie. Przeraziłam się jednocześnie, bo co to oznacza dla naszego związku? I o to chcę Was zapytać, co to znaczy. Czy warto jeszcze walczyć, czy lepiej to zakończyć? Nie wiem co robić, nie wiem do kogo pójść po pomoc. Miotam się i tonę, po prostu tonę w myślach.
Dziękuję tym którzy przeczytali całość.