czyli lepiej by było może: mój nienawistny język, albo: język którym przemawiam, kiedy czuję nienawiść...?
określenie "język nienawiści" ja odbieram jako skrót myślowy i utożsamiam je z nienawiścią odczuwaną w sobie, ale faktycznie, że można też odebrać je inaczej...
chociaż przychodzi mi teraz do głowy, że kiedy czujemy złość, albo wściekłość, to możemy bez wnikania w nasze odczucia i potrzeby wyrazić ją szybko i wprost i wówczas zazwyczaj będzie to wyrażone językiem nienawiści, czyli naszym nienawistnym sposobem wysłowienia własnych uczuć, albo też możemy zdobyć się na refleksję i zauważyć jakie niespełnione potrzeby kryją się za naszymi nieprzyjemnymi uczuciami oraz jakie głębokie uczucia temu niespełnieniu towarzyszą... następnie, jeśli odważymy się obnażyć wobec drugiego człowieka, ukazując nasze niespełnienie (co często przeżywane jest jako słabość i bezbronność) i poprosić o to by zechciał uwzględnić to co czujemy (nie wymagając tego, ale z nadzieją na jego empatię), to wtedy znika jakby z natury rzeczy (z racji podjętego przez nas podejścia) język naszej nienawiści i pojawia się język miłości czy też empatii względem nas samych i drugiego człowieka także, gdyż nie oceniamy go negatywnie za to, że wywołał w nas swoim postępowaniem i wypowiedzią przykre, nieprzyjemne uczucia lub reakcje emocjonalne, tylko znajdujemy w sobie samym źródło owej przykrości (i to jest też rodzaj empatii i przeciwieństwa nienawiści!)
o dziwo, często zdobycie się na taki wysiłek (przynajmniej dla mnie jest to wysiłek) przynosi zadziwiająco pozytywną odpowiedź drugiej strony i "prostowanie się" krzywych ścieżek w komunikacji z drugim człowiekiem... z tym, że nie zawsze... a już w przypadku kogoś w kim bardzo głęboko zakorzenione są mechanizmy blokujące empatię, to mamy jak w banku, że jeszcze nam może dowalić wykorzystując nasze odkrycie się przed nim... i co wtedy...??