Wiem, wiem - ów blog może być niestrawny, ale warto się zagłębić.
W takim waleniu na odlew facet jest dla mnie o wiele uczciwszy, niż przeróżne utytułowane a mętne osobniki, które starają się ubierać w ładne formułki, lub ochy i achy swe własne uprzedzenia i animozje.
Dlatego nie wierzę, jak psom tym, co jadą na schlebianiu instynktom gawiedzi.
Możesz powiedzieć, że kruk krukowi oka nie wykole - a gatunkowo autor jest mi bliski he he...
No właśnie miłość.
Piękne zdanie, piękna idea - warto jednakże pamiętać, że miłość daje bezwarunkowo ufając i wierząc. Gdy zaś to robi pomimo poniżeń, ciosów i wykorzystywania nie jest miłością a uzależnieniem. Dlatego miłość rozumiem także, jako wymaganie.
A pełna tolerancja, przyzwolenie na wszystko, brak wymagania, zapewnianie, że wszystko się należy jest parodią miłości. Bardziej kojarzy mi się z eksperymentem i widowiskiem telewizyjnym, gdzie obdarowana ofiara głupieje coraz bardziej staczając się i poniżając ku uciesze swych "dobroczyńców".
Cat - gość, czy ktoś przez niego cytowany został "mocherem", czy też "pisiorem", gdy nazwał bandytą bandytę, który kopnął zwariowanego dziadka broniącego krzyża. Tyle właśnie w nim mocherowości - nazwanie rzeczy po imieniu...
Ale ok. Miało być przecież o miłości Boga.
No można sobie darować wszelkie dywagacje, rozmyślania itd. i być idealnym przykładem na słowa św. Tomasza z Akwinu, który powiedział, że wiara bez wiedzy jest fanatyzmem.
Dla mnie to, co chrześcijaństwo głosi, gdy darujemy sobie obrzędowość, jest bardzo zbliżone do zwykłych zasad, jakie rządzą naturą. Wiara w Boga nie jest konieczna, aby uznać Dekalog za zbiór bardzo sensownych zasad.
I patrząc pod tym względem widzę jednak zasadność całości - nawet włączając w to część odnoszącą się bezpośrednio do Boga.
No cóż, jako parszywy heretyk mam jednak swoje "ale"
W tej nowoczesności wszystko byłoby świetnie, gdyby to, co wnosi nie było aż tak destrukcyjne. Nieraz mam wrażenie, że to, co nazywamy postępowością, walką z ciemnotą, wolnością itd. jest zatrutym darem dawanym społeczeństwom z pełną świadomością, że sobie z nim nie poradzą. Że nie ma tu żadnej utylitarnej miłości a perwersyjne danie praw dorosłego dzieciakowi, który z nich nie potrafi skorzystać.
Być może tak było zawsze. Być może każda władza żądała zasad od podwładnych a sama była zdeprawowana. Dla mnie to samych zasad nie dewaluuje. Po prostu uważam, że każda struktura na pewnym etapie rozwoju stanie się skostniała i zdemoralizowana. I religijna, i świecka i jakakolwiek.
W zlaicyzowaniu nie widzę ani grama walki z patologiami, jakie narosły w Kościele - to tylko uchwycenie władzy nad umysłami przez oponentów religii oraz religijności.
I kompletnie nic więcej, niż TKM. Ze strzyżonej i golonej owieczki powstaje wierny konsument - ogolony dodatkowo z prostych i jasnych zasad, jakie miał na tacy Dekalogu.
Cholera jasna - od lat nie wierząc w Boga wciąż Go bronię
Może, jako narzędzie porządku, ale jednak.
No jestem chyba niewierzącym katolem